Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wisi na krzyżu Pan, Stwórca nieba

Treść

Wielki Piątek to dzień, który przesądził o dziejach i losie ludzkości. Bóg stał się człowiekiem i już to spotkało się z odrzuceniem i sprzeciwem, ale to odrzucenie i sprzeciw wzmogły się i nasiliły, gdy Syn Boży dla nas i dla naszego zbawienia zawisł na drzewie krzyża. Mimo to Golgota, najbardziej wymowny znak nieskończonej miłości Boga do człowieka, stała się znakiem niezłomnej nadziei i wyzwoliła potencjał wiary i miłości. Święty Paweł napisał: "Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą i mądrością Bożą" (1 Kor 1, 22-24).
"Jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!" (Mt 27, 40)
Centralne miejsce w wielkopiątkowej Liturgii Męki Pańskiej zajmuje czytanie i rozważanie Pasji, czyli ewangelicznej narracji o Męce i Śmierci Jezusa Chrystusa. Przejmujący opis przenosi nas do Jerozolimy w początkach lat trzydziestych I w., gdzie w atmosferze zakłamania, podejrzliwości, podstępu i brutalnego deptania prawdy odbył się urągający wszelkim zasadom sprawiedliwości sąd nad Jezusem. Po nim Skazaniec odbył krwawą drogę krzyżową, która zaprowadziła Go poza mury miasta, na niewielkie wzgórze znane jako Golgota, usytuowane w pobliżu bramy wiodącej na zachód. Tam Jezus został ukrzyżowany, a wraz z Nim ukrzyżowano dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie.
Konanie Jezusa trwało kilka godzin. W tym czasie nie szczędzono Mu tego, co w losie cierpiących jest najtrudniejsze: ironii, kpiny i braku litości. Całe życie Jezusa było ukierunkowane ku temu wydarzeniu. Gdy urodził się w Betlejem, w Jerozolimie rosło już drzewo na Jego krzyż. Podczas trwającej trzy lata działalności publicznej Jezus wielokrotnie zapowiadał swój los i wskazywał na najgłębsze znaczenie tego, co będzie musiał podjąć i przeżyć. Ale na liczącym kilkaset metrów szlaku jerozolimskiej Via Dolorosa, Drogi Krzyżowej, tylko nieliczni - jedni, jak Maryja, świadomie, inni, jak Szymon Cyrenejczyk, nieświadomie - współuczestniczyli w Jego przeznaczeniu i wnieśli do niego własny wkład. Innym zabrakło siły, jeszcze inni stchórzyli i uciekli... Wierność Bogu i Jego woli nie przychodzi łatwo i zawsze wymaga ducha ofiarności oraz odwagi.
Jezus niestrudzenie przemierzał drogi Galilei, Samarii i Judei, nauczał i dokonywał cudów, uzdrawiał i wskrzeszał do życia, wprawiał ludzi w największe zdumienie i zaskakiwał, budził podziw i pociągał tłumy. Paradoks krzyża polega jednak na tym, że najwięcej dokonał wówczas, gdy zawieszony na drzewie krzyża nie mógł poruszyć ręką ani nogą, bo zostały przybite i całkowicie unieruchomione, gdy wydawało się, że utracił wszelką moc, zaś Jego widok budził grozę i przerażenie. Wtedy też stanął wobec największej pokusy, porównywalnej tylko z tą, której kuszony przez diabła sprostał na samym początku swojej działalności. Była to pokusa tym bardziej straszliwa, że pochodziła nie tylko od zwyczajnych ludzi, lecz także od żydowskich przywódców religijnych: "Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami, mówiąc: 'Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża'. Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: 'Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego'" (Mt 27, 39-42).
Pokusa zejścia z krzyża... Kto z ludzi by się jej oparł? Tym bardziej że na jej potwierdzenie przytaczano słowa z Psalmu 22, 9: "Zaufał Bogu; niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: 'Jestem Synem Bożym'" (Mt 27, 43). Przekonujemy się, iż - jak wielokrotnie później oraz w naszych czasach - to nie człowiek wobec Boga, lecz Bóg wobec człowieka ma się stale uwiarygodniać! Miejsce wiary i religii zastępuje wtedy ideologia, która chce Boga bez reszty podporządkować człowiekowi. Możliwość cudu, jako świadectwa Bożej obecności i mocy, zostaje zastąpiona przez żądanie cudowności, które chce Bożą moc i mądrość zamknąć w kajdanach egoizmu, chciwości i pychy.
"Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27, 46)
Wisząc na krzyżu, Jezus oparł się tej pokusie tak samo skutecznie jak wtedy, gdy oparł się szatanowi na pustyni. Karmił się duchową mocą, której stale udziela wszystkim cierpiącym i prześladowanym, którzy łączą z Nim swoje położenie i losy. Wśród tych, którzy w Niego uwierzyli, nie ma zatem nikogo, kto musiałby cierpieć w samotności, bo nawet najbardziej mroczną dolinę śmierci obejmuje i oświetla blask Chrystusowego krzyża.
A jednak na Golgocie słychać głos, z powodu którego wielu ludzi nadal stawia Bogu śmiałe zarzuty: "Od szóstej godziny [dnia] mrok ogarnął całą ziemię aż do dziewiątej godziny [dnia]. Około dziewiątej godziny [dnia] Jezus zawołał donośnym głosem: 'Eli, Eli, lema sabachthani?', to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27, 46). Na pierwszy rzut oka te przejmujące słowa brzmią jak krzyk rozpaczy, rezultat opuszczenia przez Boga i dramatycznej samotności cierpiącego Jezusa. Ale jest zupełnie inaczej! Jezus zawieszony na krzyżu podejmuje i odmawia pierwsze słowa Psalmu 22, który w tradycji biblijnego Izraela jednoznacznie rozumiano w sposób mesjański. Trzeba odnaleźć i przeczytać ten Psalm, by stwierdzić, że jest to starotestamentowa Ewangelia Męki Mesjasza. Zapowiada się w niej z największą precyzją Cierpienia i Śmierć Tego, który odda swoje życie "za wielu", to znaczy za wszystkich ludzi. Jezus zdołał wymówić tylko pierwsze słowa tego psalmu, podobnie jak umierający chrześcijanin szepce "Zdrowaś Maryjo", lecz ma na myśli całość tej modlitwy. Jezus daje poznać, że oto na Golgocie spełnia się wielowiekowe oczekiwanie Izraela, że dalej wyczekiwać już nie trzeba, ponieważ Bóg wszedł w ludzkie dzieje najbardziej jak to możliwe, obejmując całą egzystencję człowieka, wraz z tym, co w niej najtrudniejsze, to znaczy Cierpieniem i Śmiercią.
Rozważając misterium krzyża, Jan Paweł II napisał: "Wydaje się, że [Bóg] poszedł najdalej, jak tylko mógł, dalej już iść nie mógł. Poszedł w pewnym sensie za daleko...! Czyż Chrystus nie stał się 'zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan' (1 Kor 1, 23). Właśnie przez to, że Boga nazywał swoim Ojcem, że tego Boga tak bardzo objawiał sobą, iż zaczęto odnosić wrażenie, że za bardzo...! W pewnym sensie człowiek już nie mógł tej bliskości wytrzymać i zaczęto protestować. Ten wielki protest nazywa się naprzód Synagogą, a potem Islamem. I jedni, i drudzy nie mogą przyjąć Boga, który jest tak bardzo ludzki. Protestują: 'To nie przystoi Bogu'. 'Powinien pozostać absolutnie transcendentny, powinien pozostać czystym Majestatem - owszem, Majestatem pełnym miłosierdzia, ale nie aż tak, żeby sam płacił za winy swojego stworzenia, za jego grzech'".
Natomiast chrześcijanin w Wielki Piątek adoruje krzyż i wyznaje: "Crux stat, dum volvitur orbis" - Krzyż stoi, chociaż zmienia się świat.
Ks. prof. Waldemar Chrostowski
"Nasz Dziennik" 2009-04-10

Autor: wa