Wiara i pozytywne myślenie
Treść
Rozmowa z Martą Dziadurą, pięcioboistką Legii Warszawa
Złoty medal, jaki wspólnie z koleżankami wywalczyła Pani w konkurencji sztafet mistrzostw Europy, spowodował zapewne, że wspomnienia z tej imprezy są znakomite?
- Tak, ale mały niedosyt i tak pozostał. Liczyłyśmy bowiem, że uda nam się stanąć na podium również w zmaganiach indywidualnych. Było jednak inaczej, na szczęście w sztafecie udowodniłyśmy, że tworzymy super drużynę.
Kiedy po czterech konkurencjach zajmowałyście Panie czwarte miejsce z dość sporą stratą do prowadzących Rosjanek, wierzyła Pani, że możecie ją odrobić?
- Miałyśmy nadzieję, że część odrobimy, ale że wyprzedzimy Rosję i awansujemy na pierwsze miejsce - chyba nie. Miałyśmy do niej 45 sekund straty, przed nami był tylko półtorakilometrowy bieg.
Co zatem zadecydowało o sukcesie?
- Na pewno wiara i po prostu d obra postawa w biegu. Już na trasie, w ogniu bezpośredniej walki okazało się, że jesteśmy mocne, że możemy wyprzedzić rywalki. To dodało skrzydeł, z każdym metrem medal stawał się coraz bardziej realny.
I na mecie okazało się, że jest złoty - najcenniejszy. To największy sukces w Pani karierze?
- Jeden z największych. Dwa lata temu, również w sztafecie, wywalczyłyśmy mistrzostwo świata w Moskwie. Zresztą były to bardzo podobne zawody. Do biegu wyruszałyśmy wówczas z siódmej pozycji, ze stratą 41 sekund do liderek. Na trasie pokonałyśmy wszystkich i zdobyłyśmy tytuł. Oba te medale cenię podobnie. Oba wywalczyłyśmy bowiem dzięki mocnej wierze, wspaniałej walce i ambicji. Za każdym razem pokazałyśmy, że w sporcie zawsze trzeba bić się do końca, że można znaleźć wyjście z najtrudniejszej nawet sytuacji.
Od jak dawna trenuje Pani pięciobój?
- Od 10 lat.
Czemu taki, a nie inny wybór?
- W podstawówce dużo pływałam, ale kiedy wybierałam liceum, zastanawiałam się, co dalej. Pływaczką byłam niezłą, ale nie rewelacyjną, nie mogłam liczyć na jakiekolwiek sukcesy. Nie chciałam jednak zrywać ze sportem i wtedy, dzięki koleżance, zaczęłam trenować pięciobój. Spodobało mi się!
Baron Pierre de Coubertin, wielki propagator pięcioboju, powiedział kiedyś, że ta dyscyplina jest "sprawdzianem dla idealnych zawodników". Podziela Pani ten pogląd?
- Tak, tak, te słowa są mi bardzo bliskie, właśnie piszę pracę magisterską o pięcioboju. Oczywiście zgadzam się z nimi. To bardzo trudny sport, w którym tylko najbardziej wytrwali i cierpliwi są w stanie do czegoś dojść. Trzeba umieć czekać, a przy okazji radzić sobie z momentami słabości.
Takie jedyne w swoim rodzaju "5 w 1"?
- A do tego wszystkie dyscypliny są różne od siebie, wymagają czegoś innego. A najtrudniejsze jest chyba to, że nie wszystko zależy od człowieka. Owszem, strzelanie, bieg i pływanie wypracowujemy sami, nikt nie jest w stanie nam odebrać tego, co wytrenowaliśmy. Ale szermierka jest już bardziej nieprzewidywalna, sporą rolę odgrywa szczęście. Jest jeszcze jazda konna, w której można być świetnym, ale jak się trafi na słabego wierzchowca można wszystko stracić.
Ale też dzięki temu pięciobój jest piękny. To dyscyplina, w której ciągle coś się dzieje, bieg wydarzeń raz za razem się zmienia. Przy okazji wymaga niezwykłej wszechstronności. Trzeba przecież umieć pływać, walczyć białą bronią, jeździć konno, strzelać, słowem monotonii tu napotkać nie sposób. Każda z tych dyscyplin ma też inne wymagania: w jednej liczy się refleks, w drugiej celne oko, technika, siła.
Oczywiście to trudny sport. Wymaga dużego poświęcenia, pracy i cierpliwości.
To sport dla wszystkich?
- Chyba tak. Uprawiając pięciobój, człowiek się wszechstronnie rozwija, dużo uczy i na pewno znajduje coś dla siebie. A co powinno go cechować? Ambicja, zorganizowanie, wytrwałość, czyli to, co każdego sportowca. Często zdarza się, że w jednej konkurencji jest się silniejszym, w drugiej sporo słabszym. Sztuka polega na tym, aby nie dać tego po sobie poznać, aby niedoskonałości tuszować, a wykorzystywać w pełni wszystkie swe atuty.
Dużo czasu zajmują treningi?
- Zdarza się, że trenujemy cztery, a nawet pięć razy dziennie. To wymaga doskonałej organizacji dnia, musimy umieć połączyć sport np. ze szkołą. Ja już nie mam z tym problemów, przyzwyczaiłam się do takiego trybu życia, umiem ustawić sobie czas. Ale, przyznaję, nie jest to łatwe.
Praca daje jednak efekty i sporą satysfakcję. Miałam kiedyś ogromne problemy ze strzelaniem i nigdy bym się nie spodziewała, że na mistrzostwach Europy mogę być w tej konkurencji najlepsza. A tak było. To budujące, bo pokazało mi, że poprzez pracę i wiarę jestem w stanie pokonać pewne granice. Nie zawsze wystarcza sam talent, zwykle trzeba być zawziętym i zdeterminowanym, by go wykorzystać.
Cel i marzenie to pewnie igrzyska olimpijskie w Pekinie?
- Tak, to dla mnie cel i być może najważniejsze zawody w życiu. Zrobię wszystko, by się na nie zakwalifikować, a potem osiągnąć jak najlepszy wynik.
Co zrobić, by tak było?
- Dla mnie bardzo ważne jest zindywidualizowanie treningu. Nie ma dwóch takich samych sportowców, takich samych ludzi. Każdy z nas wymaga czegoś innego i ważne, by zajęcia były właśnie tak ukształtowane. Mądra praca to zatem podstawa. A poza nią wiara i pozytywne myślenie.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-07-26
Autor: wa