Włodzimierz Zatorski OSB: "Serce nie sprowadza się do centrum uczuć, tylko jest centrum nas samych, jest miejscem, gdzie jesteśmy sobą..."
Treść
Modlitwa serca pojawiła się w tradycji monastycznej jako swoista odpowiedź mnichów na słowa Pana Jezusa wzywające nas do nieustannej modlitwy (zob. Łk 18,1). W Nowym Testamencie znajdujemy wielokroć takie wezwanie. Wprost o nieustannej modlitwie napisał św. Paweł do Tesaloniczan: nieustannie się módlcie! (1 Tes 5,17). Niektórzy rozumieli to dosłownie w ten sposób, że starali się nieustannie wypowiadać słowa modlitwy, co oczywiście było niemożliwe ze względu na różne konieczne czynności w ciągu dnia, a także zwykłe kontakty z innymi. Stopniowo mnisi dochodzili do odkrycia modlitwy serca jako nieustannej modlitwy.
Źródłowym tekstem na temat modlitwy serca jest Filokalia. Są to zebrane myśli mnichów pierwszych wieków – Ojców Pustyni i później żyjących mnichów prawosławnych. Właściwie polskie tłumaczenie jest wyborem z całej Filokalii i można by powiedzieć, że jest Małą Filokalią. Wydało tę książkę Wydawnictwo Tyniec z bardzo dobrym wstępem ks. Józefa Naumowicza, tłumacza, który jednocześnie wybrał teksty do polskiego wydania. Całość tekstów filokalicznych jest obecnie w przygotowaniu w Wydawnictwie Tyniec.
Nieco paradoksalnie na wstępie zacytuję tekst należący do źródeł modlitwy serca a napisany w IV w. przez Ewagriusza z Pontu (zmarł w roku 399 r.). Był on pierwszym mnichem-pisarzem. W jednej z sentencji na temat modlitwy napisał tak:
Walcz, by podczas modlitwy swój umysł zachować głuchym i niemym, a będziesz mógł się modlić (Ewagriusz z Pontu 11).
Po przeczytaniu takiego tekstu współczesny człowiek będzie miał zapewne mieszane uczucia, a nawet może uznać ten tekst za całkowicie bezsensowny lub przynajmniej będzie zastanawiać się, o co w nim chodzi? Jednak jest to jedna z fundamentalnych porad dotyczących modlitwy serca. Aby wyjaśnić jej sens, musimy uświadomić sobie kilka prawd na temat funkcjonowania naszego umysłu i na tym tle zrozumieć, o co chodzi w modlitwie.
Modlitwa – czym jest?
Obecnie za modlitwę uważa się powszechnie zanoszone do Boga prośby, dziękczynienie albo uwielbienie Go za Jego wspaniałość. Są to trzy klasyczne formy modlitwy: modlitwa prośby, modlitwa dziękczynienia i uwielbienia. Wchodząc głębiej, mówimy o modlitwie wewnętrznej, która może prowadzić do mistyki, do bliższego poznania wspaniałości Boga, a nawet do doznań mistycznych.
Natomiast w modlitwie nie chodzi jedynie o to, aby coś osiągać, czegoś doznawać, coś wyrażać. Bardzo dobrze na temat modlitwy mówi IV część Katechizmu Kościoła Katolickiego (dalej: KKK). Czytamy tam: „modlitwa jest życiem nowego serca” (KKK 2697). Modlitwa zasadniczo nie sprowadza się do konkretnego aktu, ale jest życiem ukierunkowanym na spotkanie z Bogiem. Kiedy się zastanawiamy nad sensem życia, to zawiera się on w samym życiu. Życie jest sensowne, o ile jest „pełne życia”. Brzmi to jak tautologia, ale nią nie jest. Wielu ludzi szuka atrakcji, bogactwa, znaczenia, sławy, myśląc, że w nich zawiera się pełnia życia. Natomiast życie ma swoją wartość niezależnie od tego, co ludzie sobie wyobrażają na jego temat.
Można powiedzieć za Panem Jezusem, że życie poznaje się po owocach. Jakie są to owoce? Mówi o tym bardzo wiele tekstów biblijnych, szczególnie Nowego Testamentu. W zwartej formie wymienia je św. Paweł w Liście do Galatów: Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5,22–23). Do tych owoców Ducha należy jeszcze dodać: pokorę, przebaczenie, wdzięczność i wytrwałość. Wcześniej, w tym samym rozdziale, św. Paweł wylicza to, co się „rodzi” z ciała, czyli co jest wynikiem działania naszych namiętności i co ostatecznie niszczy nasze życie (zob. Ga 5,19–21).
W istocie owoce Ducha są tożsame z cechami miłości, które także św. Paweł wymienia w Hymnie o miłości z 1 Kor 13. Prawdziwe życie polega bowiem na więzi miłości. W życiu chodzi o spotkanie, komunię w pełni miłości z drugim człowiekiem. Wtedy jest ono spełnione. W modlitwie właśnie o to chodzi w relacji z Bogiem: „Modlitwa – czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie – jest spotkaniem Bożego i naszego pragnienia. Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli” (KKK 2560). Modlitwa jest odpowiedzią na to Boże pragnienie miłości. Św. Jan w Pierwszym Liście pisze, że Bóg jest miłością (1 J 4,8). W spotkaniu miłości Bożej i naszej pojawia się to, co nazywamy modlitwą.
Odpowiedź serca
Katechizm, nawiązując do spotkania Pana Jezusa z Samarytanką przy studni w pobliżu Sychem (zob. J 4), zwraca uwagę na to, że to Pan Jezus pierwszy prosił kobietę, aby dała Mu pić. Ta scena odpowiada ogólnej prawdzie, że Bóg zawsze pierwszy się odzywa. Katechizm Kościoła Katolickiego pisze w tym kontekście, że modlitwa jest odpowiedzią:
Nasza modlitwa błagalna jest – w sposób paradoksalny – odpowiedzią. Jest odpowiedzią na skargę Boga żywego: Opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny popękane (Jr 2,13). Modlitwa jest odpowiedzią wiary na darmową obietnicę zbawienia, odpowiedzią miłości na pragnienie Jedynego Syna (2561).
Na pytanie, skąd pochodzi nasza modlitwa, Katechizm odpowiada, że „modli się cały człowiek”. Kiedy jednak chce określić miejsce, skąd ona wypływa, pisze: „Modli się serce. Jeśli jest ono daleko od Boga, modlitwa pozostaje pusta” (KKK 2562). Zatem prawdziwa modlitwa ma swoje źródło w sercu! Jednak to stwierdzenie może w Kościele zachodnim brzmieć kontrowersyjnie. Wiąże się to z tym, że w średniowieczu nastąpiła na Zachodzie zmiana pojęcia serca. Od tego czasu do dzisiaj serce kojarzymy z centrum uczuć, przeżywania, doznań, pragnień związanych z emocjami i miłością rozumianą jako uczucie. W opozycji do serca stawiamy rozum i wolę, które umieszczamy w głowie. Pomiędzy sercem i głową istnieje silne napięcie, a nawet czasem przeciwieństwo. Czasami mówi się, że „najdalsza droga, jaką człowiek musi przejść, to droga od głowy do serca”.
Jeżeli serce jest rozumiane jako centrum uczuć, to określenie „modlitwa serca” odnosi się do modlitwy uczuciowej, a ta była uważana za mniej doskonałą niż modlitwa wyrosła z rozumu i woli. Takie refleksje prowadziły do widzenia modlitwy w kategoriach prośby, dziękczynienia lub uwielbienia. Jednak taka modlitwa odnosi się do czegoś: pragniemy czegoś, o czym myślimy, że jest dla nas dobre, dziękujemy Bogu za coś, co także uważamy za dobre oraz uwielbiamy Go za dobro. Tymczasem w Ewangelii Pan Jezus mówi, że tylko Bóg wie, co jest dla nas prawdziwie dobre. Prosząc o coś, możemy mieć wątpliwość, czy na pewno prosimy o coś dobrego. W modlitwie „Ojcze nasz” modlimy się: „bądź wola Twoja”. Natomiast my najczęściej z uporem prosimy o realizację naszych pragnień, bo wydaje się nam, że wiemy, co jest dobre.
Katechizm wraca do biblijnego pojęcia serca, które potem było przyjęte przez Ojców Kościoła i mnichów. To określenie niezmiernie trafnie oddaje prawdę o nas samych, o naszym wnętrzu. W Katechizmie czytamy:
Serce jest mieszkaniem, w którym jestem, gdzie przebywam (według wyrażenia semickiego lub biblijnego: gdzie „zstępuję”). Jest naszym ukrytym centrum, nieuchwytnym dla naszego rozumu ani dla innych; jedynie Duch Boży może je zgłębić i poznać. Jest ono miejscem decyzji w głębi naszych wewnętrznych dążeń. Jest miejscem prawdy, w którym wybieramy życie lub śmierć. Jest miejscem spotkania, albowiem nasze życie, ukształtowane na obraz Boży, ma charakter relacyjny: serce jest miejscem przymierza (2563).
Kiedy się zastanowimy nad sobą, to musimy stwierdzić, że nie wiemy, kim jesteśmy, nie wiemy, dlaczego jesteśmy, nie wiemy, po co jesteśmy… Niestety wielu ludzi ignoruje ten fakt, wcale nie podejmuje takiej refleksji. Nie wiemy, jaki jest sens naszego życia, o co w nim chodzi. Nie wiemy, jaki będzie kres naszego życia. Każdy z nas jedynie stopniowo odkrywa prawdę o sobie i sensie swojego życia. Modlitwa jest miejscem, gdzie w sposób szczególny odkrywamy te prawdy i to w sposób najgłębszy. Prawdziwy wymiar modlitwy serca uświadamia nam, że jeszcze nie jesteśmy sobą, że dopiero się sobą stajemy. To, kim mamy się stać, jest misterium, a modlitwa jest miejscem odkrywania własnej tożsamości. Przy takim rozumieniu serca, jak to podaje Katechizm, w modlitwie nie chodzi o osiągnięcie lub zdobycie czegoś, ale o własną tożsamość wyrastającą ze spotkania z Kimś, z komunii miłości z Bogiem.
W określeniu serca bardzo ważne jest stwierdzenie, że serce nie sprowadza się do centrum uczuć, tylko jest centrum nas samych, jest miejscem, gdzie jesteśmy sobą. Drugie ważne stwierdzenie mówi, że jest ono nieuchwytne dla naszego rozumu, co koresponduje z naszą świadomością, że nie wiemy, kim jesteśmy. Taka jest prawda o nas. Jeszcze nie jesteśmy w swoim sercu. Jedynie Duch Boży je zgłębia i tylko On może nas do niego doprowadzić, bo serce jest miejscem spotkania z Bogiem i w Nim z drugim człowiekiem.
Człowiek jest obrazem Boga i dlatego jego prawdziwy sens da się odczytać jedynie w perspektywie samego Boga. Jesteśmy wolnymi osobami, serce jest miejscem wyboru. Wybieramy w nim życie albo śmierć. Serce jest miejscem spotkania i jedynie w nim możemy prawdziwie spotkać się z Bogiem, czyli prawdziwie się modlić. Ponadto jest ono miejscem przymierza miłości, bo dopiero spotkanie na poziomie serca prowadzi do prawdziwej miłości.
Jeżeli nie rozumiemy serca zgodnie z podanym wyżej określeniem, to modlitwa serca jest widziana jako emocjonalna, a co za tym idzie jako zmienna, rozmyta. Natomiast jeżeli serce jest naszym ukrytym centrum, w którym naprawdę jesteśmy sobą, a właściwie do którego zstępujemy, aby stać się sobą, bo tylko w nim możemy być sobą, to modlitwa serca dotyka naszej najgłębszej tożsamości. Tylko w sercu możemy się spotkać z Tym, który jest źródłem naszej tożsamości, dlatego tylko w sercu naprawdę możemy się modlić.
Św. Augustyn pisze w Wyznaniach, że „Bóg jest bliżej nas niż my sami siebie”, co koresponduje z podanym określeniem serca jako miejsca spotkania Boga, miejsca, które przenika tylko sam Bóg, a my jedynie do niego zstępujemy. Rozum, wola i emocje wszystkie mają swoje miejsce w sercu.
Myślenie w Biblii jest myśleniem sercem. Ma ono wymiar egzystencjalny, jest swoistą syntezą rozumu, uczuć i woli, przez co przekłada się na konkretną postawę i przeradza się w czyn. Tak było w przypadku miłosiernego Samarytanina, który wzruszył się głęboko i dlatego dopomógł pobitemu przez zbójców na drodze do Jerycha (zob. Łk 10,30–37). Zachowanie kapłana i lewity było ucieczką w racjonalizację – jak możemy sobie to wyobrazić. Nie podjęli wyzwania, jakie niewątpliwie zbudziło się w ich sercu przy spotkaniu człowieka potrzebującego pomocy.
W sercu jesteśmy u siebie, u źródła swojej tożsamości. Jednak nasze życie rozpoczyna się od braku świadomości tego, kim jesteśmy, po co jesteśmy… Serce jest dla nas do odkrycia. Każdy z nas jest wolny i przez swoje wybory sam siebie określa. Na zakończenie przypowieści o miłosiernym Samarytaninie Pan Jezus zadaje pytanie: Kto z tych trzech okazał się według ciebie bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? (Łk 10,36). Okazał się nim Samarytanin, klasyczny wróg Żydów! Dokonało się to przez gest miłosierdzia. To jest zasada uniwersalna: przez miłosierdzie stajemy się braćmi drugiego człowieka. Natomiast przez ucieczkę od odpowiedzialności za drugiego człowieka stajemy się dla niego obcy. Jednocześnie jest to ucieczka od serca, od swojego prawdziwego „ja”, bo ono z istoty swojej rodzi się jako odpowiedź na wezwanie idące od innej osoby, wezwanie, w którym jednocześnie odkrywamy bliskość drugiego, solidarność w człowieczeństwie, „drugie ja we wspólnym człowieczeństwie”. Wraz z solidarnością w człowieczeństwie pojawia się odpowiedzialność za drugiego, troska o jego dobro, o wzajemną więź, o miłość i przebaczenie… Jednak miłość i odpowiedzialność nas zobowiązują, co wymaga wysiłku, trudu, poświęcenia. Dlatego czasami wolimy uciekać i zamknąć się w ego – fałszywym miejscu naszego przebywania. Chowamy się za barykadą, uciekamy do „fałszywego serca”.
Tomasz Merton pisał, że nasze fałszywe „ja” musi umrzeć, bo Bóg go nie zna. Bóg zna tylko to „ja”, które w nas stworzył. Kiedy mówimy o prawdziwej modlitwie, mamy na myśli prawdziwe serce, miejsce zamieszkania prawdziwego „ja”. Natomiast warto pamiętać, że są modlitwy pochodzące z głębi fałszywego „ja”. Przykładem była modlitwa Lady Makbet, która modliła się o siłę nienawiści, by mogła razem z mężem zabić króla Dunkana. Była to klasyczna modlitwa fałszywego serca. Na mniejszą skalę my również możemy tak się modlić kierowani ambicjami, zawiścią, napędzani złością, pragnieniem wynoszenia się nad innych… Taka modlitwa jednak nie trafia do Boga, jak to powiedział sam Pan Jezus w przypowieści o faryzeuszu i celniku w świątyni (zob. Łk 18,9–14).
Fragment książki Droga w zawierzeniu. O autorze: Włodzimierz Zatorski OSB (ur. 1953) benedyktyn, fizyk, teolog, filozof. Ukończył studia z fizyki teoretycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim (1980 r.) Od 1980 w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu, (śluby wieczyste złożył w 1984 r.). Założycieli wieloletni dyrektor Wydawnictwa Benedyktynów „Tyniec”. Od 2005 do 2009 przeor w Tyńcu, 2010-2013 mistrz nowicjatu. Od 2015 szafarz (ekonom) klasztoru. Od 2002 roku prefekt (opiekun) oblatów świeckich przy Opactwie w Tyńcu. Autor ponad 40 tytułów książkowych w tym 3 tytuły z zakresu duchowości lidera: Podstawy duchowości lidera (2011), Duchowość lidera. Wybrane zagadnienia (2014), Duchowe dylematy lidera (2017).
Źródło: ps-po.pl, 8 kwietnia 2019
Autor: mj