Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wnioski poważniej traktowane

Treść

Trybunał Konstytucyjny i Najwyższa Izba Kontroli przy wsparciu sejmowej Komisji do spraw Kontroli Państwowej zamierzają skutecznie walczyć o lepszą jakość stanowionego w Polsce prawa. W tym celu planowane są zmiany w Regulaminie Sejmu i w pracach Rady Ministrów, by wnioski z kontroli NIK i wyroki TK nie były jak dotychczas "zbywane", ale stanowiły mocną podstawę legislacyjną.
Temat rozgorzał po publikacji artykułu prof. dr. hab. Marka Safjana, prezesa Trybunału Konstytucyjnego, który zwrócił uwagę, że Najwyższa Izba Kontroli mogłaby aktywnie uczestniczyć w procesie tworzenia nowych regulacji prawnych, przedstawiając opinie, czy rzeczywiście istnieje realna potrzeba, by wprowadzić zmiany.
- Mamy do czynienia z wielkim paradoksem polegającym na tym, że bardzo często staramy się zmienić prawo, nie wiedząc, jak ono funkcjonuje dotychczas - twierdzi Safjan. Zwraca uwagę, że podobny mechanizm dotyczy orzeczeń TK, które nie są wykonywane, co prowadzi do łamania Konstytucji. Chodzi np. o ustawę o radcach prawnych i adwokatach, wprowadzenie czynszów regulowanych, sprawę mienia zabużańskiego czy zakaz odpowiedzialności odszkodowawczej państwa za wadliwe decyzje podatkowe.
Na wczorajszym posiedzeniu sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej posłowie zajęli się formułowaniem dezyderatu w kwestii wykorzystania pracy NIK, a szczególnie pokontrolnych wniosków "de lege ferenda".
- Niemal każda kontrola kończy się wyciągnięciem takich wniosków, ale często potrzeba lat i sytuacji, w których "mleko się wyleje", by zostały one uwzględnione przez twórców prawa - podkreśla wiceprezes NIK Piotr Kownacki.
Ograniczeniem roli NIK skutecznie zajął się rząd Leszka Millera. Dziś Izba wciąż oczywiście uczestniczy w procesie opiniowania projektów ustaw i aktów wykonawczych na etapie rządowych prac legislacyjnych, ale udział ten w ostatnich trzech latach uległ znacznemu ograniczeniu (m.in. poprzez zniesienie uprawnienia prezesa NIK do udziału w posiedzeniach rządu). Co prawda od 10 maja ub.r. prezes NIK jest zapraszany na obrady Rady Ministrów, ale zaproszenie to ma obecnie nieco inny charakter niż poprzednio. Raz, że jest ono skierowane osobiście do prezesa Mirosława Sekuły, a on w natłoku obowiązków nie zawsze może z niego skorzystać, a dwa - materiały przygotowane na posiedzenia są przekazywane nie wcześniej niż dzień przed posiedzeniem. To poważnie limituje możliwość zgłaszania do nich uwag czy propozycji.
Gdy podnosi się kwestię udziału NIK w pracach legislacyjnych na wczesnym etapie, wszyscy są zwolennikami tego pomysłu. Znacznie gorzej wygląda to w rzeczywistości.
- Jak coś nie jest zapisane wprost, to dla posła jasny sygnał, że nie można, ale wręcz nie należy tego robić - ironizuje przewodniczący Komisji ds. Kontroli Państwowej Ludwik Dorn (PiS).
Posłowie zamierzają więc nakłonić premiera, by obligował swoich ministrów do zajmowania się wnioskami NIK. Już w poprzedniej kadencji parlamentu Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych przedkładała projekt nowelizacji ustawy o NIK, który przewidywał wprowadzenie przepisu ustawowego, w myśl którego Rada Ministrów i jej prezes lub też poszczególni ministrowie byliby zobowiązani do informowania Sejmu o swym stanowisku wobec wniosków "de lege ferenda" formułowanych w informacjach sumujących wyniki kontroli prowadzonych przez Izbę. Najpierw jednak projekt nie został zrealizowany w związku z upływem kadencji, potem podniesiono zarzuty naruszenia przez proponowane rozwiązanie konstytucyjnej zasady rozdziału władz. Zdaniem Piotra Radziewicza z Biura Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu, taki zapis nie jest niezgodny z Konstytucją, o ile obowiązki te narzuci swoim ministrom premier. Stąd pomysł dezyderatu komisji w tej sprawie właśnie do szefa rządu. Zwolennikiem stosowania takiej praktyki jest m.in. przewodniczący Rady Legislacyjnej przy prezesie Rady Ministrów Cezary Kosikowski, który dostrzega szczególną role NIK na przykład w fazie konstruowania uzasadnień do projektów ustaw.
- Ocena skutków regulacji często bywa żenująca, gdyż sprowadza się niekiedy do stwierdzenia: "nie powoduje wydatków po stronie budżetu państwa", i może bezpośrednio tak jest, ale jeżeli tworzy się nowy urząd, to oczywiste jest, że muszą się z tym wiązać koszty z budżetu państwa - argumentuje Kosikowski.
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 2005-04-14

Autor: ab