Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wojna na dwa fronty nie jest wykluczona

Treść

Z prof. dr. hab. Januszem Daneckim, arabistą z Zakładu Arabistyki
i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Anna Wiejak


Jakie konsekwencje dla regionu będzie miał konflikt w Gazie?
- Przede wszystkim takie, że potępienie dla Izraela będzie rosło i to nie tylko ze strony świata arabskiego, ale także całego świata. Jednakże nie należy się spodziewać ani nowej wojny poza Izraelem, ani też konfliktu zbrojnego między Izraelem a sąsiadami. Natomiast powinniśmy oczekiwać zatrzymania procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie.

Czy jest możliwe, aby na granicy z Libanem powstał drugi front tego konfliktu?
- Nie jest to wykluczone, bo naciski Iranu mogą być tak silne, że Hezbollah, mimo że już w końcu doszło do porozumienia między nim a Izraelem, znowu rozpocznie tam działania. Trudno jednak z całą pewnością stwierdzić, że to Hezbollah rozpocznie walkę.

W poniedziałek z wizytą do Izraela ma się udać prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Na ile skuteczna będzie, Pana zdaniem, ta wizyta?
- Myślę, że w tej chwili jakiekolwiek wizyty niewiele pomogą, zwłaszcza iż jest to wizyta Sarkozy'ego, lecz w trakcie prezydencji Czech, które zajmują wyraźnie jednostronne stanowisko, tzn. popierające Izrael, a potępiające wyłącznie Hamas. Taka postawa nie daje szans na zmianę czegokolwiek.

Izrael jako cel tej zmasowanej ofensywy podaje zniszczenie samej organizacji Hamas.
- Rzeczywiście chodzi o Hamas, tylko Izrael nie jest w stanie zrealizować swojego celu inaczej niż przez zmasowane ataki, gdzie ginie ludność cywilna i gdzie najbardziej cierpi ludność cywilna. Hamas się obroni, natomiast co ludność cywilna ucierpi, to ucierpi. I to znowu przesunie jakiekolwiek porozumienie, umacniając eskalację nienawiści.

Co w tej sytuacji z nielegalnymi osadnikami żydowskimi?
- To są izraelscy ekstremiści. Ja nie widzę tutaj większej ich roli w tym konflikcie. Zasadniczą rolę odgrywają ważniejsze problemy polityczne, a mianowicie zbliżające się wybory w Izraelu. Partii rządzącej groziła utrata władzy, a przez tę wojnę mają szansę się przy niej utrzymać. Izraelczycy się boją i chcą, żeby rząd zapewnił im bezpieczeństwo, a ponieważ rząd starał się jakoś pokojowo działać, to spadał w sondażach. Teraz natomiast, kiedy podjął konkretne kroki, zmieniają się sondaże. Rząd ruszył z ofensywą lądową częściowo pod naciskiem opinii publicznej.

Dyplomacji międzynarodowej nie udało się znaleźć skutecznego sposobu rozwiązania konfliktu. Same apele o zaprzestanie walk raczej nie pomogą.
- Nie przedstawiono żadnego rozsądnego projektu rezolucji, gdyż Libia (jedyny arabski członek Rady Bezpieczeństwa) zaproponowała rezolucję potępiającą Izrael, na co Stany Zjednoczone nie wyraziły zgody. Pamiętajmy, że Stany Zjednoczone nie zajmą w tej chwili żadnego radykalnego stanowiska, gdyż już nie ma prezydenta i jeszcze nie ma prezydenta. Ustępujący ze stanowiska George W. Bush nie chce przyszłemu prezydentowi wprowadzać zamieszania w jego politykę, a przyszły prezydent nie może jeszcze podejmować decyzji. Dopóki Barack Obama nie zostanie zaprzysiężony, nie należy spodziewać się jakiegokolwiek stanowiska USA oraz krajów Zachodu wobec sytuacji na Bliskim Wschodzie.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-01-05

Autor: wa