Wokół teczki Belki
Treść
Marek Belka przekonuje, że nigdy nie przekroczył granicy między lojalnością wobec PRL a współpracą z jej służbami. Zupełnie inne zdanie na ten temat mają posłowie, którzy czytali zawartość teczki szefa rządu. Sytuację może rozwiązać jedna decyzja prezesa IPN Leona Kieresa. Ten jednak zwleka z nią, gdyż chce się upewnić... co oznaczają zapisy nowelizacji ustawy o ochronie informacji niejawnych, które weszły wczoraj w życie.
Dotychczas wszyscy zwolennicy lustracji żalili się na istnienie zapisu utajniającego wszystkie akta znajdujące się w archiwach, a powstałe po 1983 r. Podczas przesłuchań w konkursie na nowego prezesa IPN prof. Leon Kieres, pytany przez Kolegium IPN o tę sprawę, skarżył się na ustawodawcę, który nie potrafił uregulować tej drażliwej kwestii. Aż nagle nieoczekiwanie w środowe popołudnie pojawiła się na stronie IPN informacja na temat wchodzącej w życie nowelizacji. Brzmiała ona następująco: "Wstępna opinia wskazuje na to, że przepisy te wprowadzają istotną zmianę w sytuacji prawnej współpracowników organów bezpieczeństwa państwa PRL. W opinii IPN, wejście w życie nowelizacji spowoduje, że dane identyfikujące tajnych współpracowników organów bezpieczeństwa PRL przestaną być chronione w trybie tej ustawy". Niemal natychmiast zaprzeczył takiej interpretacji szef Kolegium IPN prof. Stanisław Radoń. Problem polega na tym, że wchodzące w życie przepisy nie są jednoznaczne. Można w nich znaleźć zapis, że "bez względu na upływ czasu" pozostają chronione "dane identyfikujące osoby, które udzieliły pomocy w zakresie czynności operacyjno-rozpoznawczych organom, służbom i instytucjom państwowym uprawnionym do ich wykonywania na podstawie ustawy". Właśnie dlatego dotąd chronione były dane agentów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu i SB po 1983 r. [ta data bierze się stąd, że właśnie wówczas Sejm PRL uchwalił ustawę o MSW - przyp. red.]. Taka była dotychczasowa interpretacja IPN. Ale nowelizacja wymienia literalnie, jakie informacje mogą zostać oznaczone jako "ściśle tajne". Są to tylko te, które mogły zostać wytworzone w III RP, a więc przez Urząd Ochrony Państwa, Wojskowe Służby Informacyjne, ABW czy AW.
Profesor Kieres zapewnił, że nie podejmie żadnych kroków, zanim nie upewni się, że za ujawnianie informacji z lat 1983-1990 nie grozi mu odpowiedzialność karna. A sprawa nie cierpi zwłoki, gdyż dotyczy materiałów znajdujących się w teczce szefa rządu Marka Belki.
Hasła czy lojalność?
Od kilku dni to najbardziej gorący temat na polskiej scenie politycznej. Przypomnijmy, że gdy w 2002 r. Belka zrezygnował ze stanowiska wicepremiera i ministra finansów w rządzie Leszka Millera, mówiło się o kontekście lustracyjnym tej decyzji. Gdy Belka został premierem, nie składał nowego oświadczenia - także wczoraj w Sejmie powtórzył, że nie współpracował ze służbami specjalnymi PRL. - Nigdy nie przekroczyłem granicy między lojalnością wobec państwa a współpracą z jego służbami - stwierdził z trybuny sejmowej, choć marszałek zgodził się, by wyjaśnił jedynie przyczyny odsunięcia na 28 czerwca debaty nad wnioskiem o wotum nieufności dla ministra finansów Mirosława Gronickiego.
Inne zdanie w sprawie przeszłości Belki ma kilku członków sejmowej komisji śledczej ds. PKN Orlen, którzy czytali materiały znajdujące się w teczce premiera. Wciąż nieoficjalnie wiadomo, że instrukcja, do której podpisania przyznaje się szef rządu (to była standardowa procedura przed wyjazdem np. do USA), to coś znacznie więcej. Pismo to ma zawierać hasła służące do kontaktu z agentami wywiadu za granicą, a także pseudonim nadany Belce. Ten konsekwentnie zaprzecza. Pytanie oczywiście jest proste: jeśli taki dokument został podpisany przez premiera, to dlaczego Rzecznik Interesu Publicznego nie zakwestionował jego oświadczenia lustracyjnego? Odpowiedź na nie możemy poznać jedynie wówczas, gdy poznamy zawartość tej teczki.
Brak procedur
W środę Belka zwrócił się do prezesa IPN z wnioskiem o odtajnienie swojej teczki. Jednak swoim krokiem tylko powiększył ból głowy prof. Kieresa. Nie ma bowiem takiej procedury prawnej jak "odtajnienie teczki". Nikt w IPN nie ma pojęcia, ani jakby miało to wyglądać technicznie, ani na podstawie jakiego przepisu miałoby nastąpić nie tyle odtajnienie, ile upublicznienie dokumentów. Zgodnie z prawem Belka musiałby się bowiem zwrócić do IPN o nadanie statusu pokrzywdzonego i dopiero po jego otrzymaniu mógłby otrzymać wgląd w swoją teczkę i udostępnić ją komu zechce. Nawet jeśli jej zawartość przestanie być tajna, to zgodnie z ustawą o IPN dostęp do niej oprócz premiera będą mogli mieć jedynie historycy i dziennikarze. Politycy naciskają Kieresa, by jak najszybciej podjął decyzję w sprawie teczki Belki. Roman Giertych grozi, że w przeciwnym razie sam ujawni jej zawartość.
Mikołaj Wójcik
Efekt zwłoki
Nóż się w kieszeni otwiera, gdy słychać głosy ze środowisk lewicy czy tzw. centrolewicy, także postsolidarnościowej, obarczające winą za obecne zatargi wokół teczek szeroko pojętą prawicę. Otóż to, że dziś tematem numer jeden w polskiej polityce jest zawartość teczki premiera, to wina braku lustracji wówczas, gdy była ona niezbędna - niezwłocznie po odzyskaniu niepodległości. Piętnaście lat później temat wciąż jest gorący. I warto mieć świadomość, czyja to jest wina.
MW
"Nasz Dziennik" 2005-06-17
Autor: ab