Wojna skończy się tragedią prostych ludzi
Treść
Z dyrektorem Caritas Gruzja ks. Witoldem Szulczyńskim z Tbilisi rozmawia Sławomir Jagodziński Czy mógłby Ksiądz powiedzieć, jak od strony Tbilisi wygląda sytuacja wojenna w Gruzji? - Dzisiaj byłem w centrum Tbilisi, szedłem koło parlamentu, koło kancelarii prezydenta, było spokojnie. W mieście jest mniejszy ruch, o wiele mniej ludzi na ulicach, niektóre sklepy są pozamykane. Na głównej poczcie, gdzie płaciłem rachunki, normalnie o godz. 11.00 jest tłok, dziś nie było tam praktycznie nikogo. Od poniedziałku pojawiły się problemy z kupnem paliwa, pojawiały się znaczne kolejki przy stacjach. Także samochody na gaz długo musiały czekać na zatankowanie. Dzisiaj np. do pracy spóźniły się niektóre osoby pracujące w Caritas. Mówiły, że rano nie było środków transportu komunikacji miejskiej. Choć działania wojenne nie objęły bezpośrednio stolicy, to na pewno jakieś utrudnienia dla ludzi są. Dobrze, że jeszcze są energia elektryczna, woda i gaz. Czy odczuwa się strach ludzi przed dalszą eskalacją działań wojennych? - Część ludzi przeżywa to, co się dzieje, w szczególnym strachu, chodzi o tych, którzy mają kogoś - kuzyna, syna, brata - w armii. Ogólne to wszyscy się boją. Mam znajomych, których krewnych wzięto do wojska do rezerwy. Po trzech dniach oni wrócili wygłodzeni i zmęczeni. Z tego, co słyszałem, nawet im broni do ręki nie dano. Ci, co tam byli, mówią o wielkim bałaganie i chaosie, co zresztą w tym kraju jest niestety normalne. Wszyscy na swój sposób przeżywają tę wojnę, jednak w mieście jest spokojnie, cisza, nikt tu nie strzela. Nic się strasznego nie dzieje. Mieszkam z tymi ludźmi już od 15 lat, rozumiem ich i też jestem tym wszystkim przejęty. Jednak na szczęście nic w mieście złego się jeszcze nie stało. Gdyby rzeczywiście wstrzymany został ogień, to byłaby to dobra wiadomość dla Gruzji i odrobina nadziei. W mieście jest dużo uchodźców, jak sobie Tbilisi z tą sytuacją radzi? - Od piątku w mieście zaczęło ich przybywać. Czerwony Krzyż wczoraj mówił, że jest gdzieś około 40 tysięcy. Nie wiem, czy to jest cyfra przesadzona, czy nie. Najwięcej uchodźców jest z miasta Gori, które liczyło ok. 50 tysięcy ludzi, a mówi się, że przynajmniej dwie trzecie z nich uciekło przed wojną. Nie wszyscy jednak mogli liczyć na schronienie u rodziny czy znajomych. Stąd ci, którzy pozostali na ulicy. Wielu z nich zaczęło się gromadzić przed parlamentem, przed ratuszem. Byłem wśród nich kilka razy. Rozdawaliśmy tym ludziom konserwy i to, co mieliśmy akurat pod ręką. Mamy piekarnię, więc piekliśmy dla nich chleb. Ich sytuacja jest dramatyczna, bo część z nich uciekła, tak jak stała, w jednym ubraniu i w kapciach. Są wśród nich kobiety z małymi dziećmi, ludzie starsi. Widok ten rzeczywiście robił straszne wrażenie. Wszyscy oni są przestraszeni. Nagłe bombardowania całkowicie ich zaskoczyły. Spotykamy się z nimi, staramy się wspierać także pomocą psychologiczną. Jeżeli Pan Bóg nam pomoże i dobrzy ludzie, to spróbujemy w najbliższych dniach tych ludzi gdzieś ulokować. Czy władze Tbilisi jakoś pomagają tym ludziom? - Tych, którzy nie mają schronienia, władze z ratusza starają się lokować w różnych miejscach. Nas poproszono o zorganizowanie jadłodajni, gdzie zorganizowano schronienie dla kilkuset uchodźców z Gori. W stołówce trzeba podać trzy posiłki dziennie, ale to nie jest takie proste. Środków na to nie mamy prawie żadnych. Jakieś wsparcie finansowe obiecały Caritas z Francji, Hiszpanii, Niemiec, Włoch. Jednak ono jeszcze nie dotarło. Przed chwilą dzwonił nasz pracownik i mówił, że w hurtowniach nie ma artykułów spożywczych. To, co było, ludzie wykupili w pośpiechu, przygotowując się do wojny. A przecież tym ludziom trzeba coś dać do jedzenia, tam są kobiety, małe dzieci. Dla maluchów będzie potrzebne mleko, jakaś kaszka... Jeszcze nie wiem, jak to wszystko zorganizujemy, ale wierzę, że się uda. Potrzeba też zapewne środków medycznych? - Potrzebna są środki opatrunkowe, a szczególnie lekarstwa od oparzeń. Tego brakuje w szpitalach, bo bardzo wiele tam trafia osób poparzonych. Przecież tam, skąd przybyli, trwała normalna wojna, stąd też dużo rannych i poparzonych. Jutro mam być w jednym ze szpitali, aby z jedną z lekarek zawieźć to, co mamy medycznego do ofiarowania. Chcę też mieć gwarancję, że to będzie rzeczywiście wykorzystane dla ludzi potrzebujących. Mieliśmy również problem z wypłaceniem pieniędzy w banku, które mamy na bieżące wydatki Caritas. W walucie w ogóle nie wydawali nic. Dopiero po długich targach jakoś nam te pieniądze, które chcemy przeznaczyć na żywność dla uchodźców, wypłacono. W wielu kantorach waluta jest skupowana, a nie sprzedawana. To nie jest normalna sytuacja. Poza tym są problemy z telefonami, nie można się nigdzie dodzwonić... Jednak cieszymy się, że światło, woda, gaz normalnie działają - i to jest dużo. Nuncjusz apostolski w Gruzji w rozmowie z Radiem Watykańskim wezwał światowe media do obiektywnego relacjonowania wydarzeń z tego kraju. Jak to w Księdza opinii wygląda? - W nuncjaturze mamy kilka kanałów telewizyjnych z kilku krajów, w tym z Polski i Włoch. Jak słucham tych dziennikarzy, to czasem mam wrażenie, że oni sami nie wiedzą, co mówią. Jestem w tym kraju od 15 lat, żyję w tym mieście. Gdy wczoraj słuchałem relacji pewnej stacji, to widziałem dużo przesady. Nie ma co siać popłochu. Naprawdę, przynajmniej tu, w Tbilisi i dokoła miasta nic strasznego się nie dzieje. Prawdą jest, że na lotnisko wojskowe, na koszary wojskowe, które są niedaleko miasta, spadły bomby. Mamy wojnę, i to jest fakt. Z tym że ta wojna nie dotarła jeszcze do Tbilisi. Dowodem na to jest choćby fakt, że ambasady polska, włoska, amerykańska jeszcze się nie ewakuowały. To również świadczy o tym, że sytuacja w mieście nie jest tragiczna. Podkreślam, iż oprócz tego, że na ulicach jest mniejszy ruch i że nie można wszystkiego kupić, praktycznie wojny się nie czuje. Metro działa, komunikacja, choć z opóźnieniami też. Jaki będzie według Księdza finał tej wojny? - Taki jak zwykle - wojna skończy się tragedią prostych ludzi, którym działania wojenne zrujnowały życie. Kilka lat temu miały miejsce w tym samym rejonie lokalne walki. Byłem tam zaraz potem z nuncjuszem. Wyglądało to okropnie. Ludzie zostali z rozwalonymi domami, bez dachu nad głową, stracili cały dobytek. Teraz słyszę, że z wielu miejscowości nic nie zostało, że zostały zrównane z ziemią... to dramat. Niebawem wojna skończy się w telewizji, przestanie być newsem, a tym poszkodowanym ludziom grozi, że zostaną sami. Pamiętam pewne wydarzenie, którego nigdy nie zapomnę. Trzy lata temu przyjechał tu pewien arcybiskup Włoch i z nuncjuszem pojechaliśmy do wioski, gdzie ludzie po walkach jeszcze w grudniu byli bez dachu nad głową. Z domów pozostawały po trzy ściany, zamiast dachu powiesili sobie jakieś worki foliowe, i tak z małymi dziećmi koczowali niemal w śniegu. Ksiądz arcybiskup prosił, aby spytać, co im jest najbardziej potrzebne, co by w pierwszej kolejności chcieli. I nigdy pan nie zgadnie, co oni odpowiedzieli: "Wybudujcie nam kościół. Nie jesteśmy zwierzętami". To była Osetia Południowa? - Tak, to było w Osetii Południowej. To była ta część Osetii, która przynajmniej oficjalnie należała do Gruzji. Dziękuję za rozmowę. Osoby i instytucje, które chcą wspomóc akcję pomocy poszkodowanym, mogą dokonywać wpłat na konto: Caritas Polska ul. Skwer Kard. Wyszyńskiego 9 01-015 Warszawa Bank PKO BP SA 70 1020 1013 0000 0102 0002 6526 Bank Millenium SA 77 1160 2202 0000 0000 3436 4384 z dopiskiem: Gruzja Wyślij sms o treści pomagam na numer 72902, koszt 2,44 zł z VAT Darowizny w walutach obcych można przekazywać na następujące konta: Bank Millenium SA Al. Jerozolimskie 133; 02-304 Warszawa S.W.I.F.T. BIGBPLPWXXX euro (EUR): PL 23 1160 2202 0000 0000 3436 4677 dolar amerykański (USD): PL 57 1160 2202 0000 0000 6663 1212 funt brytyjski (GBP): PL 36 1160 2202 0000 0000 7232 7236 z dopiskiem: Gruzja "Nasz Dziennik" 2008-08-13
Autor: wa