Wiara to podstawa sukcesu
Treść
Rozmowa z Przemysławem Stańczykiem, pływakiem MKP Szczecin
Ile kilometrów Pan pokonał, by dopłynąć do srebra mistrzostw świata?
- Bardzo dużo. I nie myślę tylko o dystansie pokonanym w konkretnym okresie przygotowawczym. Na taki wynik pracuje się bowiem nie miesiąc, nie rok, ale całe życie. Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, musiałbym policzyć wszystkie kilometry, jakie są za mną. Było ich wiele.
Bywały po drodze chwile zwątpienia, załamania, rezygnacji?
- Oczywiście, to nieodłączna część żywota każdego sportowca. Pojawiają się one, gdy brakuje sukcesów, gdy popada się w pewną monotonię treningową, kiedy kolejny raz trzeba wstać wcześnie rano, iść na zajęcia i ciężko pracować. Chwil zwątpienia, przemęczenia zatem nie brakowało, ale przy tak dużym wysiłku to normalne.
Co pomogło je pokonać?
- Najbliżsi! To dzięki rodzicom jestem tym, kim jestem, i osiągnąłem to, co osiągnąłem. Zresztą to dzięki nim zacząłem w ogóle pływać. Ale są i inni, przyjaciele, trenerzy, ludzie, którzy przez różne okresy mojej kariery mnie wspierali i dodawali sił. Ważnym momentem było także pewne przełamanie wewnętrzne. Pływanie to bowiem nie tylko ciężki, ale i monotonny sport. Pływa się przecież od ściany do ściany, zajęcia są do siebie podobne, a pracy jest ogrom. Dlatego tak istotne, by w trudnych chwilach, gdy się nie chce, gdy przychodzą chwile załamania, przezwyciężyć swoje słabości i uwierzyć, iż ta praca ma sens, że może przynieść owoce. A kiedy człowiek stoi na podium, zapomina o wszystkich męczących treningach, o bólu, cierpieniu. Dla takich chwil warto się poświęcać.
Jak wygląda Pana codzienny dzień treningu?
- Zacznę od tego, że jest ich wiele. W roku przebywam w domu może 60 dni. Pozostałe spędzam na obozach, zgrupowaniach, zawodach. To naprawdę duże poświęcenie. A trening? Zaczynamy rano, płyniemy około ośmiu kilometrów, później mamy przerwę i po południu kolejne zajęcia na pływalni oraz lądzie, czyli siłownię, bieganie. W zależności od okresu przygotowawczego trenujemy pięć, sześć godzin dziennie. Czasami więcej.
To dyscyplina nie tylko dla kogoś, kto ma dużo samozaparcia, ale i wiary, że praca ma sens?
- Bez tej wiary trenowanie nie miałoby sensu. Człowiek zadawałby sobie pytania, po co rano wstawać i tak się męczyć, pokonywać tyle kilometrów, skoro nie ma widoków na sukces. Powiem szczerze, że dla nas ogromne znaczenie mają nie tylko medale, ale i uznanie trenerów, dziennikarzy, kibiców. My naprawdę dajemy z siebie wiele, i gdy ktoś to docenia, otrzymujemy zastrzyk dodatkowej energii, by pracować jeszcze ciężej, rozwijać się, pokonywać kolejne bariery i granice. W takiej dyscyplinie jak pływanie, sukces odgrywa wielką rolę. W Melbourne odeszło w niepamięć całe zmęczenie, wysiłek, pot. Medal kosztował wiele, ale wiem doskonale, że za chwilę będę musiał pracować jeszcze mocniej, by nadal iść do przodu. Lecz teraz powinno być łatwiej. Wchodząc do wody na kolejny trening, będę przecież wiedział, iż uczciwie pracując, mogę wiele osiągnąć.
Pan na mecie "srebrnego" wyścigu w Melbourne przyznał, że cały czas mocno w siebie wierzył.
- Ciężko się do zawodów przygotowywałem, pływałem bardzo dużo, mam też świetnego trenera, który doskonale wie, co robi. Po czasach uzyskiwanych na treningach czułem, że forma nie tylko jest, ale i może być lepsza. I tak było - rekord życiowy, medal - czego chcieć więcej?
Może mistrzostwa świata? Co musi Pan poprawić, by wspiąć się na kolejny szczebel?
- Jest kilka elementów do poprawy. Myślę, że przede wszystkim trzeba zmienić bodźce treningowe, ale szkoleniowcy wiedzą o tym doskonale. Gdy przez dłuższy okres powtarza się to samo, organizm adaptuje się do wysiłku i po pewnym czasie nie tylko się już nie poprawia, ale i cofa. Nowe metody, inne zadania treningowe, większy wysiłek powinny przynieść efekt. Poza tym muszę poprawić pewne elementy techniczne, m.in. nawroty. Na dłuższych dystansach powtarza się je często i odgrywają dużą rolę.
Pewnie chciałby Pan w Pekinie powtórzyć sukces z Australii?
- Medal oczywiście, ale nie popłynę na dystansie 800 m, bo po prostu nie ma go w programie igrzysk. Olimpiada to najważniejsze zawody w ciągu czterech lat, cały świat będzie do nich na pewno doskonale przygotowany. Ale my już wiemy, że jesteśmy w stanie konkurować z najlepszymi i sięgać po najwyższe laury. Nie ma ludzi niepokonanych i to też daje wiarę, że można wygrać z każdym.
Niewykluczone, że będzie Pan rywalizował na tym samym dystansie co mistrz świata z Melbourne, czyli Mateusz Sawrymowicz?
- Zgadza się. Na treningach zawsze pływamy razem, ścigamy się, uzyskujemy podobne czasy. Być może Mateusz ma większe predyspozycje do 1500 m, ale uważam, że i mnie stać na dobre wyniki. Cóż, miło nam się rywalizuje (śmiech).
Na razie jednak przed Panem święta, krótki odpoczynek...
- ...po którym czekają na nas mistrzostwa Polski. Teraz mamy kilka dni oddechu, może po mistrzostwach dostaniemy troszkę więcej wolnego. A później znów wrócimy do ciężkiej pracy.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
żródło: "Nasz Dziennik" 2007-04-07
Autor: mj