Wojna walut
Treść
Pod koniec zeszłego tygodnia równolegle Richard McGregor w "Financial Times" szeroko zrecenzował najnowszy chiński bestseller "Wojny walut", a profesor ekonomii Uniwersytetu Harvarda Dani Rodrik w artykule "Niedowartościowana waluta przynosi korzyści gospodarce" niechcący podsumował tę dyskusję. W cytowanej książce o nakładzie przewyższającym 600 tys. pełno jest historii z manipulacjami, jakich dopuszczają się rekiny finansjery na światowym rynku kapitałowym, z najbardziej eksploatowaną rolą Georgea Sorosa w kryzysie azjatyckim 1997 roku. Zdaniem McGregora, ten przykład w połączeniu z obawami podzielenia losu Japonii, gdzie po wymuszonej przez Amerykanów rewaluacji jena w połowie lat 80. doszło do zahamowania jej rozwoju, jest przyczyną niechęci Chin do ulegnięcia presji zagranicy. Równocześnie Rodrik opisał kryterium sukcesu: "A jeśli do waszych drzwi zastuka sekretarz handlu Stanów Zjednoczonych z pretensjami, że manipulujecie kursem swojej waluty, będzie to dowód, że ta polityka naprawdę przynosi efekty". Powyższa opinia wyjaśnia, dlaczego w najbliższym czasie nie mamy szansy na jego wizytę. Po prostu w Polsce na stałe, mimo zmiany szefa NBP, zagościła zasada Balcerowicza będąca lustrzanym odbiciem obserwacji byłego szefa Rezerwy Federalnej Greenspana: stopy powinny być szybko podwyższane na samą myśl o istnieniu inflacji, a obniżane rzadko, jeśli w ogóle, mimo że takie działanie schładza gospodarkę oraz pozwala na osiąganie spekulacyjnych zysków. Niestety, nie miałby okazji zapukać również z tego powodu, że zanim by pomyślał, aby to zrobić, to gospodarz gabinetu wcześniej by się z niego wyprowadził.
Ze względu na nieefektywność rynku kapitałowego gospodarka Polski ponosi wymierne straty. Są to kwoty znaczące, nawet gdy tylko chodzi o koszty obsługi długu ponoszone przez Polskę w porównaniu z innymi krajami UE - i to zarówno należącymi do strefy euro, jak i prowadzącymi niezależną politykę pieniężną. Koszty obsługi polskiego długu zawyżają wydatki budżetowe na sumę około 6 mld zł, i to bez uwzględnienia występujących równolegle procesów aprecjacyjnych. Zyski nadzwyczajne, jakie osiągają podmioty inwestujące w dług polski, znacząco je zawyżają. A należy pamiętać, że zawyżone rentowności obligacji oznaczają również straty dla całej gospodarki w postaci wypadania szeregu inwestycji produkcyjnych generujących zatrudnienie, które okazują się nieopłacalne dla inwestorów wymagających wyższych stóp zwrotu. Dzieje się tak, ponieważ przedsiębiorstwa, analizując opłacalność planowanych inwestycji, dyskontują przyszłe zyski z planowanej inwestycji, odejmują je od koniecznych nakładów inwestycyjnych. Zawyżone stopy procentowe podwyższają stopę dyskontową, powodując, że tylko najzyskowniejsze inwestycje stają się opłacalne.
Wykres zamieszczony poniżej ukazuje osiągnięcia w zarządzaniu długiem podczas pierwszych pięciu miesięcy rządu Marcinkiewicza, a także fakt powrotu do wyższych rentowności po tym okresie. W opisanym okresie, podczas którego autor był odpowiedzialny za zarządzanie długiem, udało się obniżyć koszty jego obsługi o 2,321 mld zł rocznie na dzień 3.04.2006 r., i to pomimo faktu, iż światowe trendy rentowności w tym okresie miały tendencję wzrostową, a Polska ogłosiła, że na razie nie wchodzi do strefy euro. Również osiągnięcia w emisji obligacji zagranicznych były rewelacyjne. Na początku roku 2006 mimo protestów Balcerowicza nastąpiło wyemitowanie 3 mld dziesięcioletnich euroobligacji na rekordowych warunkach: 0,04 proc. kosztów za emisję, trzykrotnie (!) mniej niż poprzednio, przy kuponie 3,625 proc. i najniższej rentowności w historii 3,7 proc. - co oznacza, że osiągnięto oszczędności dla budżetu tylko z tego tytułu na dzień mojej dymisji w wysokości ponad 0,7 mld złotych.
Wprowadzenie spójnej polityki fiskalno-pieniężnej było głównym postulatem PiS w programie gospodarczym 2005 roku, po to aby polityka pieniężna stanowiła pozytywny element polityki gospodarczej prowadzonej w celu ograniczenia bezrobocia, powstrzymania kryzysu demograficznego i kryzysu finansów publicznych. Na powrót do poprzedniej polityki może mieć wpływ fakt, że Komitetowi Zarządzania Długiem nadal współszefuje były zastępca Balcerowicza.
Ostatnio "Dziennik" dotarł do kulis rozgrywki, jaka doprowadziła do ostrzeżenia Andrzeja Leppera przed akcją CBA. Powodem miało być dążenie do niezakłóconego przeniesienia ryzyka inwestycji naftowych ze strony Krauzego i finansujących go banków (udział PKO i BGK w tym przedsięwzięciu powinien również być wyjaśniony) na akcjonariuszy Petroinwestu. Niezależnie od jego wątku sensacyjnego należy mieć nadzieję, że podobnie jak w Chinach debata publiczna przyniesie podniesienie wiedzy społecznej na temat efektywności rynku kapitałowego, oraz konieczności istnienia efektywnej struktury nadzorczej. Pamiętajmy, że zaniżona rentowność OFE zaledwie o 1 punkt procentowy w okresie oszczędzania w efekcie powoduje o 20 proc. zaniżone świadczenie emerytalne. To brak wiedzy oraz silne oddziaływanie grup interesów jest przyczyną, że inwestując w Polsce, można osiągać nadzwyczajne zyski z powodu niekonkurencyjnych uregulowań. Brak działań idących w kierunku zbudowania efektywnej infrastruktury rynku kapitałowego musi również negatywnie odbić się na całej gospodarce.
Finansowe hybrydy
W programie gospodarczym PiS postulowano stały i przejrzysty system nadzoru nad rynkiem kapitałowym, który umożliwi rozwój krajowych podmiotów tego rynku. Stworzone zasady nadzoru miały eliminować wszelkie patologie na rynku. Powołana została Komisja Nadzoru Finansowego, która prowadzić winna kompleksowy nadzór oraz sprzyjać efektywności polskiego rynku finansowego. Pierwsze decyzje przez nią podejmowane skłaniają jednak do stwierdzenia, że działania Komisji idą niestety raczej w kierunku jeszcze bardziej liberalnego podejścia do grup finansowych i ograniczania restrykcyjności nadzoru, preferując powstanie samoregulującej infrastruktury rynku. Dzieje się tak, mimo że PiS podczas poprzedniej kadencji udało się skupić ekspertów od systemu kapitałowego, którzy mieli doświadczenie przy projektowaniu i tworzeniu systemów nadzoru, doradzali rządom zagranicznym w ich reformach oraz uczestniczyli na wielu forach działalności międzynarodowej. W efekcie owocnej współpracy udawało się z sukcesem przeprowadzać nawet propozycje nowelizacyjne w zdominowanym przez SLD parlamencie. Zespół przygotował konieczne rozwiązania systemowe dotyczące rozwoju II i III filara, a także optymalnych form wypłat świadczeń emerytalnych zawartych w przygotowanych opracowaniach: "Bezpieczeństwo dzięki emeryturze" - raport na temat zakładów emerytalnych oraz sposobu wypłat emerytur z II filara, "Bezpieczeństwo dzięki zapobiegliwości" - propozycje systemowe dotyczące rozwoju upowszechnienia Pracowniczych Programów Emerytalnych, "Bezpieczeństwo dzięki konkurencji - ocena realizacji reformy emerytalnej - analiza II filara". Niestety, ale przygotowane propozycje programowe nie zostały wykorzystane, a do nadzoru nie wróciła żadna z ponad 120 osób zlikwidowanego przez SLD UNFE, i to mimo że na ich wyspecjalizowanie w wychwytywaniu nieprawidłowości na rynku kapitałowym było przeznaczone ponad 3 mln USD pomocy eksperckiej. W efekcie powyższe urzędy zamiast ścigać nieprawidłowości na rynku kapitałowym koncentrują się na znajdowaniu szkodliwych uzasadnień dla konsolidacji na rynku OFE oraz zwiększenia poziomu inwestycji zagranicznych. W efekcie brak jest informacji o ewentualnych nieprawidłowościach dotyczących emisji oferty publicznej Petroinvestu czy też reakcji na 10 minut "czarów", kiedy to operacje na instrumentach pochodnych po godzinie 15.05 21 września doprowadziły do 1,8-procentowego obniżenia wartości notowanych spółek. Na istnienie tej inercji ma niewątpliwie wpływ fakt oddelegowania do tych instytucji byłych zastępców Balcerowicza, oraz to, że jeden z nich jest głośnym orędownikiem poszerzenia inwestycji OFE o trudne do uregulowania instrumenty pochodne oraz aktywa zagraniczne. W efekcie grozi Polsce sytuacja, w której znaczny wysiłek zostanie zmarnowany. Nieprzygotowanie opinii publicznej urobionej przez "szkołę Balcerowicza" może spowodować powstanie nieefektywnych hybryd finansowych, a także sytuacji odejścia od powszechności rozwiązań i preferencję dla silnych grup finansowych.
Aby zapewnić prawidłowe i konkurencyjne względem ośrodków zagranicznych funkcjonowanie rynku kapitałowego oraz podtrzymanie polskiej przedsiębiorczości, konieczne jest utrzymanie struktury własnościowej giełdy. Niestety, ale i na tym polu lansowana przez jej kierownictwo szkodliwa idea zwiększenia udziału własnościowego uczestnikom rynku, grożąca utratą kontroli nad jej dalszymi losami, znajduje poparcie w ministerstwie skarbu. Okazuje się, że propozycje Balcerowicza są i tutaj żywotne, i to nawet w momencie kiedy ze względu na obawy Francji i Niemiec komisarz Almunia (www.ft.com/almunia) ogłasza, że przedsiębiorstwa związane z bezpieczeństwem narodowym bądź należące do "sreber rodowych" nie będą mogły być zakupione przez państwa naftowe i Chiny, które zgromadziły rezerwy walutowe w rekordowej wysokości 2,5 biliona dolarów. O ile Niemcy po prostu wprowadzają własną ustawę, a Francuzi zapowiadają wspólne z nimi propozycje na arenie międzynarodowej, o tyle okazało się że w debacie wyborczej na pytanie "Gazety Wyborczej": "Czy to dobrze, że inwestorzy zagraniczni mają tak duży udział w polskich bankach?", przedstawiciel PiS zakomunikował, "że napływ czy udział kapitału zagranicznego w polskim systemie odegrał bardzo [sic!] pozytywną rolę".
O ile stanowisko PO i SLD, a więc formacji odpowiedzialnych za wyprzedaż banków, a które w Sejmie bojkotowały pracę komisji bankowej, jest zrozumiałe, o tyle przecież to właśnie PiS wnioskowało o powołanie tej komisji i przedstawiło uzasadnienie do niej. Podobnie w debacie dotyczącej suwerenności nadzoru bankowego, na przełomie 2005 i 2006 roku, to argument dotyczący niekorzystnej struktury właścicielskiej był kluczowy w rozmowach z innymi krajami Unii Europejskiej. W efekcie dużego zaangażowania negocjacyjnego po początkowym osamotnieniu i wecie minister Teresy Lubińskiej udało się odwrócić konkluzje brytyjskie ograniczające uprawnienia polskiego nadzoru i uzyskać zapisy przyznające większy wpływ nadzorom krajowym.
Rząd przyjął budżet z deficytem ograniczonym do poziomu 28,6 mld zł, a więc jeśli odjąć koszty obsługi długu, to wydatki są zbilansowane z dochodami, a deficyt jest efektem wcześniejszej nierównowagi, czyli zaszłości. Mimo bardzo konserwatywnego poziomu deficytu i zadłużenia w ocenie budżetu cały czas dominują głosy ekspertów i polityków, którzy największe zastrzeżenia mają do faktu, że deficyt i dług występuje w ogóle. Okazało się również, że mimo szeroko prezentowanych zastrzeżeń, iż wprowadzenie ulg podatkowych na dzieci będzie miało dewastujący wpływ na budżet, udało się nie tylko utrzymać "kotwicę budżetową" w wysokości 30 mld zł, ale ją nawet obniżyć do poziomu 28,6 mld złotych. Jedyne co zaskakuje, to fakt znacznego wzrostu dochodów z dywidendy o 1,37 mld zł w ciągu zaledwie 2 tygodni, co musi dziwić. W sytuacji kiedy są to dochody o źródłach najlepiej rozpoznawalnych, gdyż w przeciwieństwie do innych poziom zysku przedsiębiorstw w 2007 r. jest już w znacznym stopniu zrealizowany. Gdyby powyższa decyzja była merytoryczna z finansowego punktu widzenia, to byłoby bardzo złym sygnałem gospodarczym, mówiącym o znaczącym ograniczeniu możliwości przeprowadzenia zyskownych inwestycji w przedsiębiorstwach w przyszłym roku. W praktyce politycznej może to jednak po prostu oznaczać, że Ministerstwo Finansów nie chce się przyznać, iż ubytki dochodów z odpisów podatkowych na dzieci są znacznie niższe niż prezentowane i dlatego zawyża poziom dywidendy, z której to opcji nie planuje skorzystać.
Z tej perspektywy informacje ministra finansów, jakoby z powodu wprowadzenia ulg prorodzinnych miało nastąpić załamanie budżetu, nie tylko budzą zdziwienie, ale również wymagają wyjaśnienia. Decyzja o deficycie w wysokości 28,6 mld zł w praktyce oznacza, że już w roku 2008 chcemy się pochwalić deficytem w wysokości 2,9 proc., by w następnych latach zredukować go do poziomu 2,4 proc. i 1,9 proc. w roku 2010. Zaproponowane deficyty to przykład bezinteresownego prymusostwa, którego Unia Europejska od nas nie wymaga, gdyż w przypadku posiadania deficytu na poziomie poniżej 3,5 proc. mamy prawo odliczyć w roku 2008 40 proc., a w roku 2009 20 proc. kosztów reformy emerytalnej. Oznacza to, że dla statystyki procedury nadmiernego deficytu nasz deficyt będzie wynosił zaledwie ok. 1,8-1,9 proc. w latach 2008-2010. Również w tym kontekście argumentacja o olbrzymim deficycie budżetowym oraz o poziomie zadłużenia, mimo że w całym czasie w debacie obecna, nie ma nic wspólnego z podjętymi w ostatnich latach decyzjami budżetowymi. Dostosowanie się Polski do wymogów konwergencji w praktyce oznacza bardzo silną restrykcyjność finansów publicznych. W ujęciu porównywalnym polskie 1,9 proc. deficytu, które będzie zgłoszone dla roku 2010, jest porównywalne z nadwyżką w budżecie niemieckim. Oznacza to również, że obecnie nasz budżet jest dwukrotnie bardziej restrykcyjny od niemieckiego, i to przy znacznie niższym poziomie długu publicznego. Również wyznaczony Polsce cel średniookresowy (MTO) w postaci 1 proc. nadwyżki finansowej w ujęciu porównywalnym, a więc uwzględniając nakłady na reformę emerytalną, do którego osiągnięcia nasz kraj jest zobowiązany, jest najbardziej restrykcyjny wśród krajów UE. Dlatego cały czas powtarzane politycznie umotywowane opinie (i to przez wszystkich) (łącznie z tegorocznym komentarzem w "Naszym Dzienniku") o wysokim deficycie i długu naszego kraju, są nieprawdziwe. Pamiętajmy również, że jeśli deficyt jest przeznaczony na inwestycje, które przynoszą w przyszłości wyższe zyski od obsługi długu, to wprost jest wskazany. Polska jest krajem szalenie niedoiwestowanym i jeśli chce przyciągnąć inwestycje produkcyjne, to musi inwestować w infrastrukturę, a dodatkowe 20 mld zł inwestycji rocznie niewątpliwie pozwoliłoby Polsce na równoległy wzrost inwestycji produkcyjnych i wygenerowanie niezbędnych milionów miejsc pracy po to, aby przyspieszyć wzrost wynagrodzeń i osłabić procesy migracyjne.
Wysokość naszego deficytu jest jedynie wynikiem krzywdzących Polskę zabiegów księgowych opisanych skrótowo zresztą pod załączonym wykresem. To, że nasz kraj mimo ogłupiającej propagandy prowadzi najbardziej restrykcyjną politykę fiskalną, jest łatwo udowodnić, pokazując opracowania Komisji Europejskiej. KE, corocznie oceniając plany konwergencji, analizuje przewidywaną sytuację finansową kraju do roku 2050. Nic dziwnego, że ze względu na krzywdzącą metodologię budżetową wychodzą wyniki szokujące, pokazujące, że gdybyśmy kontynuowali dotychczasową restrykcyjną politykę, to nie tylko nie mielibyśmy żadnego zadłużenia, ale nawet odłożone środki w wysokości od 30 proc. do ponad 100 proc. PKB, co jest najlepszym wynikiem w Unii Europejskiej. Dla porównania - Niemcy mieliby zadłużenie znacznie przekraczające kryteria w wysokości 100-190 proc. PKB. Wyraźnie to widać na zamieszczonych poniżej oryginalnych wykresach (s. 50 analiz konwergencji), których - o dziwo - nie są w stanie zauważyć ci, którzy przekonują o zatrważającym polskim zadłużeniu.
W tym świetle zasadne jest stwierdzenie, że ze względu na zaprezentowaną restrykcyjność polityki fiskalnej, zgodnie z wcześniej cytowanym prof. Deni Rodrik, w celu realizacji przyspieszenia gospodarczego można "stworzyć możliwość realnej deprecjacji kursu walutowego". Dlatego właściwe byłoby poluzowanie polityki pieniężnej, a publicystyczny charakter oceny budżetu na rok 2007 jest efektem wcześniej opisanego upolitycznienia debaty, która jest niezbędna w celu usprawiedliwienia podwyżek stóp procentowych. Gdyż - tak jak to podsumował Rodrik - "Nikt jednak nie ma prawa protestować przeciwko prowadzonej przez bank centralny polityce wysokich stóp procentowych i silnej waluty, jeśli polityka budżetowa jest zbyt luźna". Równocześnie przewrotne są uwagi dotyczące wysokich kosztów obsługi długu. Podczas gdy wydawałoby się rzeczą oczywistą, że koszty obsługi długu są uzależnione nie tylko od wysokości długu, ale i warunków, na jakich jest on zaciągnięty. Jeśli weźmiemy pod uwagę jego wysokość, to należy ona do najniższych w Europie, a jeśli odejmiemy od długu aktywa funduszy emerytalnych, w celu zachowania porównywalności, to był on zawsze na bardzo bezpiecznym poziomie ok. 40 proc. PKB, powodując występowanie wyjątkowo niskiego ryzyka kredytowego. Dlatego apele o zmniejszenie jego uciążliwości tylko poprzez zmniejszenie deficytu budżetu państwa są niezrozumiałe i dezinformujące.
Opracowania zagraniczne tłumaczą motywy prowadzenia zbyt restrykcyjnej polityki pieniężnej w Polsce właśnie dążeniem do wymuszenia odpowiedniej polityki fiskalnej, a opinie o wysokim deficycie i poziomie zadłużenia są w tym procesie nacisku bardzo przydatne. Innym wytłumaczeniem może być chęć oddziaływania na przebieg procesów politycznych w powiązaniu z optymalizacją korzyści dla instytucji finansowych. Niemniej niezależnie od motywacji tych działań należy skończyć z tą szkodliwą dla Polski polityką i jak najwcześniej zaproponować program gospodarczy o solidarnościowym charakterze, którego wspierałaby odpowiedzialna polityka monetarna NBP.
Cezary Mech
"Nasz Dziennik" 2007-10-06
Autor: wa