Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Widaj, czyli tryumf zbrodni bez kary

Treść

W czasie wojny Mieczysław Widaj przysięgał Polsce wierność w imię Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Po wojnie zabijał tych, którzy tej przysiędze pozostali wierni. Był nie tylko zbrodniarzem, ale także zdrajcą. W Warszawie zmarł Mieczysław Widaj (ur. 1912 r. w Mościskach) - komunistyczny "sędzia", "pułkownik", który w okresie od zdominowania Polski przez Sowiety, do roku 1956, gdy skończył pracę w sądownictwie PRL, skazał na śmierć 105 (!) Polaków sprzeciwiających się podporządkowaniu kraju Sowietom. Ewidentny zbrodniarz sądowy i niewątpliwie zdrajca, ponieważ w czasie wojny był oficerem Armii Krajowej (awansowany na porucznika 11 listopada (!) 1943 r.). Nie należał więc do grupy nieuświadomionych analfabetów, których do zdrady Narodu Sowieci zachęcili "awansem społecznym". Był człowiekiem wykształconym, absolwentem prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie (1934), świadomym tego, co się w Polsce dzieje od wybuchu wojny. W przeciwieństwie do niepiśmiennej biedoty, która mogła zupełnie przypadkiem trafić w czasie wojny do formacji sowieckich typu Gwardia Ludowa, Armia Ludowa, PPR i która w czasie wojny mogła w dobrej wierze służyć w tych formacjach w przekonaniu, że walczy z Niemcami o wolną Polskę, Widaj był członkiem konspiracyjnego wojska Polskiego Państwa Podziemnego, które stawiało sobie za cel walkę o odzyskanie przez Naród utraconej w roku 1939 niepodległości. Miał świadomość, że zarówno Niemcy, jak i Sowieci są okupantami. Złożył przysięgę "w imię Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny Królowej Korony Polskiej". Obiecał: "Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił - aż do ofiary życia mego". Na koniec dodał: "Tak mi dopomóż Bóg!". Po tych słowach usłyszał i przyjął do wiadomości, że "zdrada karana jest śmiercią". Przez zdradę rozumiano nie tylko wydanie kolegi z organizacji czy zdradę tajemnic organizacyjnych, ale także, a może przede wszystkim, sprzeniewierzenie się głównemu celowi Polskiego Państwa Podziemnego, jakim była niepodległość Rzeczypospolitej. Zabójca sądowy Mimo to niedługo po wojnie Widaj, dojrzały już, 36-letni mężczyzna, wstąpił do partii komunistycznej i - służąc jej ślepo, chcąc pokazać jej swoje oddanie - jako sędzia komunistycznych sądów wojskowych zabijał swych niedawnych kolegów, bohaterów walki o niepodległy byt państwa polskiego - takich na przykład jak kawaler Virtuti Militari, bohater konspiracji antyniemieckiej i antysowieckiej, dowódca 5. Wileńskiej Brygady AK mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko", skazany przez Widaja na śmierć w listopadzie roku 1950, razem z trzema innymi wybitnymi oficerami wileńskiej AK (wyrok wykonano w lutym 1951 r.). W styczniu 1953 r. Widaj został sprowadzony specjalnie do Krakowa, by przewodniczył haniebnemu procesowi księży kurii krakowskiej, podczas którego skazał na śmierć m.in. ks. Józefa Lelito, a w opinii w sprawie o ułaskawienie księdza napisał, że to "faszysta" i na ułaskawienie nie zasługuje. Sądził też w roku 1953 biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka i skazał go w procesie pokazowym na 12 lat więzienia za "kolaborację z Niemcami", "usiłowanie obalenia ustroju PRL" i "propagandę na rzecz waszyngtońsko-watykańskich mocodawców". Wyrok na biskupa unieważniono dopiero w roku 1990! Widaj służył komunistom jak wierny pies i spełniał wszystkie ich oczekiwania. W swej relacji z procesu żołnierzy oddziału Narodowego Zjednoczenia Wojskowego tak zachwalał swoją gorliwość: "Od towarzysza Wareckiego [szefa sądu wojskowego w Warszawie - dop. PSz] otrzymałem rozkaz, aby rozpocząć rozprawę 26 kwietnia [1949], a zakończyć przed 1 maja, bo tak żądają czynniki partyjne, by ze względów politycznych procesu dłużej nie przeciągać (...). Ten nakaz wykonałem, choć wymagał on niespania w ciągu czterech nocy i pisania tego wyroku". Tak się towarzysz łajdak poświęcał dla Moskwy i dla srebrników, które otrzymywał do końca życia, także z kasy wolnej Polski! Skazał na śmierć por. Józefa Kozłowskiego "Lasa" i jego trzech towarzyszy na sesji wyjazdowej w Ostrołęce. Tu trzeba bowiem wyjaśnić niezorientowanym, że łotry takie jak Widaj w tamtych czasach występowały w roli niemal gwiazd. "Sędzia" Włodzimierz Ostapowicz uwielbiał na przykład procesy pokazowe polskich patriotów, kończone wyrokami śmierci, w białostockim kinie, w obecności spędzonych tam ludzi. Zabił jeszcze więcej Polaków niż Widaj, ponad 200! Po latach, podczas uroczystego pogrzebu, spoczął jako "zasłużony" na wrocławskim cmentarzu! Józef Kozłowski "Las", Czesław Kania "Nałęcz", Piotr Macuk "Sęp" i Bolesław Szyszko "Klon" mieli jeszcze szansę na ułaskawienie, ale Widaj napisał, że "nie rokują żadnej nadziei jako zagorzali przeciwnicy demokratycznego [!] ustroju. 12 sierpnia 1949 r. zostali zabici. Stefana Bronarskiego, dowódcę Kedywu AK w inspektoracie płocko-sierpeckim, Widaj skazał w lipcu 1950 r. na 5-krotną karę śmierci. Jego "wyrok" wykonano w Warszawie 18 stycznia 1951 roku. Jedną z ulubionych sztuczek "sędziów" takich jak Widaj było moralne znęcanie się nad byłymi oficerami i żołnierzami AK poprzez oskarżanie ich o "faszyzm" i "współpracę z Niemcami". Tak pastwiono się m.in. nad gen. Augustem Emilem Fieldorfem "Nilem", zastępcą ostatniego dowódcy AK, szefem Kedywu AK. Za to samo Widaj "sądził" m.in. delegata Delegatury Rządu RP w powiecie płockim Bolesława Jędrzejewskiego, skazując go na 15 lat więzienia. Bo trzeba dodać, że Widaj nie tylko zabijał. Także skazywał na wieloletnie więzienie. O ile wiadomo dokładnie, ilu ludzi skazał na śmierć (105), o tyle liczba uwięzionych przez niego polskich patriotów, którym złamał życie, jest nieznana, trzeba ją szacować na kilkaset osób. W procesie Jędrzejewskiego ostrogi u boku doświadczonego towarzysza, jako ławnik, zdobywał inny sowiecki "prokurator" i "sędzia", Stefan Michnik, sądowy zabójca m.in. Józefa Marcinkowskiego, żołnierza AK obwodu sierpeckiego, założyciela Samoobrony Ziemi Mazowieckiej, która stawiała sobie za cel przełamanie komunistycznej cenzury poprzez wydawanie biuletynów informacyjnych. Marcinkowski został zamordowany na Mokotowie 2 kwietnia 1950 roku. Michnik jest dziś nieosiągalny dla polskiego wymiaru sprawiedliwości. Stefana Majewskiego, studenta IV roku UJ w Krakowie, Widaj skazał w lipcu 1950 r. na 6-krotną karę śmierci za przynależność do "nielegalnych" Narodowych Sił Zbrojnych. Wyrok wykonano. NSZ były formacją, którą "sędziowie" pokroju Widaja tępili ze szczególnym okrucieństwem. Jana Nowaka, zasłużonego wywiadowcę AK, po wojnie studenta Uniwersytetu Łódzkiego, skazał na śmierć za to, że "działał na szkodę" PPR i AL i prowadził propagandową akcję przeciwko "demokratycznemu" państwu polsko-sowieckiemu. Za te "przestępstwa" Jan Nowak powinien był dostać po wojnie wysokie odznaczenie państwowe, gdyby Polska była wolnym krajem... Patrioci sowieccy Karę śmierci z wyroku Widaja otrzymał inny bohater powojennej konspiracji niepodległościowej, Jan Przybyłowski, żołnierz wywiadu Narodowej Organizacji Wojskowej i AK, uczestnik m.in. wielkiej akcji polskich partii niepodległościowych o kryptonimie "Antyk". Ponadpartyjne polskie porozumienie stworzyło w czasie wojny Społeczny Komitet Antykomunistyczny, który opublikował odezwę do polskiego społeczeństwa, wyjaśniającą, że PPR realizuje sowieckie plany podporządkowania Polski i zmiany jej granic, posługując się propagandowo hasłami demokratycznymi i narodowymi, służąc w rzeczywistości Sowietom. Dla sowieckiego "sędziego" Widaja i jego kamratów uczestnictwo w takiej akcji było najcięższym przestępstwem, bo atakiem na "ojczyznę proletariatu", z którą byli oni związani i która dawała im chleb. Do dziś większość Polaków zupełnie sobie nie uświadamia prostego faktu: komuniści sowieccy w Polsce, od Bieruta do Jaruzelskiego, byli przede wszystkim patriotami sowieckimi i wielokrotnie dawali temu wyraz w różnych zachowanych dokumentach. Żołnierza NSZ Wiktora Stryjewskiego z Sierpca Widaj skazał w lipcu 1950 r. na 38-krotną [!] karę śmierci za walkę ze zbrodniczą komunistyczną bezpieką. Ochrona "sądowa" bezpieki to był niewątpliwie jeden z priorytetów Widaja i jego kolegów. Doskonale wiedzieli, że sowieckie dominium w Polsce opiera się właśnie na bezpiece i na cenzurze i że, mówiąc językiem Cyrankiewicza, trzeba obcinać ręce tych, co na te sowieckie fundamenty zniewolenia Polski czynią zamach. Nie trzeba dodawać, iż wyrok wykonano. Podobnie na Edwardzie Szałańskim z NZW, którego Widaj skazał na śmierć na sesji wyjazdowej w Staroźrebach. Nie wiedzą Państwo, gdzie to jest? Nie szkodzi. Po wojnie się zdarzało, że "ludowa sprawiedliwość", w postaci na przykład oficera NKWD z obstawą, skazywała ludzi na śmierć w wiejskiej świetlicy, a "wyroki" wykonywano na miejscu, za stodołą. Gross o tym nie pisze, choć ma to ścisły związek ze stosunkami polsko-żydowskimi w latach 1944-1947... Zdrada Ojczyzny Takie są fakty i tym boleśniejsza jest nasza bezsilność oraz widoczna gołym okiem słabość państwa. Kto chroni żyjących jeszcze zbrodniarzy sądowych z tamtych okrutnych lat? Czy mamy moralne prawo składać wieńce i zapalać znicze pod pomnikami 11 listopada, skoro przechodzimy do porządku nad tymi zbrodniami? A może pozostały nam już tylko gesty i nic nieznaczące ceremoniały? "Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy"... Raz jeszcze trzeba podkreślić: Widaj był zdrajcą, w pełni świadomym swej zdrady, która nie wynikała z dezorientacji czy niedostatecznego rozeznania sytuacji. Już przed wojną był sędzią w Sądzie Okręgowym w Przemyślu. Wiedział, na czym polega prawo i praworządność. Wiedział, że wyroki, które feruje na polecenie MBP, nie są wyrokami, lecz zwykłymi zbrodniami. Wiedział, że uczestniczy w zamachu obcego państwa na polską suwerenność i że w tym zamachu stosuje się metody zbrodnicze, gangsterskie. Nie wiem, jakie były przyczyny zdrady Widaja, ale jaki jest sens o to pytać, skoro i tak "zdrada karana jest śmiercią"? Nie tylko w świetle przysięgi AK, lecz także w świetle obowiązującego wówczas w Polsce prawa. Nawet komuniści go nie zmienili, tylko kłamliwie, po swojemu "zinterpretowali". Według polskiego kodeksu karnego Widaj dopuścił się najpoważniejszego przestępstwa przeciwko własnemu krajowi - zdrady Ojczyzny. Taka zdrada definiowana była jako "czyn obywatela polskiego, polegający na uczestniczeniu w działalności obcego państwa lub zagranicznej organizacji [w tym przypadku PPR - PZPR i NKWD - UB, zaprojektowanych przez sowieckie służby specjalne i osobiście przez samego Stalina - dop. PSz], mającej na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części terytorium, obalenie przemocą ustroju lub osłabienie mocy obronnej RP; także działaniu na rzecz obcego wywiadu". Jak widać, Widaj w całości wyczerpał wszystkie wymienione w kodeksie przypadki przestępczych działań na szkodę Polski. Za zdradę ojczyzny kodeks karny przewidywał karę pozbawienia wolności powyżej 10 lat, do kary śmierci włącznie. Zważywszy na fakt, że zdrada nastąpiła w warunkach okupacji i zagrożenia podstaw niepodległego bytu Polski, że w służbie dla Sowietów Widaj nie wahał się zabijać działaczy polskiej konspiracji niepodległościowej, nie trzeba tłumaczyć, że w tym przypadku mogła wchodzić w grę tylko kara śmierci. Przypadek Pétaina Można się domyślać, że u podstaw tej zdrady tkwiła chęć posiadania władzy nad innymi ludźmi, na stare lata ciepłej posady "radcy prawnego", dostatniego życia, pieniędzy i wygodnego mieszkania przy ul. Koziej 5 w Warszawie - nawet kosztem życia dawnych towarzyszy broni z AK. Każde zdrowe społeczeństwo eliminuje osobników, którzy w takich okolicznościach, jak te powojenne, i z takich motywów dopuszczają się zdrady. Wychodzi się z założenia, że tolerowanie przypadków zdrady przez ludzi świadomych, wykształconych, bardziej niż inne szkodzi ogólnonarodowej solidarności i poczuciu przynależności do narodowej wspólnoty. Nie uwzględnia się przy tym żadnych okoliczności łagodzących, na przykład wcześniejszych zasług zdrajcy. Najbardziej bodaj spektakularnym przykładem takiego sposobu myślenia było skazanie na śmierć po wojnie Philippe'a Pétaina, marszałka Francji i Polski, bohatera I wojny światowej, wsławionego obroną frontu pod Verdun. Od lipca 1940 r. Pétain kolaborował z okupującymi Francję Niemcami jako szef namiastki państwa francuskiego (État Fran ais) z siedzibą rządu w Vichy. Krótko po zakończeniu wojny Pétain został skazany na śmierć, dodatkowo Akademia Francuska usunęła go ze swego grona (był w niej od roku 1929). Pétain nie skazywał na śmierć swoich rodaków. Uznano go za winnego za sam fakt kolaboracji z wrogiem. Ponieważ miał już 89 lat i był chory, sąd łaskawie zamienił mu wyrok na dożywocie. Umierał w roku 1951 w niesławie i w atmosferze powszechnego potępienia. Nie bronili go nawet dawni żołnierze spod Verdun, którzy dziesięć lat wcześniej oddaliby za niego życie. "Antysemityzm" zamiast potępienia zdrajców W Polsce roi się do dziś od zdefiniowanych w kodeksie karnym zdrajców Ojczyzny, którzy służyli obcemu państwu, byli członkami Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego i jej filii w postaci PZPR, za swoją ojczyznę uznawali Sowiety, jednocześnie odgrywając patriotyczną komedię przed rodakami w kraju. Oni, ich dzieci, partyjni kamraci i cała rzesza wychowanków skupionych w partiach postkomunistycznych i ich przybudówkach szydzą dziś z polskich patriotów, przeciwników zbrodniczego komunizmu nazywają oszołomami, ksenofobami, zasłaniają się postępowością i europejskością, która ma być antidotum na "oszołomstwo". Wmawiają naiwnym ludziom, że komunizm to lewica, a faszyzm to prawica (!), więc jedyne, czego trzeba się bać, to powrotu faszyzmu i antysemityzmu. Szukają tego "faszyzmu" i "antysemityzmu" z lupą, a jak im go zaczyna brakować, to sami wykonują odpowiednie napisy na murach, nieustannie też prowokują Polaków i obrażają ich uczucia narodowe. Młodzi ludzie, najczęściej dyletanci, uczeni historii najnowszej przez niedouczonych nauczycieli tego przedmiotu, uciekają od historii, mówią, że "patrzą w przyszłość". Nie chcą "grzebać się w historii", bo to "do niczego nie prowadzi". Utwierdzają ich w tym przekonaniu liczne media, broniące komunistycznych kolaborantów przed "zemstą". Wołanie o sprawiedliwość Zdrajca i zbrodniarz Mieczysław Widaj karmiony był do samej śmierci przez nominalnie wolną już (?) Polskę. Dostawał miesięcznie 9 tysięcy złotych emerytury za "zasługi" dla Związku Sowieckiego. Renty większości znanych mi, byłych żołnierzy AK, którzy pozostali wierni Polsce, nie sięgają nawet 25 proc. tych poborów! Państwo polskie miało ponad 16 lat, by skazać Widaja za zbrodnie (licząc od roku 1991 - od czasu pierwszych wolnych wyborów do Sejmu) i odebrać mu apanaże za "zasługi", by nie upokarzać polskich patriotów i nie gorszyć ludzi. Nie uczyniło tego, choć o Widaju pisano w niezliczonych artykułach i opracowaniach. Prokuratorzy mieli tysiąc okazji, by na podstawie tych publikacji i zachowanych dokumentów podjąć dochodzenie z urzędu. Zamiast dochodzenia i sądów na żyjących jeszcze zbrodniarzach i zdrajcach państwo polskie funduje komisję śledczą do zbadania, dlaczego podejrzana o łapownictwo była minister postanowiła się zastrzelić. Winną zostanie funkcjonariuszka ABW, która przez zwykłą ludzką delikatność nie poszła za podejrzaną do ubikacji i nie sprawdziła, co ona tam robi. Teraz ludzie, wybrani przez nas na posłów RP i sowicie opłaceni jako członkowie komisji, będą to wielokrotnie roztrząsali na naszych oczach i wygłaszali propagandowe deklamacje. Na widajów zabraknie im czasu. Myślę, że żaden Polak, upominający się o sprawiedliwość, nie żąda, by starych łotrów, takich jak Widaj, skazać, zaprowadzić na szubienicę i powiesić. Nawet nie chcą, by ich wsadzano do więzienia. Chcą tylko wiedzieć, czy Polska to jest Polska. Chcą, by zbrodniarze usłyszeli od polskiego sędziego, w sali z orłem w koronie, że są zbrodniarzami. Chcą, by im nie napełniano kieszeni naszymi pieniędzmi, których brakuje lekarzom, nauczycielom i innym. Chcą wierzyć, że państwo polskie roku 2008 jest państwem sprawiedliwym i praworządnym. Resztę zostawiają Bogu. Czy to zbyt wiele? Tadeusz M. Płużański ustalił w roku 2006, że na liście Ministerstwa Obrony Narodowej są nazwiska 472 wojskowych zbrodniarzy, pobierających - tak jak Widaj - wysokie świadczenia. Gdyby zbrodniarzom z dawnego "wymiaru sprawiedliwości" Polski sowieckiej odebrać nienależne horrendalne emerytury, pozostawiając im jednak "ze względów humanitarnych" minimalną emeryturę, wyliczoną przez GUS, Rzeczpospolita Polska zaoszczędziłaby miesięcznie około 2 mln złotych! Jednak nie tylko o pieniądze tu chodzi. Chodzi o elementarne poczucie sprawiedliwości i ładu moralnego w państwie. Bez nich wielu ludzi przestaje się z Polską identyfikować, a zamiast miłości i przywiązania do Ojczyzny pojawiają się postawy cyniczne, z których nic dobrego dla Polski nie wyniknie. Ktoś powie, że takie odebranie emerytury byłoby niezgodne z prawem. Jakim prawem? Prawo w Rzeczypospolitej stanowią posłowie i senatorowie wybrani w powszechnych i wolnych wyborach. To prawo jest ważniejsze od "prawa" zadekretowanego oklaskami przez funkcjonariuszy Polski sowieckiej, mianowanych "posłami". Obecni parlamentarzyści mogą powziąć ustawę, na mocy której prokuratorzy i sędziowie, fałszywie oskarżający i "sądzący" osoby walczące o niepodległy byt państwa polskiego, winni są sądowych przestępstw i nie przysługują im emerytury z tytułu służby w przestępczych instytucjach typu Wojskowe Sądy Rejonowe (główne narzędzie represji i zbrodni na polskich patriotach) lub innych instytucjach represjonujących. Mogą to zrobić w zgodzie z sumieniem, ładem moralnym i prawnym. Mogli to zrobić już dawno, "ino oni nie chcą chcieć", mówiąc słowami Stanisława Wyspiańskiego. No dobrze, zapyta ktoś znowu, ale skąd wiemy, kto był represjonowany z powodu walki o niepodległy byt państwa polskiego? Tu też odpowiedź jest prosta i na gruncie prawa, a nie jakiegoś widzimisię. Od roku 1991 sądy powszechne w Polsce, na podstawie udokumentowanych wniosków rodzin czy organizacji kombatanckich, unieważniają wyroki na osoby, które w przeszłości były represjonowane z powodu walki o niepodległy byt państwa polskiego. Czynią to na podstawie ustawy sejmowej z 1991 roku. Ustalenie, czy dany sędzia lub prokurator popełnili przestępstwo przeciwko Narodowi Polskiemu, jest więc bardzo proste: są winni, jeśli oskarżali lub "sądzili" taką osobę, na którą wyrok w wolnej Polsce został unieważniony z przyczyn podanych wyżej. Ci, którzy stanowią dziś w Polsce prawo, nie powinni się łudzić, że problem sam się rozwiąże na skutek śmierci naturalnej zarówno katów, jak i ich ofiar. To się samo nie rozwiąże, to będzie narastać i będzie rujnować poczucie więzi z Polską i poczucie solidarności społecznej. Poza tym to się zwyczajnie nie godzi. To tak, jakbyśmy czekali na koniec świata, żeby wreszcie zapanowała sprawiedliwość. Dążenie do sprawiedliwości jest nakazem moralnym. Dla wierzących jest nakazem danym człowiekowi przez Boga. Milczące "autorytety" W czasach zaborów o takie sprawy upominali się przed międzynarodową opinią publiczną wielcy Polacy, na przykład noblista Henryk Sienkiewicz, który był m.in. prezesem Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce i w ogóle wielkim orędownikiem interesów polskich w świecie. Wybitne literatki Eliza Orzeszkowa i Maria Konopnicka, korzystając ze swego niepisanego statusu autorytetów moralnych, apelowały skutecznie do opinii międzynarodowej, gdy trzeba było bronić dzieci polskich i ich rodziców przed pruskimi szykanami w szkołach. Może więc dwoje żyjących dziś polskich noblistów zabierze głos w sprawie Widaja i innych, w sprawie rozpowszechniania plugawej, kłamliwej książki Grossa, która ma przykryć "polskim antysemityzmem" niezliczone zbrodnie na polskich patriotach w latach, o których Gross pisze w swoim paszkwilu? Tylko jak ma zabierać głos w sprawie Widaja Wisława Szymborska, skoro po skazaniu przez niego na śmierć ks. Lelitę podpisała się wraz z innymi "literatami" pod następującymi słowami: "Potępiamy dostojników z hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc (...). Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm". Problem tkwi więc nie w bezczynności "autorytetów", ale w ich proweniencji. Czy w którymkolwiek ze szkolnych kącików noblistów (pełno ich w polskich szkołach, to standard) zamieszczono wiersz Szymborskiej na śmierć Stalina? "Oto partia - ludzkości wzrok. Oto partia - siła ludów i sumienie. Nic nie pójdzie z Jego życia w zapomnienie. Jego partia rozgarnia mrok". Prawda, że wzruszające? Może nawet bardziej niż znany wiersz o "miłości do ziemi ojczystej", która wymaga serca ciepłego, a nie suchego jak orzeszek? Jakie trzeba było mieć serce, by pisać takie rzeczy w czasie, gdy tysiące cierpiało i umierało w więzieniach za swą "miłość do ziemi ojczystej", za gorące polskie serce? Piotr Szubarczyk "Nasz Dziennik" 2008-01-26

Autor: wa