Współpraca Rosji z Niemcami zagraża bezpieczeństwu energetycznemu Europy
Treść
Z Tedem R. Bromundem, ekspertem ds. stosunków międzynarodowych z Haritage Foundation, rozmawia Łukasz Sianożęcki
W ostatnim czasie Stany Zjednoczone oddają bez walki swoją pozycję, jaką do tej pory miały w środkowej Europie, m.in. w Polsce czy Czechach. Jak Pan sądzi, dlaczego tak się dzieje?
- Poprzez praktyczne wycofanie się z projektu budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, które musiały podjąć wiele trudnych politycznych rozstrzygnięć, decydując się na ten krok, a także poprzez odmowę, by jednoznacznie przyznać, że to Związek Sowiecki i Niemcy są bezpośrednio odpowiedzialne za wybuch II wojny światowej, obecna amerykańska administracja daje do zrozumienia, że sprawy krajów Europy Centralnej i Wschodniej nie są dla niej już dziś tak istotne. A zachowuje się tak z kilku powodów. Przede wszystkim winna jest temu strategia Obamy "zresetowania" relacji z Rosją i jego poczucie, że Moskwa może czuć się dotknięta tak silną pozycją USA w tej części Europy. Inne powody nie są także bez znaczenia. Biały Dom zabiega również o coraz lepsze kontakty z krajami, które odgrywają istotną rolę w Unii Europejskiej, czyli z Niemcami i Francją. Nie było to tajemnicą, iż w ostatnich latach również Berlinowi nie do końca podobały się silne więzi łączące Waszyngton z Warszawą. Po cichu mówi się też, iż obecna administracja zwyczajnie nie lubi Polski. Kombinacja tych wszystkich czynników sprawia, że USA coraz słabiej zaznaczają swoją pozycję w Europie Środkowej.
Kto więc może zająć - w Pana opinii - miejsce "rozgrywającego" w tej części globu?
- Ogromne znaczenie ma jak zawsze w tym wypadku geografia. Jeśli Stany Zjednoczone nie będą miały ochoty angażować się w tym rejonie, to dominującą pozycję zajmą oczywiście Niemcy i Rosja. Były w historii krótkie epizody, że kraje te stawały się sobie wrogie. Obecnie, biorąc pod uwagę niemieckie inwestycje w rosyjski gaz i zainteresowanie tych pierwszych, aby wieść w miarę spokojne i dostatnie życie, czyni to z tych dwóch krajów, jeśli nie bliskich sojuszników, to na pewno zainteresowanych dobrą współpracą. Niestety, ta współpraca oznacza zachwianie bezpieczeństwem energetycznym w Europie, podstawami demokracji i wolności w krajach Europy Wschodniej i centralnej Azji, czyli byłych republikach Związku Sowieckiego.
Chyba najlepiej pokazuje to przykład Gruzji i otwartej napaści Rosji na ten kraj. Co powinien - Pana zdaniem - zrobić Waszyngton, jeśli dojdzie do powtórzenia tej sytuacji?
- Celem Kremla jest uczynienie z Gruzji podległego jej państwa. Niekoniecznie Rosja będzie próbowała wchłonąć cały kraj, jednakże z całą pewnością chce mieć nad nim pełną kontrolę. Zeszłoroczna inwazja miała na celu obalenie rządu Micheila Saakaszwilego bez wypowiadania otwartej wojny. Nie udało się jej osiągnąć tego celu, więc kontynuuje swoją działalność wywrotową i kampanię zastraszeń. O ile nie można wykluczyć kolejnej interwencji militarnej Rosji w Gruzji, o tyle na chwilę obecną wydaje się ona mniej prawdopodobna. Stany Zjednoczone, a także cały świat zachodni muszą głośno domagać się poszanowania suwerenności i terytorialnej integralności Gruzji, a na to musi się przede wszystkim składać prawo tego kraju, tak jak innych państw Europy Wschodniej, do stanowienia własnej polityki wewnętrznej, zagranicznej i bezpieczeństwa oraz możliwość przeprowadzania wolnych wyborów.
Czyli jednym słowem USA zostawiają rozdawanie kart w Europie lokalnym potęgom. W takim razie jakie obszary w polityce zagranicznej są dla Białego Domu aktualnie najważniejsze?
- Obecnie Biały Dom nie jest tak zasadniczo skupiony na polityce zagranicznej. Interesuje go przede wszystkim sytuacja wewnątrz kraju. Oczywiście ważny jest Afganistan, ponieważ jest to jedyny obszar, w którym mogą działać w dowolnym stopniu stanowczości. Aktualnie wydaje się, że Waszyngtonowi odpowiada utrzymanie w tym regionie status quo. Nie mówi się już o zaprowadzaniu demokracji czy wolności, gdyż te hasła w przeszłości wywoływały duże niepokoje. Obecnie jest na świecie "mniej" USA, zajętych własną służbą zdrowia. Ponadto wydaje się, że w dyplomacji Waszyngton stosuje zasadę, że jeśli trzeba poświęcić część swoich sojuszników i interesów, aby zadowolić Władimira Putina, to jest to cena, jaką jest gotów ponieść.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-09-14
Autor: wa