Więcej pokory, mniej buty
Treść
Z Januszem Piechocińskim, wiceprezesem Naczelnego Komitetu Wykonawczego Polskiego Stronnictwa Ludowego, zastępcą przewodniczącego sejmowej Komisji Infrastruktury, rozmawia Jacek Dytkowski
Czy uważa Pan, że rząd PO - PSL sprosta oczekiwaniom wyborców?
- Oczywiście wszyscy byśmy tego chcieli. Nikt myślący racjonalnie, po okresie długiej i wyczerpującej kampanii wyborczej (ponieważ faktycznie o wyborach przyspieszonych mówimy od półtora roku), nie życzyłby przecież, by nowy rząd zawiódł. Należy tu zauważyć, że wchodzi on w bardzo trudnym dla państwa momencie, gdzie czas najwyższy okiełznać konflikty, ukoić rany związane z radykalną, gwałtowną, pełną niepotrzebnych, personalnych często napaści kampanią i skoncentrować uwagę na sprawach najważniejszych. Niewątpliwie, mamy wiele sygnałów skłaniających do optymizmu, płynących m.in. ze sfery gospodarki, ale pozostaje także wiele powodów do niepokoju. W tym ostatnim wypadku chodzi o wykorzystanie środków unijnych, zapobieżenie utracie części z nich wskutek nieuruchomienia perspektywy na lata 2007-2013.
Jakie zadania uzna ten rząd za priorytetowe?
- Myślę, że społeczeństwo wyraźnie o tym mówi. Oczekujemy ustabilizowania sytuacji w służbie zdrowia, tak abyśmy nie byli ciągle trapieni niepokojącymi sygnałami o odchodzeniu lekarzy i pielęgniarek, ażeby cały system stał się przewidywalny i lepiej funkcjonował. Dalszym zadaniem jest uporządkowanie spraw budżetówki oraz wznowienie kontaktów z krajami, które do tej pory były zablokowane. Należy także tworzyć przestrzeń dla ekspansji polskiego kapitału na rynku europejskim i poza nim oraz dla rozwoju przedsiębiorczości. Naprawiony powinien zostać również system edukacyjny.
Ogólnie widzę przed tym rządem kilka planów. Pierwszy jest konsekwencją tego, że wybory odbyły się 21 października. Chodzi tu o kwestie budżetowe oraz inne szybkie działania doraźne, także związane z zarysowującymi się niepokojami czy protestami społecznymi. Wiele decyzji już czeka na rozstrzygnięcie. Mogę tu chociażby wymienić kwestię Stoczni Gdańskiej oraz budowy drugiego terminalu na lotnisku Okęcie. Problemem jest także wycofywanie się Hindusów z zakładu w Piasecznie, gdzie 5,5 tys. ludzi może zostać zwolnionych z pracy, jeśli inwestor podtrzyma tę decyzję. Pozostaje również do załatwienia odblokowanie eksportu polskiego mięsa do Federacji Rosyjskiej oraz uporanie się z dramatem, który w ostatnich dniach dział się na naszych oczach przed Agencjami Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, gdzie gigantyczne pieniądze wydano na system informatyczny, co nie przełożyło się na efektywność działania tychże agencji. Proszę więc zwrócić uwagę, że w każdym obszarze mamy ileś spraw do zrobienia, co wcale nie świadczy o tym, że odchodząca władza niczego nie zrobiła albo miała same tylko porażki.
Wszystko to pokazuje, że rząd oraz koalicja parlamentarna powinny uważać, by nie zachłysnąć się wynikami wyborów, żeby mieć w sobie pokorę, a nie butę zwycięzców, aby potrafić odnaleźć się w tym wyniku, który niepotrzebnie przerodził się w plebiscyt za i przeciwko PiS. Trzeba przyznać, że to Jarosław Kaczyński narzucił tę kampanię, która mocno podzieliła Polskę. Mamy zatem do czynienia z oczekiwaniem na przywrócenie normalności, dialogu i wzajemnego poszanowania, a jednocześnie potrzebę skoncentrowania się na sprawach najważniejszych. Mam tu na myśli chociażby ostatnie wypowiedzi polityków z okazji Święta Niepodległości oraz biskupów, w których głosie było widać autentyczne zatroskanie tym, co się dzieje na scenie politycznej, gdzie tyle wrogości, braku umiaru w samooskarżeniach, braku wzajemnego poszanowania, budowania partnerstwa i zbiorowego przywództwa Narodu. A jest to szczególnie ważne w sprawach, które przed nami stoją: w kontekście naszego członkostwa w Unii Europejskiej, sytuacji międzynarodowej, kwestii bezpieczeństwa energetycznego, udziału w misji irackiej i afgańskiej.
A czego Pan, jako długoletni polityk PSL, spodziewa się po nowym rządzie?
- Jestem po pierwsze człowiekiem, który życzy dobrze Polsce i Polakom, dlatego dobrze życzę również nowemu rządowi, premierowi, każdemu z ministrów oraz całemu parlamentowi. Chciałbym, abyśmy przestali mówić językiem wojny, by było w nim minimum "jadu", i żebyśmy potrafili, jako osoby życia publicznego, tworzyć klimat do współpracy i współdziałania Polaków, a nie klimat do konfrontacji, bo ona jest po prostu Polsce niepotrzebna. A więc "chwała zwycięzcom i jeszcze większa pokonanym". Jestem politykiem, który przez wiele lat zajmował się inwestycjami w infrastrukturze drogowej czy kolejowej. Dziś uważam, że nie czas na krytykowanie poprzedników, na tworzenie nowych frontów politycznych, na emocje w parlamencie i wokół niego. Mamy natomiast okazję do normalnej racjonalnej pracy, do wyciągnięcia ręki do opozycji, do wskazania obszarów, w których Sejm nie tylko może, ale musi dla Polski współpracować i współdziałać z prezydentem.
Ale na razie w parlamencie brakuje chyba atmosfery współpracy...
- Dla mnie kluczową sprawą jest stworzenie dobrego klimatu i stąd niepokoję się tymi pierwszymi posiedzeniami Sejmu. Jest za dużo niepotrzebnej konfrontacji, także w wymiarze personalnym. Chociażby dla mnie "oczywistą oczywistością", jak mawiał Jarosław Kaczyński, było to, że skoro kluby zgłaszają kandydatów na wicemarszałków Senatu, ponoszą za nich odpowiedzialność i poddajemy ich decyzję pod głosowanie. W związku z tym każdy z tych kandydatów, ponieważ było ich czterech na cztery miejsca, powinien zostać wybrany jednomyślnie. Była to dla mnie "oczywista oczywistość", jak również taka sytuacja, że skoro PiS chce mieć za wicemarszałka Senatu Zbigniewa Romaszewskiego, senatorowie Platformy Obywatelskiej powinni tę decyzję uszanować. Chodzi tu o takie "wyjście sobie naprzeciw" i pokazanie, że wybory się skończyły, mamy szacunek do odchodzącego rządu i innych polityków. Jest przecież kilka spraw do zrobienia, które są ponadczasowe. Do nich zaliczam moją kochaną infrastrukturę. Przypomnę, że kiedy dowodziłem sejmową Komisją Infrastruktury w latach 2001-2005, wtedy byliśmy bardzo "zgodną rodziną", która potrafiła ponad klasycznymi podziałami koalicja - opozycja wspólnie popychać polskie sprawy do przodu. To nam pozostało, jak również wielki szacunek, a nawet przyjaźń do siebie, czego nic nie było w stanie zmienić. Trzeba właśnie tego typu praktyki upowszechniać, wychodzić sobie naprzeciw, żeby później nie pogrążyć się w izolacji, w którą weszli niektórzy politycy i środowiska polityczne.
Myśli Pan, że na polskiej scenie politycznej zapanuje zgoda? Platforma już zapowiada rozliczenie poprzedniej ekipy...
- Liczę na to, że nie będzie tak, jak zawsze dotąd w Polsce bywało, iż przez pierwsze pół roku nowi ministrowie koncentrowali się przede wszystkim na tym, by "dołożyć" swoim poprzednikom. Mam nadzieję, że rachunek otwarcia będzie robiony na zasadzie konstruktywnych działań, przejęcia wielu projektów ustawowych przygotowanych przez poprzedni rząd czy parlament. Nie może być przecież tak, że cały ten dorobek należy wyrzucić do kosza, jest tam wiele pomysłów dobrych. Moim zdaniem, raz już w Polsce była rewolucja w 1989 r., teraz natomiast jest potrzeba mądrej ewolucji, kontynuowania tego, co dobre, poprawiania spraw mniej udanych i unikania błędów, które były udziałem rządowych poprzedników.
Nowa Rada Ministrów uniknie błędów?
- Chcę powiedzieć, że nie jest łatwym zadaniem być dzisiaj ministrem. W każdym resorcie obok szans są przede wszystkim wyzwania i problemy nierozwiązane z przeszłości. Nie oszukujmy się, w ciągu tych dwóch lat mieliśmy zmiany premierów i wielu ministrów. Ciągle krążyły również informacje o samorozwiązaniu Sejmu i przedterminowych wyborach, więc wiele spraw strategicznych zostało albo odłożonych, albo po prostu nie było klimatu do podjęcia stosownych decyzji. Teraz nowy rząd musi się z tym wszystkim zmierzyć. Kiedy spojrzymy na poszczególne resorty, okazuje się, że nawet w tak "spokojnym politycznie" Ministerstwie Obrony Narodowej, o którego szefie zawsze mówiło się, że jest skazany na sukces, bo w Polsce lubi się armię, są problemy. Mam tu na myśli dwie zagraniczne misje wojskowe, modernizację wojska oraz nasze zobowiązania sojusznicze. Równie skomplikowaną sytuację mamy w Ministerstwie Zdrowia, gdzie, powiedzmy szczerze, poza tworzeniem dobrego klimatu nie udało się w sensie realnym ministrowi Zbigniewowi Relidze wielu spraw zrekonstruować i poprawić.
Jak ocenia Pan złożenie przez rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie niezgodności z Konstytucją RP ustawy o Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego? Decyzja ta została skrytykowana zarówno przez byłego ministra rolnictwa Wojciecha Mojzesowicza, jak i obecnego - Marka Sawickiego.
- Problem polega na tym, że jest to taki "strzał" w zupełnym oderwaniu od przeszłości, bowiem system ubezpieczeń rolniczych był budowany w czasie, od 1989 roku. Jest on zatem pewną "zaszłością" jeszcze po poprzednich rozwiązaniach. Należy tu pamiętać, że w KRUS większość świadczeniobiorców otrzymuje renty i emerytury minimalne. Decyzja rzecznika została odebrana przez polityków jako gest, który wywołuje dodatkowe - i tak już silne - animozje na linii ludność rolnicza - nierolnicza. Otóż bardzo często w Polsce rolnicy są traktowani jako główne "pieszczochy" procesu integracji: otrzymują oni dopłaty unijne, środki na modernizację gospodarstw, a w dodatku nie płacą podatków. Pokazuje się to w takim trywialnym, uproszczonym schemacie, oderwanym od realiów. Unika się natomiast ukazywania biedy wsi i solidaryzmu społecznego, który mieści się w tym systemie. Rzecznik poszedł zatem tutaj po najmniejszej linii oporu, zwracając uwagę na kwestię świadczeń zdrowotnych.
Jestem wdzięczny posłom dzisiejszej opozycji, iż potrafili także w tak rozumny sposób podejść do wniosku rzecznika. Cieszę się, że te dystansujące się od jego decyzji głosy padły ze strony PiS. Pokazuje to bowiem, że w tym podziale opozycja - koalicja nie tracimy racjonalności i merytorycznego podejścia do tak trudnych spraw.
Janusz Kochanowski zapowiedział również składanie kolejnych wniosków dotyczących świadczeń emerytalno-rentowych.
- Zgadza się. Będzie kontynuował swoje działania, tylko dzieją się one w oderwaniu od całego tego elementu społeczno-zawodowego. Pamiętajmy, że KRUS jest także pewnym systemem, który realizuje politykę społeczną wobec terenów szczególnie zapóźnionych w rozwoju i biedniejszych. Otóż rolnicy nie należą do najbardziej zasobnej grupy w Polsce. Rentowność produkcji rolnej, szczególnie w gospodarstwach rodzinnych, jest nie najwyższa - tak to delikatnie nazwijmy. Również renty i emerytury rolnicze są najniższe w całym systemie. Chciałbym jednak tu zaznaczyć, że politycy PSL mówili w czasie kampanii wyborczej, iż bardzo trudno jest różnym ludziom, także na polskiej wsi, pogodzić się z sytuacją, że w podobny sposób traktuje się rolnika z rodzinnego gospodarstwa wiejskiego z przedsiębiorcą rolnym, który ma kilkaset hektarów ziemi. Przypomnę także, że jeszcze do niedawna, do połowy lat 90., jednym ze sposobów aktywizacji społeczno-zawodowej na terenach wiejskich była możliwość ubezpieczania się w KRUS ludności nierolniczej, np. taksówkarzy i innych, którzy mogli skorzystać z tego mechanizmu. Chciałbym tutaj powiedzieć, że w przyszłej reformie tych ubezpieczeń chcemy, biorąc pod uwagę elementarny solidaryzm oraz logikę, co jest do przyjęcia przez budżet i opinię publiczną, wydzielić z systemu grupę przedsiębiorców rolnych, a więc ludzi mających bardzo wysokie obroty i dochody w swoich gospodarstwach, które nie mają charakteru gospodarstw rodzinnych.
Minister rolnictwa Marek Sawicki wyliczył, że posiadających takie gospodarstwa o powierzchni przekraczającej 300 hektarów jest niewiele ponad siedmiuset...
- Oczywiście. Dlatego mówię, że "strzał" rzecznika wyolbrzymił niepotrzebnie ten problem i pokazał, iż w systemie jest "wielka niegodziwość". Połączył on dochody i możliwości bardzo wąskiej grupy najbogatszych rolników i zdecydowanej większości, liczącej ponad 98 proc. gospodarstw o niskich dochodach. W związku z tym my pokazujemy bardzo wyraźnie, że nie jest to tylko spór na gruncie prawa konstytucyjnego, ale także mamy tu do czynienia z poważnym problemem dotyczącym zagadnienia - w jaki sposób zachować system solidarnego wspierania i utrzymywania elementarnego poziomu życia ludności rolniczej. Dodam jeszcze, iż ludzie ci nie mogą korzystać z odpisów podatkowych lub otrzymywać ulgi na dziecko. Widzimy zatem, że już i tak dotyka tę grupę społeczną bardzo dużo dolegliwości. Pozostaje jeszcze jedna kwestia: by pamiętać, w jakim miejscu jest dzisiaj polska wieś. Stosunek pomiędzy płacącymi składkę a odbierającymi świadczenie mieści się w granicach jeden do jednego, czego w ubezpieczeniach ZUS-owskich nie ma. W tamtym systemie mniej osób płaci, niż bierze. Nie zapominajmy o tym, kiedy się wykazuje, że KRUS jest tym elementem, który burzy nam budżet lub finanse publiczne.
Jak zatem zreformować ubezpieczenia rolnicze?
- Jest to niewątpliwie złożony proces. Nie powinien on być realizowany w sposób ideologiczny, np. w wielkiej niechęci do wsi i rolników. W stosunku do dużych produkcyjnych gospodarstw, które mają charakter przedsiębiorstw, chcielibyśmy dostosować taki mechanizm: będziecie płacić więcej, ale w ramach tego systemu będziecie mieli szansę, w wyniku opłacania składek, na dużo wyższe niż dotąd emerytury. Jak widać, jest to bardzo uczciwe potraktowanie tego problemu i my właśnie w ten sposób do niego podchodzimy.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-11-21
Autor: wa