Wizerunek i transparentność
Treść
Z Ryszardem Czarneckim, europosłem PiS, kandydatem na prezesa PZPN, rozmawia Piotr Skrobisz
Po co to Panu? Naprawdę chciałby Pan przejąć stery w bodaj najbardziej nielubianej instytucji w Polsce?
- Znam bardziej nielubiane. Ale rzeczywiście wizerunek PZPN jest fatalny, ja jednak nie boję się wyzwań, a ktoś musi polską piłkę naprawić. Dalsze pozostawanie Grzegorza Laty i jego drużyny byłoby dla naszego futbolu samobójstwem rozłożonym w czasie. Dlatego zdecydowałem się kandydować.
Co najbardziej uwiera Pana w ekipie Laty?
- PZPN jest kompletnie nieprofesjonalnie zarządzany, przypomina strukturę jakby żywcem przeniesioną z epoki PRL. Nie przez przypadek od kilkunastu lat żaden polski klub nie awansował do Ligi Mistrzów, reprezentacja nie odnosi sukcesów, całkowicie zaniedbane jest szkolenie młodzieży. Jedyne co się zwiększa, to liczba osób zatrudnionych w centrali PZPN. Za kadencji Laty wzrosła ona z nieco ponad 50, do przeszło 80 urzędników. Mamy obecnie do czynienia z paradoksem. Mimo organizacji mistrzostw Europy, największej imprezy sportowej w historii naszego kraju, z polskiej piłki uciekają sponsorzy. Tymczasem we wszystkich krajach, które w ciągu ostatnich ośmiu lat przeprowadzały wielkie piłkarskie turnieje, tuż po ich zakończeniu sponsorzy wręcz walili drzwiami i oknami. U nas tendencja jest odwrotna, ze względu na fatalny wizerunek dyscypliny i samego związku.
Dostrzega Pan jakieś plusy obecnej władzy?
- Gdybym był złośliwy, to bym powiedział, że Grzegorz Lato mógł ze związku wycisnąć jeszcze więcej i zarabiać ponad swoje "skromne" 50 tysięcy miesięcznie. A tu łaskawie zatrzymał się na tym poziomie. Widzę jeden plus, tyle że niezależny od centrali. Dzięki chęci pasjonatów, entuzjastów udaje się jeszcze w Polsce wyszukiwać talenty, czego dowodził choćby medal mistrzostw Europy reprezentacji do lat 17. Tyle że te perełki szybko znikają, bo nie ma kto ich mądrze poprowadzić i pomóc im w rozwoju.
Co zmieniłby prezes Ryszard Czarnecki?
- Zrobiłbym wszystko, aby w pierwszym rzędzie poprawić wizerunek związku i piłki tak, by przełożyło się to na zainteresowanie sponsorów. Zadbałbym o lepsze relacje z kibicami. Chciałbym zredukować liczbę osób zatrudnionych na etatach urzędniczych, pieniądze z tego tytułu przeznaczając na etaty trenerskie dla szkoleniowców dzieci i młodzieży. Żeby oczyścić atmosferę, sam zrezygnowałbym z poborów. Nie mam bowiem ochoty wchodzić do związku po to, by zarabiać pieniądze, chcę coś mu dać od siebie. Rozpisałbym konkursy, także dla osób z zewnątrz, na stanowiska czysto menadżerskie: skarbnika i sekretarza generalnego. Chciałbym, by PZPN stał się transparentny. Dlatego poprosiłbym resort sportu, by wraz z osobami zaufania publicznego, autorytetami kojarzonymi z futbolem, raz w roku przeprowadzał w centrali audyt. Tak, by każdy kibic wiedział, na co wydawane są pieniądze, ile idzie na urzędników, delegacje, noclegi w najbardziej luksusowych hotelach, ile mieszkań służbowych przysługuje działaczom, ile osób np. kierujących wydziałem bezpieczeństwa dorabia sobie, pełniąc funkcję obserwatorów meczów ekstraklasy i 1 ligi. Tak na marginesie, znam ludzi, którzy uczynili z tego świetny biznes i potrafią oglądać spotkania w piątek, sobotę i niedzielę, i to w różnych zakątkach Polski. Jak to się odbija na jakości ich wniosków, nie trzeba dodawać. Taka transparentność związku dawałaby moralne prawo zażądać od Sejmu przeprowadzenia kilku ustaw wzmacniających zaplecze finansowe dla polskiej piłki. Mam tu na myśli m.in. odpisy podatkowe dla firm sponsorujących ją w jakiejkolwiek postaci.
Będzie Pan wspierał komórkę poszukującą po całym świecie piłkarzy z polskimi korzeniami?
- Tak. Jeśli jakiś chłopak urodził się poza krajem, ale czuje się Polakiem, mówi po polsku i chce grać w reprezentacji, to nie zamykajmy mu drogi. Byłoby to okrucieństwem. Nie do końca odpowiadał mi jednak sposób, w jaki w tej kwestii postępował Franciszek Smuda. Pamiętam, jak wręcz ciągnął za uszy Laurenta Koscielnego, byle ten tylko zgodził się wystąpić w biało-czerwonych barwach. Tymczasem piłkarz Arsenalu nawet nie chciał o tym porozmawiać z selekcjonerem. Nie obwiniam Smudy, że brał do kadry zawodników z polskimi korzeniami, odnosiłem jednak wrażenie, że czasem na siłę ich preferował. Nie mogłem się zgodzić także z jego narzekaniami na poziom wyszkolenia naszych zawodników. Można zarzucać to i owo Leo Beenhakkerowi, ale cały czas podkreślał, że nad Wisłą rodzą się talenty, brał do drużyny młodych chłopaków, którzy wiele przy nim zyskiwali. Popatrzmy na Niemców. Oni często powołują na jeden, dwa mecze piłkarzy obcego pochodzenia, którzy tam się urodzili albo przyjechali, tylko po to, by zablokować im możliwość występu w innych reprezentacjach. Sprytne, przewrotne, lecz pokazujące, że potrafią dbać o swoje interesy.
Kogo widzi Pan w roli swych współpracowników?
- Za wcześnie, by o tym mówić. Na pewno widziałbym jednak trenerów starszych wiekiem, będących autorytetami w kwestii czystych rąk i fachowości. Byłych piłkarzy, którzy posmakowali Zachodu i przenieśliby na nasz grunt pewne wzorce. Wiem, że w samej centrali, w związkach wojewódzkich istnieje potrzeba zmian, zdjęcia odium, jakie ciąży na PZPN. W tym też upatruję swojej szansy
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik Środa, 18 lipca 2012
Autor: au