Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wrócić do dawnej techniki

Treść

Rozmowa z Robertem Syczem, wioślarzem Bydgostii Bydgoszcz

Z jakimi nadziejami rozpoczął Pan przygotowania do nowego sezonu?
- Razem z Tomkiem Kucharskim chcielibyśmy, aby był on lepszy niż poprzedni. Myślimy o poprawieniu piątej lokaty mistrzostw świata, marzy nam się miejsce na podium.

Przygotowania zapewne będą się różnić od tych z minionych lat, zmieniacie bowiem trenera.
- Tak, to prawda. Po kilku dobrych latach współpracy z panem Jerzym Brońcem nadszedł czas na zmianę. Co prawda jeszcze pod jego okiem trenujemy w Zakopanem, ale tylko do końca lutego. Później przejmie nas nowy szkoleniowiec, najprawdopodobniej będzie nim klubowy trener Tomka - Marian Hennig.

Nowy trener oznacza nową motywację, nowe bodźce?
- Mamy taką nadzieję. Ktoś nowy może wprowadzić inne elementy do zajęć, nieznane nam dotąd formy treningu. Każdy zawodnik zwykle w takich sytuacjach reaguje pozytywnie, spotyka się z wyzwaniem, zagadką. My jesteśmy już bardzo doświadczonymi sportowcami, ale przydadzą się pewne zmiany. Na razie są to moje przypuszczenia, ponieważ sam nie wiem co nam zaproponuje nowy szkoleniowiec.

Jak wyglądają obecne zajęcia? Zima to szczególny okres, w którym buduje się przecież podwaliny praktycznie na cały sezon.
- Zimowe zgrupowania zwykle odbywamy w Zakopanem. Teraz jest podobnie. Trenujemy trzy razy dziennie. Pierwsze zajęcia rozpoczynamy przed śniadaniem około godziny 6.45 - 40 minut spędzamy zamiennie na ergometrze wioślarskim, bądź na basenie. Po śniadaniu wychodzimy w teren na dwie godziny jazdy na nartach, lub trzygodzinne wycieczki w góry. Wreszcie po południu spędzamy 1,5 godziny na ergometrze lub na siłowni. Obciążenia są oczywiście znaczne, ale jesteśmy już do nich przyzwyczajeni.

Razem z Tomaszem Kucharskim jesteście najbardziej utytułowanym teamem w historii polskiego wioślarstwa, ale po ostatni wielki sukces sięgnęliście prawie trzy lata temu na igrzyskach w Atenach. Teraz również planujecie dopłynąć do olimpijskiego podium, tym razem w Pekinie.
- Zgadza się. Co prawda w roku poolimpijskim zdobyłem brązowy medal mistrzostwa świata, ale z Pawłem Rańdą. Tomkowi start uniemożliwiła kontuzja. W ubiegłym sezonie - już z Tomkiem - zajęliśmy na tej imprezie piąte miejsce. Wielu przyjęło je z niedosytem, ja natomiast uważam, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności - było naprawdę nieźle. W tym roku nastawiamy się na mistrzostwa i stawiamy sobie wysoko poprzeczkę. Chcemy zdobyć medal. Pamiętamy jednak, iż zawody te, są równocześnie kwalifikacją do igrzysk - dają ją miejsca 1-11. Najgorszy scenariusz, to zapewnienie sobie startu na olimpiadzie. Cel na Pekin mamy konkretny: to medal, medal i jeszcze raz medal.

Co zatem zrobić, by do niego dopłynąć?
- Przede wszystkim wytrwale i zarazem czujnie trenować, gdyż jesteśmy dość podatni na kontuzje. Z jednej strony mamy wytrenowane organizmy, a z drugiej czułe na rożnego rodzaju przeciążenia. Wiele lat pracy zrobiło swoje, pojawiły się pewne zwyrodnienia w kręgosłupach, czy stawach kolanowych. Musimy zatem dbać o siebie, a jednocześnie odpowiednio dawkować obciążenia, by wytrenować organizmy.

Przeżywaliście w trakcie swojej kariery wiele wspaniałych chwil, były też i gorsze. Co ciekawe, potrafiliście znakomicie przezwyciężać trudności. To daje nadzieję, że i tym razem będzie podobnie.
- Takie jest życie - trudne chwile umacniają człowieka, w sporcie jest podobnie. Słabsze miejsca dodatkowo motywują człowieka do cięższej pracy, która później procentuje. Pewnie, pojawia się niekiedy zniechęcenie. Czasem myślę sobie, że tyle lat poświęciłem na wioślarstwo, że chciałbym wreszcie zamieszkać w dużym domu, zaniechać tych ciągłych wyjazdów na zgrupowania i rozłąki z rodziną. Ale razem z Tomkiem mamy jeszcze coś do udowodnienia i do wygrania. Naszym celem są igrzyska. Tłumaczę sobie, że tak niewiele czasu do nich zostało w porównaniu z tyloma latami dotychczas poświęconymi na sport.

Wywiera na was jakiś wpływ pr esja, która towarzyszyła i towarzyszyć będzie każdemu waszemu startowi?
- Wokół nas zawsze była jakaś otoczka. Przez pewien czas byliśmy na świeczniku jako sztandarowa osada Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich. Towarzyszyła nam presja, ale mnie zwykle nie interesowało to, co o nas się mówi i pisze. Wiem natomiast co robimy i ile nas to kosztuje. Ja sam nie mam sobie nic do zarzucenia, zawsze sumiennie podchodziłem do treningów i starałem się reprezentować Polskę najlepiej jak potrafię. Ta świadomość mi wystarcza.

Jesteście zawodnikami niesamowicie doświadczonymi, świetnie znającymi swoje silne i słabe strony. Czy po tylu przepływanych razem latach dostrzega Pan jeszcze jakieś elementy, rezerwy które możecie poprawić?
- Powiem tak: w kilkuletniej historii naszych wspólnych startów bywały okresy lepsze i gorsze. W najlepszych czasach naszym największym atutem była technika wiosłowania, byliśmy niesamowicie zgrani. To był klucz do sukcesów na igrzyskach w Sydney i Atenach. Teraz technika nam się troszkę "rozjechała". Jeśli znów do niej wrócimy, jeśli będziemy wiosłowali bardzo spójnie i tak, jak potrafimy najlepiej, znów wrócimy na szczyt. Druga sprawa to "wstrzelenie" się z maksymalną formą na mistrzostwa świata i igrzyska. Nie możemy rozdrabniać się na starty kwalifikacyjne, czy pucharowe. Sztuka polega na tym, aby być najlepiej przygotowanym na najważniejsze imprezy.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-02-20

Autor: wa