Widmo epidemii wisi nad wyspą
Treść
Haiti uniknęło masowego rozprzestrzeniania się chorób i epidemii, przed czym niemal od początku katastrofy ostrzegali specjaliści. Nadal jednak istnieje duże ryzyko zakażeń - ostrzegają władze kraju. Pojawiają się także pierwsze oskarżenia pod adresem sił międzynarodowych, a w szczególności Stanów Zjednoczonych, że akcję ratunkową w Port-au-Prince można było zorganizować lepiej.
Bilans trzęsienia ziemi, które nawiedziło wyspę 12 stycznia, to prawie 200 tys. ofiar śmiertelnych i ponad 3 mln poszkodowanych, w tym wielu ciężko rannych oraz pozbawionych dachu nad głową. W kraju nadal brakuje czystej wody i jedzenia, zaś opieka medyczna jest niewystarczająca. Lekarze pracujący na Haiti uspokajają, że udało się uniknąć najgorszego; ostrzegają jednak, że warunki sanitarne w obozach dla ocalonych są fatalne. Są one doskonałym miejscem dla rozwoju i rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych takich jak tyfus czy odra. Szczególna obawa istnieje o osoby, które przeszły operacje w szpitalach, dla nich bowiem najmniejsza infekcja może się okazać śmiertelnie niebezpieczna. - Mówimy tu o tysiącach amputacji. Mniej więcej połowa z tutaj operowanych ma amputowaną jakąś kończynę - mówi dr Mirta Roses, dyrektor Panamerykańskiej Organizacji Zdrowia. Jak dodała, wielu z nich cierpi także z powodu innych skomplikowanych urazów, zwłaszcza głowy. - Sytuacja się zmienia i obecnie pojawiają się nowe potrzeby związane z opieką pooperacyjną i badaniami kontrolnymi - podsumowuje Roses.
Leczenie Haitańczyków jest wyjątkowo skomplikowane. Żaden z 11 szpitali w Port-au-Prince nie przetrwał trzęsienia ziemi. Ponadto wielu spośród tych, którym stan pozwala na opuszczenie placówki medycznej, nie chce tego robić, zwyczajnie nie mając dokąd wrócić. Pomimo dziesiątek tysięcy przeprowadzonych zabiegów i operacji do szpitali polowych wciąż zgłaszają się lub są przywożeni nowi ranni. Jak podkreślają lekarze, bardzo często rany, które nie były odkażane przez prawie dwa tygodnie, mogą okazać się nie do wyleczenia.
Władze Włoch ostro skrytykowały operację służb międzynarodowych, która miała na celu pomoc zniszczonemu w wyniku kataklizmu krajowi. Guido Bertolaso, szef włoskiej Obrony Cywilnej, stwierdził, że w jej trakcie zabrakło przede wszystkim zorganizowanego przywództwa. W jego opinii, błędem było także wysłanie przez Stany Zjednoczone na miejsce katastrofy żołnierzy piechoty, a także marines. Dodał, że żołnierze ci nie mają żadnego doświadczenia w niesieniu pomocy podczas misji pokojowych. - Z tą okropną sytuacją można było sobie poradzić o wiele lepiej - stwierdził Bertolaso, który wizytował Haiti w ubiegłym tygodniu. - Kiedy pojawia się taka krytyczna sytuacja, pociąga ona za sobą "paradę próżności". To znaczy wielu ludzi udaje się w to miejsce, pragnąc pokazać, jak wielki i ważny jest ich kraj, poprzez wyrażenie solidarności - powiedział w jednym z wywiadów. - Zabrakło lidera i zdolności współpracy wykraczającej poza dyscyplinę wojskową - dodał. Jednocześnie wyraził nadzieję, że świat reaguje w ten sposób po raz ostatni.
Do krytyki USA przyłączyła się także Wenezuela, która jako jedna z pierwszych pospieszyła z pomocą Haiti. Prezydent Hugo Chavez w swoim stylu zganił Amerykanów, stwierdzając, iż wysłali na miejsce katastrofy zbyt wielu wojskowych, a za mało dostaw medycznych. Przedstawiciele Stanów Zjednoczonych podkreślają, że nie będą komentować słów dyktatora Wenezueli, gdyż chcą się skupić na dalszej pomocy poszkodowanym, i nie pozwolą osłabić wysiłków poprzez skupienie się na sporach politycznych.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2010-01-26 Nr 21
Autor: jc