Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wpisani w cudzy scenariusz

Treść

Z dr. Cezarym Mechem rozmawia Małgorzata Goss Podczas naszej styczniowej rozmowy o załamaniu na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych mówił Pan, że gospodarka USA pogrąży się w kryzysie i że widoczne są zwiastuny kryzysu światowego. Minęły trzy miesiące. W tych dniach Fred Bernanke, szef FED (amerykańskiej rezerwy federalnej), po raz pierwszy przyznał, że spodziewa się recesji w Stanach Zjednoczonych... - Problem z kredytami hipotecznymi, tzw. kredytami subprime, dotknął całego segmentu budownictwa, na którym był oparty rozwój gospodarki amerykańskiej w ostatnich latach, i przeniósł się do sektora finansowego. Dzisiaj w USA mamy już do czynienia z pełnoobjawowym kryzysem. Żeby zrozumieć jego wymiar, wystarczy spojrzeć na dane liczbowe. Wielkość majątku Stanów Zjednoczonych obliczana jest na około 60 bln USD, w tym ok. 20 bln to wartość nieruchomości. Jest ona bardzo wyśrubowana. Tak naprawdę dobrobyt amerykański został wirtualnie podniesiony poprzez ekspansywną politykę pieniężną. Amerykanie czuli się bardzo bogaci, mając w postaci nieruchomości około 20 bln USD. Była to w znacznym stopniu wartość wirtualna, ale cały świat w nią uwierzył, inwestował, po prostu tak wyceniał amerykańskie nieruchomości. Teraz mamy spadek wartości nieruchomości w USA o 10 procent. I co się dzieje? Wyparowuje 2 bln USD! Nagle okazuje się, że ich nie ma. A to jest ok. 14 proc. amerykańskiego PKB. Ba, należy oczekiwać spadku wartości nieruchomości o 30 proc., co oznacza, że wyparuje 6 bln USD, a więc 10 proc. majątku Amerykanów, 42 proc. PKB. Do tego trzeba dodać znaczące przeszacowanie innych aktywów i akcji, które wynosi najprawdopodobniej około 6 bln USD. Możemy więc liczyć skalę kryzysu na mniej więcej 20 proc. majątku i niecałe 100 proc. PKB. W tym momencie wszelkiego typu zabezpieczenia dotyczące tych aktywów przekładają się na olbrzymie niedoszacowanie zabezpieczeń w całym systemie finansowym. Natomiast społeczeństwo amerykańskie, które pod ten majątek zaciągało zobowiązania, z jednej strony czuje, że biednieje, a z drugiej - pozostają na nim olbrzymie zobowiązania kredytowe, które musi regulować, spłacając odsetki. W efekcie 48 proc. amerykańskich gospodarstw domowych zmniejszyło swoje wydatki i zaczęło oszczędzać, a to musi przełożyć się na aktywność gospodarki, tak jak spadek wartości dolara na przyspieszenie inflacji. Amerykanie nie będą w stanie spłacić długów ani z dochodów z kapitału, ani z dochodów z pracy? - Dwa miliony nieruchomości zostaną wystawione na sprzedaż, ponieważ Amerykanie zdecydują się nie obsługiwać zaciągniętych kredytów. W tym momencie kryzys przesuwa się na segment bankowy i finansowy w USA. W jaki sposób? - Jeśli kredytobiorcy przestają obsługiwać kredyty hipoteczne, to aktywa ulokowane w bankach tracą na wartości, ale zobowiązania banków istnieją nadal. I nagle okazuje się, że akcjonariusze zaczynają tracić - to jeden z elementów utraty kapitału w akcjach. Co więcej, okazuje się, że same instytucje są niewypłacalne, zwłaszcza jeśli chodzi o sektor bankowy i sektor inwestycji w instrumenty pochodne. Co to są instrumenty pochodne? - W tym przypadku obligacje, w które opakowano kredyty hipoteczne, były zabezpieczane przez instrumenty pochodne. Polegało to na tym, że ktoś, kto był właścicielem obligacji hipotecznych, sprzedawał ryzyko, które obciążało te obligacje. Ci, którzy przejęli to ryzyko, pobierali za to marżę. Przez lata tego typu działalność przynosiła ogromne dochody, a instytucje zarabiające na instrumentach pochodnych kwitły. Teraz jednak okazało się, że zamiast spokojnie pobierać marże, trzeba wyłożyć pieniądze, aby to zabezpieczenie spłacić, bo dłużnik nie jest w stanie. Takie właśnie zobowiązania, zwane CDS, spowodowały, że znany bank Bear Stearns został przejęty przez Morgan Stanley. Upadek Bear Stearns wywołał konfuzję w świecie finansowym... - To był wielki bank amerykański, który żył z inwestowania w instrumenty pochodne. Akcjonariusze byli beneficjentami, bo wartość banku była bardzo wysoka i przez lata rosła znacznie szybciej niż całej giełdy. I stało się to, co przewidywaliśmy w styczniu w odniesieniu do CDS. Teraz Bear Stearns jest w stanie niewypłacalności. Ba, został uznany za tak istotny dla gospodarki amerykańskiej, że rezerwa federalna wykłada 30 mld USD pod gwarancje, a za ułamek wartości rynkowej przejmuje go Morgan Stanley. To efekt tego, że działania dotyczące polityki pieniężnej, makroekonomicznej, funkcjonowały w wirtualnym świecie. To znaczy w oderwaniu od realnej gospodarki? - Tak. Beneficjentem tej polityki był rynek finansowy i jego instytucje. Cyfry mówią same za siebie: 40 proc. zysków sektora prywatnego w Stanach Zjednoczonych stanowiły zyski instytucji finansowych, mimo że zatrudniały one tylko 5 proc. pracowników sfery prywatnej i generowały 15 proc. wartości dodanej. Od 1980 roku portfel zysków z instrumentów finansowych wynosił realnie przeciętnie około 14 proc., czyli cztery razy więcej niż w poprzednich okresach. To doprowadziło do napompowania olbrzymiego balona instrumentów finansowych - zsekurytyzowanych akcji i długu. Co to są zsekurytyzowane akcje? - To kapitały oparte na rzeczywistych aktywach, których wartość jest wyceniana na giełdzie. Wartość giełdowa wszystkich instrumentów bardzo szybko rosła, osiągając w relacji do PKB dwuipółkrotność pierwotnej wartości. Doszła do wielkości 10-krotności amerykańskiego PKB. Teraz m.in. instrumenty pochodne, tzw. swapy, mają wielkość 45 bln USD, a więc porównywalną z wielkością majątku amerykańskiego (60 bln USD). Instytucje operujące tymi instrumentami były bardzo zlewarowane, tzn. własny kapitał miały niewielki, a aktywa, którymi zarządzały, ogromny. Udział zadłużenia sektora finansowego w całości sektora prywatnego wzrósł od roku 1980 pięciokrotnie z 10 proc. do 50 proc., a jego wartość rynkowa trzykrotnie z 6 proc. do 19. Widać to na przykładach: Goldman Sachs - wartość kapitału wynosi 40 mld USD, zaś wartość aktywów sięga 1 bln 100 mld. USD, Merrill Lynch - wartość kapitału wynosi 30 mld USD, a wartość aktywów - 1 bln USD. Jeśli więc teraz wartość aktywów się kurczy, to kapitał właścicieli nie jest w stanie pokryć strat. Cały ten wielki biznes finansowy przez lata odznaczał się olbrzymią zyskownością, rósł niebotycznie w porównaniu z realną gospodarką, a oto teraz, gdy nastąpiła zmiana wartości aktywów, jego kłopoty odbijają się na całej gospodarce. Co gorsza - po to, żeby ten biznes ratować, rządy interweniują, obciążając kosztami interwencji wszystkich podatników. A więc jak był okres prosperity, to instytucje finansowe ciągnęły zyski dla siebie, a jak są straty, to wszyscy muszą się na nie zrzucać. Jednocześnie nastąpiła straszliwa ekspansja zobowiązań amerykańskich w świecie. Amerykańska polityka pieniężna była niesłychanie ekspansywna, a wielkość emisji pieniądza ogromna. Jeśli poprzednio w obiegu było 2 bln USD, to w ciągu ostatnich kilku lat kwota ta wzrosła do 6 bln USD. To skutek niskich stóp procentowych... - I majstersztyku polegającego na włączeniu gospodarki chińskiej do obiegu amerykańskiego w postaci importu tanich towarów. Chińczycy brali za to obligacje i tak wykreowano tę masę pieniądza. Gospodarka amerykańska jest nadal najbardziej zaawansowaną gospodarką na świecie. Dzisiaj jednak jej aktywa są przeszacowane, wirtualne, a z drugiej strony na bazie realnej produkcji wyrósł kolos chiński. Gospodarka chińska stanowi obecnie około jednej trzeciej gospodarki amerykańskiej i UE. W ostatnich latach panowała między nimi swoista równowaga: w Stanach Zjednoczonych rozwijały się zaawansowane technologie, instytucje finansowe i następował proces sekurytyzacji aktywów, a w Chinach - realna gospodarka. Dziś amerykańskie instytucje finansowe chwieją się w posadach. A jak się ma realna gospodarka Chin? - Chiny produkują 37 proc. światowej produkcji stali, 25 proc. aluminium, 23 proc. światowej produkcji miedzi, 30 proc. cynku i 15 proc. niklu. To po prostu jedna gigantyczna fabryka przetwarzająca surowce. Na górze w USA ulokowane są nowoczesne technologie i instytucje finansowe, a na dole w Chinach olbrzymi potencjał produkcyjny i nieporównywalna z jakąkolwiek częścią świata liczba ludności. Chiny liczą 1,3 mld ludzi. To potęga! Na dodatek tuż obok leżą Indie z 1,1 mld mieszkańców. Indie korzystają z tego, co wywalczą na arenie międzynarodowej Chiny, chowają się za tarczą chińską i także prą naprzód, dążąc do życia na wyższym poziomie. W porównaniu z monolitem chińskim są bardziej narażone na destabilizację i oddziaływanie z zewnątrz, ponieważ stanowią zlepek kulturowo-narodowościowy. Na dodatek mają pod bokiem Pakistan wyposażony w broń atomową. Na razie jednak panuje tam cisza. Natomiast w Chinach wybuchły ostatnio protesty w Tybecie, bardzo zresztą nagłośnione. To nie przypadek, że właśnie teraz świat dostrzegł Tybetańczyków... - Myślę, że w przyszłości prześladowania Tybetańczyków będą jeszcze bardziej nagłaśniane, bo będzie to jeden z elementów usprawiedliwiania polityki blokowania Chin i konfliktowania ich z Indiami, na równi z informacjami o niskiej jakości produktów chińskich. Indie także rozwijają się w zawrotnym tempie. Mają znakomitych informatyków. Prowadzą transoceaniczne usługi biurowe i edukacyjne via internet, a koszt połączeń telefonów komórkowych wynosi zaledwie 2 gr za minutę. - Ale taranem są Chiny. Mają ogromną nadwyżkę handlową, a Indie - nie. Chiny nie chcą się zgodzić na aprecjację juana, Indie zgodziły się na 20-procentowy wzrost aprecjacji rupii. Chiny zgromadziły 1,65 bln USD rezerw walutowych, a Indie pozbywają się rezerw poprzez aprecjację rupii, ich rezerwy wynoszą aktualnie "zaledwie" 260-280 mld USD. Prawie całe rezerwy "zaparkowane" są teraz w krajach wschodzących... - Pamiętajmy, że następnym dużym blokiem jest blok Zatoki Perskiej. Te kraje mają rezerw na około 2 bln petrodolarów. Kolejny bilion ma Japonia, która nie bardzo wie, jak ma się zachować w tej grze. Rosną też rezerwy rosyjskie - obecnie wynoszą ponad 500 mld USD. Do niedawna wydawało się, że cały nacisk związany z pozyskaniem przez Chiny surowców pójdzie w kierunku Rosji. Tymczasem przewidywany konflikt chińsko-rosyjski obecnie wydaje się chwilowo zneutralizowany. Następuje raczej przesunięcie napięcia w kierunku linii Ameryka - Chiny i Europa - Chiny, bo tutaj przebiega front rywalizacji o dostawy surowców. Olbrzymia produkcja chińska wymaga olbrzymiego importu surowców z całego świata. To wyjaśnia, dlaczego nastąpił taki wzrost cen surowców (a także żywności). Ceny metali wzrosły w ciągu ostatnich 5 lat o 180 proc., ceny energii - o 170 procent. W tym kontekście Rosja jest Chinom potrzebna jako eksporter surowców? - Dlatego właśnie w Rosji mamy do czynienia z tak wielkim wzrostem rezerw. To efekt rosnących cen. Chiny wyrywają surowce krajom wysoko rozwiniętym. Tego wcześniej nie było. Dzisiaj większość wzrostu produkcji surowców trafia do Chin i innych krajów wschodzących. Chiny sprowadzają 385 mln ton rudy żelaza, tj. 50 proc. światowego obrotu! Oprócz surowców potrzebna jest energia, a więc - ropa naftowa. Gdyby Chiny i Indie zużywały tyle ropy na mieszkańca co Ameryka, to potrzebowałyby dwa razy więcej ropy, niż obecnie produkuje się na całym świecie. Po tym widać, jak ogromny mają potencjał i dlaczego USA i UE będą próbowały zablokować tego kolosa, który wysysa zasoby z gospodarki światowej. My odczuwamy tego efekty. W jaki sposób? Musimy płacić na rynkach światowych wyższe ceny. Drożyzna po prostu wlewa się do Europy i Ameryki. Realna produkcja podkopuje fundament wirtualnego bogactwa? - Można to tak nazwać. W ostatnich 7 latach Chiny zwiększyły eksport sześciokrotnie, do 1,2 bln USD. To niebotyczna kwota. Jeśli rozwój będzie postępował w takim tempie, to musi rozegrać się batalia o dostęp do światowych surowców. Na naszym polskim podwórku też odczuwamy tę presję. - Jesteśmy dzisiaj świadkami drożyzny, która wpływa do Polski i którą nasza nierozsądna polityka pieniężna próbuje sztucznie ograniczyć poprzez aprecjację złotego. Aprecjacja wynika z realnie wysokich stóp procentowych, wyższych niż w strefie euro. Dzięki umacnianiu złotówki mamy jednak niższe ceny benzyny, niż to wynika z cen światowych. - Ale to jest polityka bardzo kosztowna! Z pewnością, bo eliminuje gospodarkę realną, tę samą, która pozwoliła tak wybujać Chinom. U nas pod presją kręgów finansowych próbuje się rozbudować tę wirtualną, finansową sferę gospodarki, na której dopiero co Amerykanie się poślizgnęli. - Z tym, że my wcale nie jesteśmy beneficjentami tej sfery wirtualnej. My musimy płacić za tę politykę. Beneficjentami są spekulanci finansowi, którzy zarabiają na wyższych stopach w Polsce niż w strefie euro i za oceanem. Jeśli w Polsce mamy wyższe niż inne kraje stopy procentowe i interweniujemy w polityce pieniężnej na rzecz ich dalszego wzrostu, to przygotowujemy tym samym grunt pod spekulację. Mechanizm wygląda tak: zaciąga się kredyt w tańszych walutach, lokuje pieniądze w Polsce i pobiera podwójny zysk. Jeśli ktoś weźmie kredyt w euro, zapłaci 4 proc. odsetek, a u nas dostanie za to 6 proc., to już zarabia na tej operacji 2 proc. rocznie. A skoro jednocześnie polityka pieniężna doprowadza do aprecjacji złotówki względem euro, która w ostatnim roku wynosiła aż 9 proc., to wytransferowany zysk z takich operacji wynosi 2 plus 9 proc., czyli 11 procent. Jeśli uwzględnimy tylko 100 mld zł, tj. tyle, ile zagranica inwestuje rocznie w nasze państwowe instrumenty dłużne, to musimy im na koniec roku zapłacić z własnej kieszeni dodatkowo 11 mld złotych. Ale szkody, jakie ponosimy, są jeszcze większe, gdyż inwestycje zagraniczne są wyższe i ponieważ te pieniądze zostają wyssane z realnej gospodarki. Likwidujemy w ten sposób realną gospodarkę na rzecz wirtualnej, z której żadnych dochodów nie mamy. Tymczasem na świecie realna gospodarka wygrywa z wirtualną. - Ta batalia rozgrywa się na naszych oczach. Proszę zobaczyć: Chiny potrzebują 50 proc. światowego wydobycia rud żelaza, więc aby sobie zabezpieczyć do nich dostęp, zamierzają wykupić złoża na całym świecie. I, dzięki Amerykanom, mają na to pieniądze, całe mnóstwo pieniędzy... - Pisałem jesienią w "Naszym Dzienniku" o tym, jak Afryka jest wykupywana przez Chiny i jaką strategię wobec tej ekspansji stosuje bogaty Zachód. Otóż Zachód widzi te góry pieniędzy i zastanawia się, jak tu zrobić, żeby Chińczycy nie mogli przejąć zachodnich organizacji gospodarczych. Jest tylko jedna droga - zablokować kupno. Ależ to koniec ideologii neoliberalizmu i zasady swobody przepływu kapitału! - Owszem, ale o tym się właśnie teraz dyskutuje. Fundusze chińskie, które dysponują pieniędzmi i obligacjami, tzw. sovereign fund, są własnością państwową. W związku z tym Zachód postawił diagnozę, że są one "upolitycznione", i na tej podstawie postanowił zabronić im zakupów. Minister finansów Jacek Rostowski był na spotkaniu ministrów UE i potwierdził, że popiera taką politykę. Jaki my w tym mamy interes - to osobna kwestia. U nas ta wiadomość przemknęła niezauważona. Dla naszych rozważań istotne jest to, iż pojawiła się tendencja, aby Chinom zakazać zakupów instytucji gospodarczych, po prostu - nie pozwolić. Ale czy to się uda - tak po prostu "nie pozwolić"? Są kraje, które nie należą do UE i nie mają zamiaru słuchać tutejszych komisarzy... - ...i które nie chcą stawiać Chińczykom żadnych tam, przeciwnie - chcą ich kapitału. Chiny zaczynają się zachowywać jak dawne państwa kolonialne w zdobywaniu rynków. Wchodzą do różnych krajów, przejmują złoża. Afryka, która - wydawało się - jest zapomnianym kontynentem, notuje dzisiaj niesamowity boom. Chińczycy wykupują tam już nie tylko złoża ropy, ale także wszelkich surowców. Wykładają pieniądze, możliwe, że korumpują decydentów, inwestują, dają pracę, kreują wzrost gospodarczy. A wszystko to dzieje się w tych biednych krajach, które padły ofiarą naszej cywilizacji, w których szerzy się na straszną skalę AIDS i głód, nie ma służby zdrowia. Toteż Afryka na zlocie w Lizbonie powiedziała, że nie ustanowi specjalnych relacji z Europą, które miałyby polegać na niewpuszczeniu na ich teren naszych konkurentów. Oni po prostu wybrali Chiny! W kolejce za Afryką stoi cała Ameryka Łacińska i Australia... To i tam sięgają zainteresowania Chińczyków?! - Tak. Premier rządu australijskiego rozmawiający po chińsku to obrazek, który obiegł świat. To jest wydzieranie Zachodowi kontynentu, który lokował się w sferze naszej cywilizacji euroatlantyckiej. - A batalia o koncern metalurgicz ny Rio Tinto, zajmujący się wydobyciem metali w Australii i na innych kontynentach? Chińczycy gotowi są zapłacić za niego 145 miliardów USD. I kupią? - To następny etap. Obecnie próbują kupić go po kawałku. Tak duża koncentracja zakupów wymusza strategię ekspansji w kierunku dostawców surowców. Po Afryce i Australii kolejnym obszarem chińskiej ekspansji jest Ameryka Łacińska. Reguła Monroe'ego, że obszar ten jest domeną Stanów Zjednoczonych - jest najzwyczajniej w świecie łamana. Wenezuela Chaveza, Brazylia - Chińczycy wchodzą tam bardzo szeroko. I to wszystko pod bokiem Stanów Zjednoczonych? - To się po prostu dzieje. A jakim jest ogromnym kosztem dla Stanów Zjednoczonych, dla ich prestiżu, politycznej dominacji! Uderza to także w Europę. Cała strategia Hiszpanii przed dojściem do władzy Zapatero polegała na tym, że wykorzystując relacje kulturowo-językowe, instytucje hiszpańskie inwestowały w Ameryce Łacińskiej. Brały tam udział w prywatyzacji po upadku komunizmu. Znalazły wielkie pole ekspansji organizacyjnej, dzięki której później mogły skutecznie wchodzić na rynek amerykański i umocnić swoją pozycję w Europie. Ameryka Łacińska była dla nich źródłem wzrostu gospodarczego opartego na wiedzy. Dlaczego więc teraz podmioty hiszpańskie przegrywają z Chinami? - Ponieważ po zmianie rządu na lewicowy Hiszpania zajęła się sprawami wewnętrznymi, szerzeniem ideologii lewicowej. A tymczasem za oceanem po cichu ekspansja chińska podcina im możliwości rozwoju. Jeśli na to nałożymy ogromną imigrację muzułmańską z basenu Morza Śródziemnego, w związku z zapaścią demograficzną w tym kraju, to mamy widoczne objawy schyłku kultury hiszpańskiej. Dochodzą do tego separatyzmy - kataloński, galicyjski i baskijski. Obecny rząd przesypia ogromne zagrożenie. Czy kryzys finansowy w Argentynie był momentem zwrotnym w strategii Ameryki Łacińskiej, która nastawiona była na związki z Ameryką i Europą? - To był jeden ze skutków prywatyzacji, podobnej do tej, jaka miała miejsce w Polsce. Wybuch kryzysu poprzedziło szaleństwo prywatyzacyjne, którego jednym z głównych uczestników były instytucje hiszpańskie. Gdy nadszedł krach - chcąc ocalić instytucje finansowe, zablokowano konta obywateli. Nastąpiło załamanie obrotów. W tym kontekście aktualne działania Unii na rzecz niedopuszczenia na europejskie rynki chińskiego kapitału państwowego każą postawić pytanie: to na takiej zasadzie TP SA została sprzedana na rzecz państwowego operatora francuskiego France Telecom? Przecież TP SA jest kluczową instytucją w budowaniu infrastruktury gospodarczej o pozycji monopolistycznej. Takie właśnie prywatyzacje doprowadziły do tragedii w Argentynie. Afryka, Australia, Ameryka Łacińska... Wskutek chińskiej strategii okrążania Europa stanie się wyspą... - Gdyby to miało tak przebiegać dalej, to Europa będzie skazana na bezwzględną konkurencję z takimi kolosami, jak Chiny i Indie. Proszę przy tym zauważyć, że te wschodzące gospodarki mają do dyspozycji parę razy więcej ludności i ogromny potencjał dostatku. Chiny powoli zaczynają rozłączać gospodarkę światową (proces zwany decupling). Jak to rozłączać? - Dotąd było tak, że "jeśli Ameryka złapała grypę, to reszta świata zaczynała kichać", tzn. kryzys w USA odbijał się na reszcie. Wynikało to stąd, że Stany Zjednoczone posiadały najbardziej zaawansowane technologie, najnowocześniejsze know-how i sadowiły się na samym wierzchołku w piramidzie rozwoju, a spadek ich importu odbijał się na opłacalności produkcji na całym świecie. Dzisiaj jednak zachodzi pytanie, czy tak będzie dalej. Czy rozpędzona gospodarka chińska nie spowoduje, że niezależnie od kryzysu w Stanach reszta świata będzie się miała całkiem dobrze? Ten proces nosi nazwę "decupling" - "rozłączanie". Czy my, Europejczycy, zdołamy się wyrwać z chińskiego pierścienia? - Pędząca chińska gospodarka generuje takie zapotrzebowanie na żywność, surowce i ropę, że światowe wydobycie ropy musiałoby wzrosnąć dwukrotnie, by je zaspokoić, przy czym gdyby ono zostało zaspokojone, to zasoby surowców energetycznych wystarczyłyby tylko na mniej więcej 25 lat. Chiny jednak uczestniczą w światowym podziale pracy. Żeby dalej się rozwijać - potrzebują rynków zbytu i dostępu do technologii. I tu z pomocą przychodzą im instytucje gospodarcze z naszej części świata, dopuszczając się swoistej "zdrady" wobec macierzystych krajów. Podążając za zyskiem, przenoszą one produkcję do Chin ze względu na niższe koszty i kształcą tam chińskich inżynierów i menedżerów, którzy kiedyś założą konkurencyjne chińskie instytucje. Często te same firmy, które produkują w Chinach, produkują równocześnie w UE. Dochodzi na tym tle do paradoksów. Oto toczy się w UE proces antydumpingowy, którego istota polega na tym, że Włosi poskarżyli się na swoich producentów, którzy działają i w Chinach, i we Włoszech, że zamykają fabryki we Włoszech, bo nie są w stanie konkurować ze swoimi własnymi wyrobami wyprodukowanymi w Chinach. Producenci odpowiadają na to, iż nie zamkną fabryk we Włoszech, ale pod warunkiem że Komisja Europejska uzna produkcję z Chin za dumpingową (poniżej cen) i nałoży na nią taryfy i ograniczenia. Czyż to nie kuriozalne? To pokazuje, w jak absurdalnej sytuacji jest Europa. Przy czym ten rok jest, jak się zdaje, rokiem przejściowym. Wynika to stąd, że zbliżają się wybory w Stanach Zjednoczonych, a Chiny są organizatorem olimpiady w Pekinie. Jeden z głównych graczy czeka na przywództwo i nową strategię... - Tak. I niech pani zwróci uwagę, że mimo tego dyskusja wydaje się zubożona. Mówi się o tym, iż pani Clinton skłamała, o tym, że strzelano do niej na lotnisku w Tuzli w Jugosławii, ale dyskurs nie dotyczy tego, co Stany Zjednoczone mają zamiar zrobić w zaistniałej sytuacji. Za kluczowymi kandydatami na prezydenta stoją potężne grupy wpływów, prawdopodobnie podobne. To one wypracowują strategię, a gdyby kandydat chciał działać inaczej, utraci kluczowe poparcie i odpadnie z wyścigu. Prezydent Stanów Zjednoczonych skupia w swoim ręku największą na świecie władzę. Amerykanie zdają sobie sprawę, że ich przewaga nad Chinami potrwa jeszcze tylko 20 lat, i będą starali się temu zapobiec, mimo istnienia interesów części korporacji amerykańskich zaangażowanych gospodarczo w Chinach. A więc jest to z jednej strony - moment przejściowy, a z drugiej - moment bardzo niebezpieczny. Tymczasem zbliża się olimpiada w Pekinie. Oczy mediów zwrócą się na Chiny. Opinia światowa natychmiast zorientuje się, jak olbrzymi wyrósł kolos - że to już nie są ci biedni Chińczycy, na bosaka w wodzie sadzący ryż. Będzie masę programów informacyjnych. Ludzie dowiedzą się, jak wysoka jest tam kultura, jak zmienił się styl życia, jak wzrosła zamożność, jak miliony studentów pochłaniają wiedzę i jak wysoki reprezentują poziom. To będzie szok! Wizualizacja drapaczy chmur, która zawsze kojarzyła się ze Stanami Zjednoczonymi, teraz zacznie się kojarzyć z Chinami... W czasie olimpiady nikt nie przedsięweźmie żadnych kroków antychińskich, bo musiałby to robić na oczach całego świata. Słowem - olimpiada jest bardzo Chinom na rękę? - Tak, ponieważ odsuwa na potem najtrudniejsze sprawy - surowce wydzierane USA i Europie, tani chiński eksport zalewający rynki światowe... Jak przekonać prezydenta Senegalu, żeby kupował europejskie samochody, skoro są one 10 razy droższe od chińskich? Na razie trwa perswazja o dowartościowanie juana, o wprowadzenie zakazu przejmowania zachodnich firm przez chińskie fundusze państwowe, a w ciszy gabinetów jest analizowane wprowadzenie przez Zachód protekcji handlowej... Zwykle było tak: spowolnienie w USA powodowało, że ceny surowców spadały, bo malało zapotrzebowanie, produkcja stawała się tańsza, gospodarka USA się odbijała i wszystko wracało do równowagi. Tymczasem teraz w Stanach nadchodzi recesja, a światowe zapotrzebowanie na surowce nie maleje. W tym kontekście kroczek po kroczku toczy się także dyskusja na temat bariery emisji CO2. Po co buduje się te mury? Prosta kalkulacja: UE planuje obniżkę emisji o 20 procent. Ale przecież te 20 proc. to jest nic w skali światowej. Gdyby tylko Chiny emitowały tyle gazów na jednego mieszkańca co USA - to ich emisja byłaby 3 razy większa niż obecna emisja całego świata! Limit gazów cieplarnianych przyznawany na państwo w relacji do aktualnej emisji, a nie na mieszkańca po równo powoduje, że jak w nocy ktoś ogrzewał się przy ognisku i do tej pory spalał pięć gałęzi, to mu się jedną zabiera. A ci co siedzą w ciepełku, nie tylko że z niczego nie muszą rezygnować, ale jeszcze się im za tysiące euro ociepla domy. A więc Zachód upatruje ratunku przed ekspansją chińską w otaczaniu się barierami całkiem nie rodem z WTO. Europa otoczona "chińskim murem"? - Chodzi nie tylko o bariery gospodarcze, ale i polityczne. Zaistniały proces gospodarczy, który opisałem, powoduje presję na centralizację. Wprawdzie Polska i inne kraje zostały dopuszczone do UE, ale bez prawa decydowania. Proszę zauważyć - w związku z traktatem reformującym tracimy moc polityczną, pozycję konsultacyjną i następuje marginalizacja znaczenia Polski w procesie podejmowania decyzji. Polska powoli przesuwa się na pozycję klienta poddanego działaniu innych. Na świecie toczy się wielka polityka, ale my w tym nie będziemy uczestniczyć. Gdzie tkwi jądro centralizacji? Bruksela? - Bruksela terytorialnie i organizacyjnie staje się miejscem ścierania się interesów, ale jądro unifikacji i centralizacji stanowią stare najludniejsze państwa członkowskie. Spójrzmy na działania banków centralnych - amerykańskiego FED i europejskiego EBC. Centralizacja wpycha Polskę do jednego z bloków, konkretnie do bloku euro. Stąd te pokrętne, niezrozumiałe wypowiedzi polityków. Chwalą Unię i przyjmują traktat europejski. Tymczasem na czym polega usprawnienie działania Unii w tym traktacie? Na tym, aby decydenci, podejmując działanie, nie musieli tracić czasu na konsultowanie właśnie z nami swoich decyzji. Podobnie cała dyskusja na temat korzyści z mechanizmu opóźniającego z Joaniny - zgromadzenie 19 proc. krajów i przekonanie ich do chwilowego opóźniania decyzji, którą forsują wpływowe państwa, będzie bardzo trudne. Przecież obecnie, w kluczowej dla nas sprawie, takiej, że w historii musieliśmy niezłą wojnę przegrać, żeby na coś takiego się zgodzić, mamy prawo weta i z niego nie korzystamy! Nie wetujemy traktatu europejskiego! Kiedyś za prawo decydowania o sobie gotowi byliśmy walczyć. Dziś część opinii publicznej sądzi, że oddanie innym decyzji to nasze zwycięstwo! Ponadto Joanina jako mechanizm li tylko blokowania konfliktuje nas z resztą państw. Czym innym jest uczestniczenie w dyskusji, kreatywne działanie, które nam gwarantuje traktat z Nicei, a czym innym blokowanie. Wtedy nie jesteśmy konstruktywni. Stajemy się "hamulcowym". A przecież tyle razy mieliśmy rację, broniąc swego stanowiska. Choćby spór z Unią o traktowanie otwartych funduszy emerytalnych jako elementu finansów publicznych. Ewidentnie mieliśmy rację, i co się okazało? Nie uwzględniono naszego zdania. Ostatnio wynikła kwestia konwergencji - mamy zredukować deficyt budżetowy do zaledwie 1 proc., i to przy założeniu, że fundusze emerytalne nie są elementem finansów publicznych! To tak, jakbyśmy stale musieli utrzymywać w budżecie nadwyżkę. A przecież to my potrzebujemy dodatkowych pieniędzy, aby sfinansować inwestycje, zbudować infrastrukturę. Takie ustawienie parametrów działa jak lasso zaciągnięte na szyi gospodarki. - Nie ustanowiono zasady, że należy unikać nieopłacalnych inwestycji. Ustanowiono arbitralny limit. Przy takiej polityce staniemy się terenem peryferyjnym, przestrzenią, którą Unia posiada. A potencjał Unii to około 500 mln ludzi - przestrzeń do konsumpcji, możliwość gry światowej. Ale my w tym konglomeracie jesteśmy skazani na pasywność. Proces centralizacji przyspiesza. Po traktacie reformującym vel eurokonstytucji nasila się nacisk na wejście Polski do eurostrefy, a więc pozbawienie się własnej polityki pieniężnej. - Tymczasem polityka pieniężna zaczyna nabierać wyjątkowego znaczenia. Właściwie zarządzany pieniądz może wywindować gospodarkę na same szczyty (Chiny), wyhamować (Japonia) lub zrzucić na dno (Argentyna). W eurostrefie nie dzieje się dobrze, tylko gospodarka niemiecka jakoś się trzyma... - Dlatego, że pieniądz w eurostrefie jest dostosowany do gospodarki niemieckiej. EBC nie obniża stóp, bo ich poziom odpowiada Niemcom, chociaż nawet dla Francuzów i Włochów są one za wysokie. U nas mamy do czynienia ze schizofrenią. Nie ulega wątpliwości, że traktat reformujący to olbrzymia porażka strony polskiej, którą odczują następne pokolenia. Tymczasem społeczeństwu wmawia się, że to coś bardzo korzystnego. To samo dzieje się w sprawie euro. Z jednej strony, wszyscy podziwiają politykę pieniężną EBC, FED, a z drugiej strony - z polskiej polityki pieniężnej chcą zrezygnować. To jakieś rozdwojenie poznawcze. Albo przyjmujemy, że polityka pieniężna jest bez znaczenia, albo przyznajemy, że ona jednak do czegoś służy. A jeśli służy, to dlaczego chcemy się jej pozbawić? Następna kwestia - podziwiamy to, co robi FED dla pobudzenia gospodarki amerykańskiej - obniża stopy, dofinansowuje system międzybankowy... Podziwiamy także Chińczyków, którzy z dbałości o swoją gospodarkę nie chcą się zgodzić na aprecjację juana... A co my robimy? Podwyższamy stopy w celu obniżenia inflacji! I równocześnie mówimy, że chcemy do euro, gdzie stopy są niższe niż nasze... To jakiś obłęd. Albo te niższe stopy są lepsze, albo gorsze dla naszej gospodarki. Jeśli są lepsze, to po co je sobie sami podwyższamy, a jeśli gorsze, to po co idziemy do euro... - Na tle budowania bloków politycznych to wszystko staje się jednak bardzo spójne. Blok europejski po prostu chce centralizacji. Wtedy polityczna mapa świata stanie się mniej podzielona niż kiedyś. Pojawi się na niej kilku dużych graczy walczących o swoje cele. Polaryzacja parobiegunowa - Ameryka, Europa, Chiny, Rosja, Iran, kraje arabskie...? - Ja bym ujął to tak - Ameryka i Europa, Chiny i Indie oraz Rosja jako przedmiot zabiegów tych dwóch biegunów. Kraje arabskie nie mają znaczenia? - Arabowie mają dwa biliony dolarów rezerw i mimo tego utrzymują poziom wydobycia ropy, jednocześnie nie ma tam dążenia do centralizacji politycznej. Prędzej Europa będzie pod ciśnieniem infiltracji demograficznej ze strony świata islamu. Panarabizm się załamał... - Nie wnikając w przyczyny, wszyscy są poszatkowani i skłóceni. Powiedział Pan, że sytuacja jest obecnie bardzo niebezpieczna... - To wynika z teorii gier. Już nie ma wolnego rynku, na którym uczestniczy wiele podmiotów. Jest tylko paru graczy. I zaczynają analizę: ja zrobię taki ruch, on zrobi taki... Ale to już są manewry! Jeśli Chiny zostaną zablokowane, to zapałają wściekłością, bo oni chcą żyć na wyższym poziomie nawet kosztem bogatych społeczeństw. Mogą w odwecie dostarczyć kłopotów Ameryce w dowolnej części świata. Pamiętajmy, że to jest mocarstwo atomowe, to nie są żarty. Przypomnijmy sobie, co się stało, jak Niemcy toczyły walkę o pozycję w Europie. Początkowo to była walka o kolonie, rynki zbytu, surowce. Ten proces trwał tylko 45 lat, między zjednoczeniem Niemiec w 1871 roku a 1914 rokiem - rokiem wybuchu I wojny światowej. A wojna wybuchła, kiedy Niemcy jeszcze nie osiągnęły poziomu floty brytyjskiej, ale w tym kierunku zdążali... Potem była II wojna światowa i dopiero obecnie po ponad 100 latach posiadają pozycję, która ich satysfakcjonuje... Obecny czas, wbrew pokojowym oznakom, może być bardzo niebezpieczny. Może się okazać, że sprawy zostaną postawione na ostrzu noża i któraś ze stron podejmie jakieś nieracjonalne kroki... Amerykanie zaliczyli do osi zła - Iran. A jest to państwo położone strategicznie, na podbrzuszu Azji. Ktoś może zechcieć postawić tu stopę. - Iran to olbrzymie zasoby ropy. Może ona posłużyć Chińczykom lub Amerykanom, a może zostać po prostu zablokowana, a i sam powrót wojsk amerykańskich do krajów arabskich w Zatoce Perskiej też sprzyjałby zwiększeniu wydobycia ropy. Rosja to wielka niewiadoma. Z jednej strony - dobrze współpracuje z Niemcami, z drugiej - z Chińczykami. - Rosja nie ma ludzi, a Chiny mają ich 1,3 mld. Gdybyśmy przekręcili mapę, to by się okazało, że nad Syberią, która jest bogata w surowce, wisi kolos chiński. Poza tym na Syberii znajdują się największe złoża węgla kamiennego, tj. surowca, który daje dużo gazów cieplarnianych. To też jest czynnik, który może być brany pod uwagę... My także jesteśmy wtłaczani w ten proces formowania bloków. Posiadamy olbrzymie 100-miliardowe pokłady węgla brunatnego, największe w Europie pokłady węgla kamiennego, a więc ta cała logika sporu o gazy cieplarniane jest nam kompletnie nie na rękę. Musimy zrezygnować z eksploatacji własnych złóż węgla brunatnego, które są obecnie bardzo opłacalne i byłyby podstawą produkcji taniej energii elektrycznej, która napędzałaby naszą gospodarkę. Oto paradoks: w sytuacji światowego kryzysu energetycznego i olbrzymiego zapotrzebowania na energię mamy coś, co jest naszym naturalnym bogactwem, ale tego nie możemy uruchomić (węgiel to 96 proc. naszej produkcji energii). Ba, będziemy zmuszani do ograniczenia zużycia energii, do kupowania emisji, co doprowadzi do ponad 100-procentowych podwyżek cen energii oraz spowoduje koszty w wysokości aż 2 proc. naszego PKB (10 razy wyższe niż we Francji) i spowolni nasz rozwój, aż o 1,5 proc. rocznie. W efekcie infantylizacji naszej polityki gospodarczej będziemy musieli kupować elektrownie atomowe od Francji i Wielkiej Brytanii, jak i sprowadzać prąd z Niemiec, gdzie przy naszych granicach Gazprom buduje dwie elektrownie oparte o gaz ziemny sprowadzany krytykowanym przez Polskę rurociągiem bałtyckim. Gdyby tego było mało, to będziemy instalować kosztowne "solary" i budować elektrownie wodne w naszym płaskim jak deska kraju. Wszystko to dlatego, że z uporem maniaka wpasowujemy się w cudzy scenariusz. Parlamentarzyści, zaklepując traktat reformujący, w większości nie zadali sobie trudu, by analizować takie sprawy. - Redukując znaczenie własnego głosu w Unii, stajemy się po prostu "społeczeństwem" i "siłą roboczą do wynajęcia", która wyjeżdżając za chlebem, wyludnia kraj. Nawiasem mówiąc - w Chinach także demografia niesie niebezpieczeństwa w związku z tzw. programem jednego dziecka i eliminowaniem dziewczynek w okresie prenatalnym. Ale kryzys demograficzny w Chinach nastąpi później niż utrata wiodącej pozycji przez Stany Zjednoczone, a przewaga mężczyzn w społeczeństwie będzie początkowo wzmagać ich ekspansję międzynarodową. USA mają przed sobą jeszcze 20 lat dominacji, co może prowadzić do niebezpiecznego zaognienia sytuacji światowej. A wracając do Polski - dziś Polacy są zadowoleni, że jadą wykonywać prace, których w Polsce by nie podjęli, ale nie sądzę, żeby ten status zadowolił ich dzieci. Z drugiej strony, Unia nie będzie fundowała emerytur i opieki zdrowotnej naszym staruszkom. A jednak parlamentarzyści godząc się na ratyfikację, pogorszyli przyszłość jednych i drugich. Dla Polski i Hiszpanii, dwóch krajów, które w przeszłości wetowały traktat europejski - nadeszły bardzo trudne czasy. Pamięta pani, jak Aznar próbował blokować traktat europejski? Potem mimo doświadczenia w zwalczaniu terroryzmu wystąpiły spektakularne wybuchy w Madrycie, i został odsunięty. U nas też zorganizowano przedterminowe wybory. Dziękuję za rozmowę. Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem SGH i prestiżowego programu doktorskiego IESE w Barcelonie. W przeszłości pełnił funkcje zastępcy szefa Kancelarii Sejmu, prezesa UNFE, był też wiceministrem finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza i autorem programu gospodarczego PiS w 2005 roku. "Nasz Dziennik" 2008-04-09

Autor: wa