Widzimy asymetrię w traktowaniu
Treść
Z majorem Tadeuszem Wolakiem, żołnierzem 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej, prezesem Okręgu "Wołyń" Światowego Związku Żołnierzy AK, rozmawia Jacek Dytkowski Jak Pan ocenia wyjazd prezydenta Lecha Kaczyńskiego na obchody 75. rocznicy Wielkiego Głodu na Ukrainie? - Trudno jest nawet to komentować. To jest w ogóle rażące - po prostu brakuje słów. W stosunku nie tylko do tego, że prezydent, gdy np. urządzaliśmy pod jego patronatem uroczystości 65-lecia ludobójstwa na Skwerze Wołyńskim w Warszawie, w wygłoszonym wówczas przez prof. Ryszarda Legutkę, sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta, przemówieniu, nie powiedział ani słowa o ludobójstwie i morderstwie. W odczytanym wtedy orędziu głowy państwa nie padło również słowo o sprawcach zbrodni - oddziałach OUN-UPA. Co więcej, był tam obecny przedstawiciel ambasady ukraińskiej Olexander Motsyk - niby drobna rzecz, ale jakże bardzo wymowna - i nie złożył symbolicznego wieńca u stóp pomnika żołnierzy AK oraz ofiar rzezi wołyńskiej, podczas gdy wiele innych instytucji państwowych tak uczyniło. Jestem wprawdzie oburzony postawą naszego prezydenta, ale cóż z tego? Dobrze, że "Nasz Dziennik" zajmuje się tą sprawą. Pojawiły się głosy, że kresowianie są przeciwni wyjazdowi prezydenta na Ukrainę... - Trudno powiedzieć, czy jesteśmy temu przeciwni, bo my nie podejmujemy tutaj decyzji, ale jest to afront. Znamionuje ją wyraźne lekceważenie kwestii ludobójstwa na Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich. Raz prezydent zignorował ją w czasie, gdy odbywały się uroczystości 65. rocznicy tej zbrodni, wyjeżdżając na XIX Festiwal Kultury Ukraińskiej, który wtedy odbywał się w Operze Leśnej w Sopocie - zresztą każdego roku bierze w nim udział. Tak że jest to jedna z tych spraw, które bulwersują i - powiedziałbym najłagodniej - obrażają nas wszystkich: kresowian, tych żyjących i nieżyjących, którzy zostali zamordowani przez nacjonalistów ukraińskich. Musimy o tym rozmawiać i pisać. Politycy twierdzą, że o takiej, a nie innej postawie prezydenta zadecydowała racja stanu. Wygląda na to, że Lech Kaczyński przy obchodzeniu polskich uroczystości ma przede wszystkim na względzie nieurażenie prezydenta Wiktora Juszczenki... - Chyba tak. Wypowiadał się o tym europoseł Andrzej Zapałowski. Prawdopodobnie chodzi tu o to, żeby nie przeszkadzać Ukrainie w drodze do Unii Europejskiej. Zwracam uwagę, że w Kancelarii Prezydenta są doradcy ds. ukraińskich: Bogumiła Berdychowska - Ukrainka, i Bohdan Osadczuk, znany ukraiński nacjonalista. Ten ostatni jest profesorem w Berlinie. Był doradcą prezydenta Kwaśniewskiego, a teraz jest także Kaczyńskiego. Wzglądy polityczne usprawiedliwiają, Pana zdaniem, taką postawę prezydenta? - Nie, bo ja nie widzę tu żadnych względów politycznych. Po to tylko, żeby wprowadzać Ukrainę do UE? Co to ma do rzeczy? Podam dosyć jaskrawe przeciwieństwo. Teraz, w tych dniach, na Ukrainie będą obchody 75. rocznicy Wielkiego Głodu na Ukrainie. Dotyczył on nie tylko Ukraińców, ale Kazachów, Uzbeków i Rosjan, Łotyszów, Litwinów, a także m.in. Polaków, którzy wtedy znajdowali się na tym obszarze. I ja podzielam ten punkt widzenia. Myślę, że prezydent powinien liczyć się z kresowianami, bo jeszcze żyjących jest nas około 2 milionów. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-11-22
Autor: wa