Wiara to wielka siła
Treść
Rozmowa z Tomaszem Adamkiem, mistrzem świata w boksie zawodowym
Łatwiej było Panu zdobyć mistrzostwo świata po raz pierwszy czy później go bronić?
- Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Niektórzy mówią, iż trudniej jest bronić swych pozycji, ale ja uważam, że każda walka jest tak samo ważna i trzeba włożyć w nią tyle samo serca. Niezależnie od tego, czy pierwsza, czy trzecia, czy dwudziesta. Wszyscy trenujemy po to, by zajść jak najdalej, zdobyć konkretne cele i potem je obronić.
Które zwycięstwo dało Panu zatem najwięcej satysfakcji - pierwsze z Paulem Briggsem, które dało mistrzowski pas, czy późniejsze z Thomasem Ulrichem i znów z Briggsem, w których pas Pan obronił?
- Najtrudniejsza była pierwsza walka z Briggsem. Kilka tygodni przed nią złamałem nos, nie mogłem trenować pełną parą. Tuż po rozpoczęciu pojedynku nos został ponownie złamany. To był wielki bój. Przecież gdy człowiek odczuwa ból, nie może normalnie funkcjonować, ja musiałem bić się o mistrzostwo świata. Wygrałem tylko dlatego, że wierzyłem. Z Ulrichem walczyłem na jego terenie, a wiadomo, iż gospodarzom pomagają ściany. Przed rewanżem z Briggsem miałem znowu prawie rok przerwy. Mimo to pojedynek był bardzo ładny, spodobał się w całej Ameryce i o to chodzi. Niektórzy komentatorzy zaliczyli go nawet do jednego z najlepszych w historii boksu, jest kandydatem do miana walki roku.
Lubi Pan wyzwania? Przecież przed każdym pojedynkiem musiał Pan walczyć nie tyle z rywalami, ile z przeciwnościami, które dodatkowo podnosiły poprzeczkę.
- Ale przecież w życiu nic nie przychodzi łatwo. Jestem człowiekiem głęboko wierzącym, Bóg daje mi wielką siłę, która nie daje zwątpić i pozwala odnaleźć się w każdej sytuacji. Kiedy jest trudno, modlę się i w modlitwie znajduję pocieszenie. Wiara jest siłą we wszystkich codziennych sprawach. Ja wiem, że przede mną niejedne przeszkody, ale ufam, że z Bogiem wszystkie je pokonam. Zresztą zdobycie mistrzostwa nic we mnie nie zmieniło. Jestem takim samym człowiekiem jak przed laty, życie nauczyło mnie pokory i skromności.
Sytuacja przed rewanżem z Briggsem musiała być frustrująca - chciał Pan walczyć, bronić tytułu, ale nie mógł. Mijały miesiące i nic...
- Pewnie. Może gdybym był innym człowiekiem nie miałbym tyle cierpliwości, by przetrzymać ten okres, zdecydowałbym się na inne kroki. Ale cały czas wierzyłem, że wszystko dobrze się skończy. Doszliśmy do porozumienia z Donem Kingiem, walka wreszcie się odbyła.
Gdzie tkwił klucz do drugiego zwycięstwa nad Australijczykiem?
- Nic odkrywczego - trzeba walczyć tak, by wygrać i nigdy nie przestać wierzyć w końcowy sukces. Zawsze powtarzam, iż kluczem do wszystkiego jest mocna wiara. Do tego dochodzi szybkość, precyzja, wytrzymałość, spryt, umiejętność wykorzystania błędów rywala, dobra taktyka. Ale to prawda - pojedynek z Briggsem był trudny. Nie walczyłem kilka miesięcy, przez to na ringu czułem się mniej swobodnie niż zazwyczaj. Do tego rozchorował się mój trener, Andrzej Gmitruk. Nastąpiła nagła zmiana, przed nami było tylko siedem tygodni przygotowań. Musiałem przestawić się na inny tok zajęć, zmienić wiele przyzwyczajeń, czego do końca zrobić się nie dało. Sam początek pojedynku był niezły, potem przyszedł kryzys, popełniałem błędy. Na szczęście końcówka znów była piękna.
Znacie się z Briggsem bardzo dobrze, to pomagało czy utrudniało sprawę?
- Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Fakt, iż już raz walczyliśmy, nie miał dla mnie znaczenia, taktykę ustalało się na nowo. Przyznam też, że na ringu walczyliśmy ostro, ale poza nim jesteśmy kolegami, normalnie rozmawiamy, pozdrawiamy się. To jest moja praca, po prostu. Unikam chamstwa na ringu, nie stosuję nieczystych zagrywek.
Teraz - jak sam Pan przyznał - drzwi do wielkiej kariery w USA zostały otwarte. Czuje Pan satysfakcję?
- Na pewno. Nigdy nie ukrywałem, iż chciałbym na sporcie zarobić na godną emeryturę. Liczę na dobry kontrakt z telewizją, perspektywy są znakomite. Przede mną kilka znakomicie zapowiadających się walk.
Pierwsza już podobno w styczniu?
- Najprawdopodobniej w drugiej połowie stycznia. Już trwają rozmowy z amerykańskimi gwiazdorami, niedługo powinniśmy poznać wszystkie szczegóły.
Czyli liczy Pan na rywala z najwyższej półki?
- Oczywiście. W Ameryce łatwy przeciwnik nie da mi żadnych perspektyw czy szans na rozwój. Jeśli telewizja płaci ogromne sumy, to wymaga i wręcz decyduje, kto z kim ma walczyć. Zresztą mnie także interesują największe nazwiska, mam swoje ambicje i marzenia. Walka z Briggsem wywarła na kibicach ogromne wrażenie i chcę, by tak było nadal. Nie wiem, z kim będę walczył, czy z Royem Juniorem, Antonio Tarverem, Glennem Johnsonem, czy jeszcze z kimś innym. Czuję tylko, że każdego z nich jestem w stanie zwyciężyć.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-10-18
Autor: wa