Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wierzę, że mogę wygrać z każdym

Treść

Rozmowa z Agnieszką Radwańską, najlepszą polską tenisistką

Czy przed rokiem, gdy snułaś plany na kolejny sezon, myślałaś, że możesz go ukończyć w pierwszej sześćdziesiątce światowego rankingu?
- Szczerze? Nawet o tym nie marzyłam. W maju, gdy dotarłam do ćwierćfinału turnieju J&S Cup w Warszawie, wiele osób pytało mnie, gdzie chciałabym być pod koniec roku. Odpowiadałam, iż na początku drugiej setki. Tymczasem jestem dwa razy wyżej i jestem... zaskoczona.

Od razu jednak dodajmy, że nie ma w tym nic z przypadku. Gdzie tkwi klucz do takiej, a nie innej pozycji w tenisowym świecie?
- To tylko i wyłącznie ciężka praca. Od dwunastu lat trenuję dwa razy dziennie, wysiłek jest spory, wyrzeczeń masa. Ale wiem doskonale, że chcąc coś osiągnąć, z czegoś innego muszę zrezygnować. Mój dzień jest wypełniony i zorganizowany co do minuty. Rano idę na trening, potem do szkoły, zaraz po lekcjach znów na kort. Czasami nawet nie mam czasu, żeby zjeść obiad. Gdy przygotowuję się do jakiegoś turnieju, ćwiczę nawet w niedzielę, jeśli nie - przez sześć dni w tygodniu. Moje życie wygląda zupełnie inaczej niż rówieśników, ale nie narzekam. Nie mogę jak oni iść do kina po szkole, ale za to zwiedziłam już praktycznie cały świat, poznałam inne, fascynujące kultury i kraje, nowych ludzi. A przy okazji robię to, co kocham.

Nie miewałaś momentów, w których wszystkie te wyrzeczenia Cię przygniatały?
- Nie. Od piątego roku życia gram w tenisa, to mój wybór, chciałam i chcę mu się poświęcić. Przyznam, że nawet nie zastanawiałam się, co mogłabym robić, gdybym nie uprawiała tego sportu.

W którym momencie swojej kariery uwierzyłaś, że nie tylko możesz grać, ale i wygrywać z najlepszymi w świecie?
- Od maja do października tego roku zrobiłam ogromny krok naprzód, pokonałam kilka rywalek ze ścisłej światowej czołówki, awansowałam w rankingu. Wtedy uwierzyłam, iż stać mnie na walkę z każdym.

Był taki mecz, który uważasz za szczególny, najważniejszy?
- Chyba cały turniej w Luksemburgu, w którym wygrałam m.in. z Amerykanką Venus Williams i Rosjanką Jeleną Dementiewą. To były dwa mecze, które pamiętam i które bardzo wiele dla mnie znaczyły.

Oprócz dużych umiejętności wyróżnia Cię także fakt, że nie boisz się grać z rywalami ze światowej czołówki. Wychodzisz na kort bez kompleksów, podejmujesz walkę.
- No tak, ale na razie mam mniej do stracenia niż one (śmiech). Nie jestem bowiem faworytką, nawet jak przegram, nikt z tego nie zrobi tragedii. Dopiero się uczę, poznaję reguły rządzące tenisowym światem. Ale to prawda, przed każdym spotkaniem wierzę, że mogę je wygrać. Uprawiam bowiem dyscyplinę, w której można uzyskać dobry wynik nawet w beznadziejnej zdawałoby się sytuacji. Trzeba tylko wierzyć i walczyć do końca.

Jak zatem pokonuje się rywalkę z czołowej dziesiątki rankingu?
- Bardzo dobrze (śmiech). W takich pojedynkach nic nie ma za darmo, każdą piłkę trzeba grać na sto procent, trzeba pokazać wszystko, co ma się najlepszego. Przy okazji nie można pozwolić sobie na chwile słabości, bo one zwykle drogo kosztują.

Możesz porównać siebie z listopada 2006 r. z Agnieszką Radwańską, która w czerwcu ubiegłego roku wygrała juniorski Wimbledon?
- Przede wszystkim od Wimbledonu się zaczęło. To był mój pierwszy sukces w karierze, zostałam zauważona. A co się zmieniło od tej pory? Zyskałam sporo doświadczenia, rozegrałam więcej meczów i to z rywalkami z najwyższej półki w coraz bardziej prestiżowych turniejach. Jestem też silniejsza fizycznie, co ma spore znaczenie. A siła przychodzi z wiekiem, trudno ją wypracować w ciągu kilku dni na siłowni.

Czego zatem nauczyłaś się w minionym sezonie? Co jest Twoją najmocniejszą stroną?
- Nauczyłam się wszystkiego po trochu. Klasowe zawodniczki nie mogą być w jednym elemencie doskonałe, w drugim słabe. Jak poprawiać, to każdy po kolei. A co jest moją mocną stroną? Potrafię przetrzymać długo piłkę i zmusić rywalkę do błędu. Umiem też skoncentrować się na każdej piłce, każdą staram się zagrać na sto procent, nie odpuszczać - i ją wygrać, bo nawet jedna przegrana może decydować o niepowodzeniu w całym meczu. Ale wiele zależy od przeciwniczki, nawierzchni, nawet rodzaju piłek.

Każdy sukces cieszy, ale rodzi też presję. Przestałaś być zawodniczką anonimową, każda rywalka doskonale wie, kim jest Agnieszka Rad-wańska.
- Presję, owszem, zaczynam odczuwać. Jestem w tej chwili najwyżej sklasyfikowaną polską tenisistką, każdy zwraca uwagę na moje występy. Ale staram się o tym nie myśleć, zwłaszcza że na korcie o wszystkim się zapomina. Człowiek zastanawia się tylko, jak zagrać, by wygrać. A że dziewczyny mnie już znają, to... dobrze. Miłe jest także to, iż powoli zaczynają moją twarz kojarzyć i kibice. Podczas turnieju w Luksemburgu spotkała mnie wycieczka z Polski, ludzie na ulicy zaczęli bić brawo. To było bardzo sympatyczne.

Co mają rywalki ze ścisłej światowej czołówki, czego nie masz jeszcze Ty?
- Przede wszystkim duże doświadczenie i wiele meczów za sobą. Ja dopiero zaczynam poważną przygodę z tenisem, rozegrałam jedynie kilka pojedynków z najlepszymi. A tylko w ten sposób można się doskonalić i dostrzegać postępy.

Jakie jest Twoje marzenie na przyszły rok?
- Być w pięćdziesiątce na świecie. Wiem doskonale, że teraz będzie tylko trudniej, wszak przesunąć się o każde miejsce do przodu w setce jest sztuką. Trzeba zagrać i wygrać kilka poważnych meczów. Sezon rozpocznę na początku stycznia turniejem w Australii, lecimy tam już pod koniec grudnia.

A dalsze marzenia?
- Awansować do czołowej dziesiątki! To ambitny cel, ale jeśli już stawiać przed sobą jakieś wyzwania, to duże. Chciałabym grać jak najlepiej, a nade wszystko, by moja kariera trwała przez długie lata. To jest podstawa. No i oczywiście marzę o wygraniu turnieju Wielkiego Szlema.

Życzę zatem tego wszystkiego i dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-11-28

Autor: wa