Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wielka mistyfikacja - czyli sprawa ks. abp. Stanisława Wielgusa

Treść

Sprawa oskarżenia ks. abp. Stanisława Wielgusa o współpracę ze specsłużbami PRL została celowo sprowokowana, a jej przebieg dowodzi, że kryły się za nią określone cele polityczne. "Nasz Dziennik" jest w posiadaniu materiałów, które dowodzą, że mieliśmy do czynienia z wielką mistyfikacją, i tak jak zapowiadaliśmy, w najbliższych dniach materiały te będziemy systematycznie prezentować na łamach "Naszego Dziennika". Zacznijmy od początku...

Pierwsze "lustracyjne" uderzenie w ludzi Kościoła nastąpiło zaledwie miesiąc po śmierci Jana Pawła II. Wtedy to w mediach pojawiła się informacja, że jeden z duchownych, którzy działali w otoczeniu Papieża z Polski, był tajnym współpracownikiem SB. Ówczesny prezes IPN Leon Kieres ogłosił, że duchownym tym miał być o. Konrad Hejmo, opiekun polskich pielgrzymów w Rzymie. Choć o. Hejmo zaprzeczył, nie zabrakło w Polsce "autorytetów", które uznały go za winnego. Nawet po tym jak się okazało, że informacje, które miały być treścią jego "donosów", każdy mógł przeczytać w codziennym wydaniu "L’Osservatore Romano"...
Niedługo potem o współpracę z SB oskarżono ks. Mieczysława Malińskiego. Ksiądz Maliński zaprzeczył. Wkrótce prezes IPN w jednym z programów telewizyjnych oświadczył, że nie ma dowodów na tę współpracę, i sprawa ucichła.
W 2005 r. ujawniono kasety z przesłuchania ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, brutalnie pobitego przez funkcjonariuszy SB. Kilka miesięcy po tym, jak ks. Isakowicz-Zaleski otrzymał dostęp do akt SB znajdujących się w krakowskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej, stał się pierwszym orędownikiem lustracji duchownych. Jego upór w tej sprawie wykorzystali inni. Podczas konfliktu, do jakiego doszło między metropolitą krakowskim ks. kard. Stanisławem Dziwiszem a ks. Isakowiczem-Zaleskim, media opowiedziały się po stronie tego ostatniego.

Apel dziennikarzy
Pod koniec maja 2006 r. grupa dziennikarzy skierowała do Episkopatu Polski apel w sprawie lustracji duchownych. Napisano w nim m.in.:
1. "Poruszeni dramatycznym konfliktem w Krakowie, w którym powszechnie szanowany Kapłan, ks. Tadusz Isakowicz-Zaleski znalazł się w sytuacji bolesnego konfliktu sumienia, pragniemy wyrazić głęboki niepokój o dobro i tym samym wizerunek publiczny polskiego Kościoła.
2. Rola Kościoła w życiu publicznym jako wzorca moralnego wymaga rzetelnego ukazania całej prawdy o złożonej historii Kościoła w PRL. Pilna potrzeba zbadania dokumentów jest oczywista, tymczasem jak dotąd reakcja władz kościelnych nie nadąża za dramatycznym rozwojem wydarzeń. Jesteśmy przekonani, że kompleks Judasza dotyczy nielicznej grupy ludzi o zdeformowanych sumieniach, cień ten nie może padać na polski Kościół.
3. Dramatyzm sytuacji wymaga klarownego stanowiska Pasterzy - Księży Biskupów, a także katolików świeckich. Dziennikarze nie mogą i nie powinni milczeć. W przeciwnym razie inicjatywa w sprawie lustracji w Kościele przejdzie w ręce licznych i głośnych wrogów katolicyzmu w Polsce.
4. Bolesna sprawa lustracji winna być rozwiązana zgodnie z apelem Ojca Świętego w duchu pokuty, miłosierdzia i przebaczenia. W badania powinni być włączeni ci kapłani, którzy swoją dotychczasową aktywnością wykazali determinację w poszukiwaniu i ukazywaniu prawdy.
Zabranie przez nas głosu w kwestii lustracji osób duchownych wynika z niejednokrotnie przedstawianego przez nas publicznie przekonania, że procesowi lustracji powinny podlegać wszystkie środowiska zaufania publicznego, zarówno duszpasterzy, jak dziennikarzy".
Pod listem podpisali się: Ewa Czaczkowska, Paweł Lisicki, Paweł Milcarek, Paweł Nowacki, Jerzy Marek Nowakowski, Jan Pospieszalski, Maria Przełomiec, Piotr Semka, Tomasz Terlikowski, Tomasz Wiścicki, Piotr Zaremba. Warto zwrócić uwagę, że większość z nich odegrała główną rolę medialną w sprawie ks. abp. Stanisława Wielgusa.

Kto donosi
Przejdźmy
do tej ostatniej. Jak wiadomo, gdy 20 grudnia 2006 r. "Gazeta Polska" w artykule pt. "Tajna historia arcybiskupa" opublikowała informacje na temat zawartości teczki przypisanej ks. Stanisławowi Wielgusowi, większość mediów potraktowała tę publikację jako sensacyjne odkrycie. Tymczasem wszystko to, co napisała wówczas "Gazeta Polska", znane były innym mediom od dłuższego już czasu.
2 listopada 2006 r. "Gazeta Wyborcza" opublikowała artykuł Katarzyny Wiśniewskiej pt. "Nieznana teczka bp. Wielgusa". "Czy bp Stanisław Wielgus odmówił przyjęcia nominacji na arcybiskupa warszawskiego z powodu odnalezienia w archiwach IPN jego teczki?" - pytała autorka. "(...) Jak się dowiedzieliśmy, bp Wielgus początkowo zrezygnował z propozycji objęcia archidiecezji warszawskiej, gdy dowiedział się o teczce (chociaż nie znał jej zawartości). Z naszych informacji wynika jednak, że mogła być to pierwsza reakcja. Dlatego nadal jest możliwe, że to bp Wielgus zostanie następcą kard. Józefa Glempa, który kończy urzędowanie w archidiecezji warszawskiej" - podkreśliła Katarzyna Wiśniewska.
W połowie listopada 2006 roku tygodnik "Przekrój" napisał, że ks. bp Stanisław Wielgus odmówił przyjęcia papieskiej nominacji z powyższych powodów. Zdaniem pisma - mimo braku materiałów obciążających - biskup pragnął uniknąć niezdrowej atmosfery, jaka mogłaby wyniknąć po nominacji.
17 listopada również "Rzeczpospolita" ogłosiła, że ks. bp Stanisław Wielgus nie przyjął nominacji na arcybiskupa warszawskiego. "Powód? Zawartość jego teczki w Instytucie Pamięci Narodowej. Wiadomość o tym przyniósł najnowszy 'Przekrój', jednak o sprawie od kilku dni mówi się w kościelnych kręgach. Inna z powtarzanych wersji głosi, że nominacja dla biskupa płockiego została cofnięta przez Watykan. Powód miał być ten sam - teczka w IPN. Z naszych informacji wynika jednak, że to biskup odmówił przyjęcia nominacji. Co jest w dokumentach SB zgromadzonych w IPN? Z nieoficjalnych informacji wynika, że chodzi o materiały z rozmów, jakie ks. Wielgus prowadził z funkcjonariuszami SB, gdy starał się o paszport w związku z wyjazdami za granicę, ale także podczas pracy na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (pracował tam od 1969 roku)" - stwierdziła Ewa Czaczkowska na łamach "Rzeczpospolitej". W tym samym numerze w artykule zatytułowanym "Co jest w teczce biskupa" napisała: "Nie wiadomo, ale nie jest wykluczone, że w esbeckiej ewidencji mógł mieć nawet status tajnego współpracownika. Tak wynika z nieoficjalnych informacji. (...) Nie wiadomo, czy biskup Wielgus widział dokumenty zgromadzone na swój temat w IPN. Nie wiadomo też dokładnie, co w nich jest. Wiadomo, że jako ksiądz-naukowiec zatrudniony na KUL rozmawiał z funkcjonariuszami SB. Działo się to, gdy starał się o paszport przy okazji wyjazdów za granicę. W latach 1973-1975 oraz w 1978 roku był stypendystą Fundacji im. Alexandra Humboldta na Uniwersytecie Monachijskim. Przy odbieraniu i oddawaniu paszportu rozmawiał z SB, prawdopodobnie składał też pisemne raporty. Gdy pracował na KUL, od 1969 roku, nachodził go funkcjonariusz SB, z którym także rozmawiał. Na materiały dotyczące obecnego biskupa płockiego, przez wiele lat cenionego rektora KUL, natknęli się także członkowie komisji powołanej przez abp. Józefa Życińskiego do zbadania inwigilacji środowiska KUL i księży archidiecezji lubelskiej".
Ciekawy jest fakt, że wszystkie te teksty pojawiły się przed oficjalnym ogłoszeniem nominacji ks. abp. Stanisława Wielgusa na metropolitę warszawskiego, ale niedługo po tym, jak informacja o nominacji dotychczasowego biskupa płockiego dotarła z Watykanu do Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie, opatrzona klauzulą poufności. W jaki sposób informacja ta wypłynęła na zewnątrz? Co więcej, widać wyraźnie, iż autorzy artykułów posiadali informację, że ks. bp Wielgus miał odmówić przyjęcia nominacji. Kto przekazał te informacje prasie, skoro sprawa dotyczyła poufnych rozmów między ordynariuszem płockim a nuncjuszem apostolskim w Polsce?
Druga sprawa dotyczy informacji na temat teczki. Zgodnie z obowiązującym prawem dziennikarze nie mieli dostępu do akt Instytutu Pamięci Narodowej. Z powyższych fragmentów publikacji wynika jednak, że "Rzeczpospolita" posiadała informacje o opublikowanych dwa miesiące później przez "Gazetę Polską" materiałach z archiwum IPN. Kto przekazał te informacje?
Jeśli stróżem tych materiałów jest Instytut Pamięci Narodowej, można wysunąć tezę, iż w pierwszej kolejności to jego pracownicy powinni być odpowiedzialni za wypłynięcie tych materiałów i okrzyknięcie nowego metropolity warszawskiego "agentem SB", nawet jeśli informację taką dostarczył "Gazecie Polskiej" ktoś z zupełnie innych kręgów... Dlaczego IPN, jako stróż tych dokumentów, dotychczas nie zainteresował się tym "przeciekiem"? Dlaczego sprawą nie zainteresowała się z urzędu prokuratura, skoro fakt ten nosi znamiona przestępstwa? Już wkrótce spróbujemy na te pytania odpowiedzieć...
Sebastian Karczewski
"Nasz Dziennik" 2007-06-29

Autor: wa