Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wreszcie czuję się mocna

Treść

Rozmowa z Krystyną Pałką, reprezentantką Polski w biatlonie
Regularne lokaty w czołowej dwudziestce pucharowych zawodów, trzynaste w klasyfikacji generalnej, a wszystko to w pierwszym sezonie po ciężkiej kontuzji i długiej przerwie. Zatem ma się Pani chyba z czego cieszyć?
- Kontuzja, rehabilitacja, długa przerwa paradoksalnie dobrze na mnie wpłynęły, bo odpoczęłam od wyjazdów i nabrałam do wielu spraw dystansu. Gdy reprezentację Polski prowadziła Nadia Biłowa, ponad 300 dni w roku spędzałyśmy poza krajem i proszę mi wierzyć, było to straszliwie męczące. Poza tym zajęcia bywały tak intensywne i ciężkie, że w pewnym momencie zaczynało brakować mi sił na bieganie. Teraz jest inaczej. Złapałam świeżość, głód startów, co od razu przełożyło się na wyniki.
Spodziewała się Pani, że może być aż tak dobrze?
- Nie. Tyle że już latem ubiegłego roku, pod okiem Jona Arne Enevoldsena, czułam, że jest lepiej, dużo lepiej niż było do tej pory. Mój bieg był inny, bardziej dynamiczny, nie traciłam aż tyle na kolejnych kółkach, wręcz przeciwnie, wiedziałam, że jestem w stanie wytrzymać do końca, a nawet na finiszowych metrach dać z siebie jeszcze więcej. Wówczas na obozie we włoskiej miejscowości Isolaccia Valdidentro przytrafił mi się wypadek, który potem odebrał prawie cały sezon.
Wspomniała Pani o lecie, więc pozwolę sobie na małą dygresję. Latem, tyle że obecnego roku, została Pani najbardziej utytułowaną zawodniczką w historii mistrzostw świata w biatlonie letnim. Dodało to wiatru w żagle?
- Biatlon letni jest zupełnie inną konkurencją, nie tak ważną, ale faktycznie, sukcesy w nim osiągane pozwoliły mi nabrać pewności siebie i wiarę, że mogę walczyć z naprawdę mocnymi zawodniczkami. Prawdę mówiąc, wcześniej obawiałam się, czy w ogóle wrócę jeszcze do sportu. Lekarze dawali mi bowiem nieraz do zrozumienia, że nie wzmocnię ręki na tyle, by móc biegać. Na szczęście udało się.
A zatem zatrzymajmy się przy kontuzjach, bo miała ich Pani sporo, i to takich, które mogłyby powalić na deski.
- Czasami gorzko się śmiałam, że w tej materii mam jedno z większych doświadczeń spośród polskich sportowców. Problemy tak naprawdę rozpoczęły się, gdy miałam 15 lat. Wtedy, podczas treningu na nartorolkach, odpadło mi przednie kółko i upadłam, mocno uszkadzając łękotkę. Musiałam położyć się na stole operacyjnym i przejść aż trzy operacje. Podczas pierwszej lekarze wycięli mi kawałek łękotki. Miało być dobrze, ale okazało się, że przy wysiłku kolano boli i puchnie. Za pół roku czekał mnie kolejny zabieg, podczas którego łękotka została wycięta w całości. Potem okazało się, że jednak nie do końca, jakiś kawałek pozostał na miejscu, co skutkowało koniecznością operacji numer trzy. Ta sprawa jednak na tym się nie zakończyła, bo trochę zaniedbałam rehabilitację albo po prostu nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo jest istotna. Później pojawiły się problemy z kręgosłupem. Wynikały przede wszystkim ze zbyt dużych obciążeń treningowych, nawarstwiających się. W kadrze brakowało wówczas fizjoterapeuty, kogoś, kto pilnowałby naszego zdrowia. A trzeba pamiętać, że w biatlonie wykonuje się pracę asymetryczną, postawa strzelecka też robi z kręgosłupem swoje. Nie byłam przygotowana na aż tyle pod względem motorycznym i przez moment wydawało się, że nie uniknę kolejnej operacji. Tym razem kręgosłupa. Pierwsza diagnoza po rezonansie magnetycznym nie pozostawiała bowiem złudzeń, brzmiała: "jak najszybciej na stół". Skończyło się jednak dobrze, bez ingerencji. Teraz jestem już pod stałą opieką lekarzy i dwóch specjalistycznych klinik.
No i wreszcie sprawa najświeższa. W październiku ubiegłego roku doznałam kontuzji barku i musiałam przejść operację. Początkowo wydawało mi się, że uraz nie jest aż tak groźny, tymczasem okazało się, że lekarze musieli bark śrubować (i mam w nim trzy śruby), dodatkowo robili rekonstrukcję obrąbka stawowego, zagrożony był również jeden z przyczepów bicepsa. Tym razem postawiłam na cierpliwość. Wiedziałam, że w zeszłym sezonie do rywalizacji nie wrócę, zrobiłam zatem długą i dokładną rehabilitację. I jest dobrze, nie odczuwam bólu, a do tego wydaje mi się, że operowany bark jest mocniejszy i stabilniejszy niż drugi (śmiech).
Twarda musi być z Pani dziewczyna, jak na góralkę przystało.
- Wiele razy słyszałam od lekarzy, ludzi wokół, żebym dała sobie spokój z biatlonem i zajęła się zdrowiem. Mnie jednak takie słowa dodatkowo mobilizowały do tego, by wrócić. Gdzieś w środku czułam jeszcze, że to ja muszę zdecydować, kiedy zejść ze sceny, a nie ktoś inny. Wiedziałam, że wciąż stać mnie na dobre wyniki, tyle że do tej pory nie miałam specjalnego szczęścia. Rozumiem przez to m.in. odpowiedni trening, dopasowany do mojej osoby i moich możliwości.
Górale są uparci. Niektóre z problemów brały się stąd, że za bardzo ryzykowałam. Lekarze, choćby przy okazji kontuzji kolana, mówili "przystopuj", a ja gdy tylko lepiej się poczułam, od razu biegłam na trening. Dziś wiem, że lepiej na moment odpuścić.
Jest też Pani zdrowa, a to fundament, na którym można budować.
- Teraz tylko mam nadzieję, że trenerzy będą rozważnie układali mój plan startowy. Na chwilę obecną mogę się pochwalić największą liczbą występów spośród wszystkich reprezentantek Polski. Startowałam we wszystkich Pucharach Świata, a wcześniej dodatkowo musiałam wziąć udział w Pucharze IBU. Troszkę się boję, żeby taki natłok nie odbił się negatywnie na zdrowiu.
Kadrę prowadzi obecnie dwóch polskich trenerów, Adam Kołodziejczyk jako główny i Andrzej Koziński zajmujący się grupą kobiet. I taki układ na razie chyba się sprawdza?
- Moim zdaniem, związek bardzo dobrze zrobił, powierzając reprezentację polskim szkoleniowcom. Niektórym się wydawało, że odpowiedniego specjalisty trzeba szukać za granicą, tymczasem okazało się, że takich mamy pod ręką. Co się zmieniło? Atmosfera. Nawzajem sobie ufamy, relacje na linii zawodnik - trener układają się naprawdę dobrze, jest współpraca. Mamy wreszcie pełny monitoring naszych zajęć, badania są wykonywane niemal co chwilę. Jeśli zawodnik się skarży i wychodzi na jaw, że jest zmęczony, nie ma sił do pracy na najwyższych obrotach, to trener dokonuje takich zmian, by zawodnik wypoczął i pozostał na świeżości. Co warte podkreślenia, nie robimy treningów dla samych treningów, byle tylko je zaliczyć. Są jakościowo na wysokim poziomie. Poza tym jestem już na tyle doświadczoną zawodniczką, że potrafię wsłuchiwać się w swój organizm i wyłapywać sygnały, które wysyła. Każdy sezon, jeden po drugim, dokładnie analizuję, wiem, gdzie mam braki, co muszę poprawić.
Teraz, na przykład, zdecydowanie poprawiła się Pani biegowo, z czego się to wzięło?
- Przez swoją ostatnią kontuzję zaczęłam lepiej przykładać się do treningów siłowych. Zrobiłam badania biomechaniczne masy mięśniowej, które wykazały, gdzie i jakie mam w niej braki. I później został dopasowany odpowiedni trening na odpowiednie grupy mięśni. Wychodzi zatem na to, że w czasie tej przymusowej przerwy wzmocniłam cały organizm. Wreszcie.
Kiedy zagości Pani w czołowej dziesiątce Pucharu Świata?
- Praktycznie w każdym biegu miałam szansę w niej być, czasami nawet wskoczyć na podium. Brakowało niuansów, szczególnie na strzelnicy. Tam zawsze spisywałam się bardzo dobrze, teraz mam pewne zaległości. Nie strzelam tak pewnie, jak kiedyś, opóźniam, a gdy ryzykuję, zdarzają się pudła. Wiem jednak, gdzie tkwi przyczyna.
Proszę zauważyć, jak bardzo do przodu poszła nasza grupa. Nie tylko ja, ale i pozostałe dziewczyny spisują się dużo lepiej. Zajmujemy, jako reprezentacja, piąte miejsce w Pucharze Świata, najwyższe w historii. Jestem optymistką przed dalszą częścią zmagań, a nastawiam się głównie na mistrzostwa świata.
Na koniec proszę powiedzieć - zaskoczyła Panią decyzja Magdaleny Neuner, najlepszej biatlonistki świata, o zakończeniu sportowej kariery?
- Nie. Magdalena zdobyła już wszystko, medale olimpijskie, mistrzostw świata, mogła zatem stracić motywację lub po prostu potrzebuje odpoczynku. Biatlon to naprawdę niezwykle ciężka i wyczerpująca dyscyplina sportu, wymagająca całkowitego poświęcenia, odbijająca się na zdrowiu.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Czwartek, 22 grudnia 2011, Nr 297 (4228)

Autor: jc