Przejdź do treści
Przejdź do stopki

WDW contra ZBiR

Treść

Ostatnia wizyta sekretarz stanu USA w Kijowie, a także sfinalizowanie na początku grudnia porozumienia w sprawie utworzenia przez państwa Europy Wschodniej tzw. Wspólnoty Demokratycznego Wyboru jednoznacznie świadczą o przyjęciu przez władze Ukrainy kursu politycznego, który odrzuca ponowne zaakceptowanie rosyjskiej dominacji. Fakty te oznaczają również, że Kijów wyciągnął trafne wnioski z dotychczasowych kontaktów z Unią Europejską, która nie jest zainteresowana irytowaniem prezydenta Rosji Władimira Putina, i obrał wyraźnie proamerykański kurs. Takim obrotem sprawy mocno zaniepokojony jest prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko. Obawia się on, że Kijów "wyeksportuje" na Białoruś "wywrotowe" idee rodem z USA.
Prezydent Białorusi, który uważa, że dla państw Europy Wschodniej i dawnego ZSRS jedynie integracja z Rosją ma sens, od chwili przejęcia władzy na Ukrainie przez prezydenta Wiktora Juszczenkę konsekwentnie piętnuje podejmowane przez niego próby integracji państw tego regionu niezależnie od Rosji. - Kijów zmienia się w oczach w alternatywne wobec Moskwy centrum wpływów na terytorium Wspólnoty Niepodległych Państw - pisała już w marcu rządowa gazeta "Sowietskaja Biełorussija" w reakcji na spotkanie prezydentów Ukrainy, Gruzji i Mołdawii: Wiktora Juszczenki, Micheila Saakaszwilego i Władimira Voronina. W opinii gazety, stworzyli oni "trójstronny sojusz o antyrosyjskim charakterze".

Ukraina - regionalny lider
Prezydent Białorusi szczególnie obawiał się powołanej wówczas, demonstrującej całkowitą niezależność od Moskwy organizacji GUUAM, zrzeszającej Gruzję, Ukrainę, Uzbekistan, Azerbejdżan i Mołdawię. Jego zdaniem, miała ona być bazą tworzonej przez Juszczenkę "własnej strefy wpływów" o antyrosyjskim charakterze, czego potwierdzeniem miał być fakt, że - jak pisał organ prasowy prezydenta Białorusi - organizacja ta została utworzona z inicjatywy Waszyngtonu. Późniejsze miesiące - w przekonaniu prezydenta Łukaszenki - potwierdziły jego najgorsze obawy i domysły.
Już w kwietniu tego roku na szczycie GUUAM w Kiszyniowie jego uczestnicy rozmawiali o rozwoju demokracji w krajach dawnego ZSRS i otwarciu na kraje europejskie. - Uważamy, że naród białoruski ma prawo do swobodnego wyboru, do wolności wypowiedzi i do aktywności politycznej. Kraje GUUAM są gotowe przedyskutować ten problem i przyjąć oficjalny dokument o wsparciu demokracji na Białorusi. Nie ma alternatywy ani dla demokracji, ani dla wolności - stwierdził wówczas prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili, otwierając szczyt.
Chociaż w Moskwie jego słowa przyjęto z lekceważącym politowaniem, w Mińsku zostały odebrane niemal jak wypowiedzenie wojny. Były one jawnym nawiązaniem do pokojowych rewolucji w Gruzji, na Ukrainie i w Kirgistanie oraz do zwycięstwa prodemokratycznej opcji w Mołdawii, a takiego właśnie wariantu Aleksander Łukaszenko obawia się najbardziej. Białoruski prezydent nie może również ścierpieć, że w "intrygach" Kijowa uczestniczą także graniczące z Białorusią Polska i Litwa.

Nowa inicjatywa
Następne miesiące nie tylko nie rozwiały obaw prezydenta Białorusi, lecz je spotęgowały. Wskutek działań Moskwy organizacja GUUAM straciła na znaczeniu. W związku z tym prezydenci Gruzji i Ukrainy podjęli nową inicjatywę, której sprzyjał kryzys na linii Warszawa - Mińsk. W dniach 18-19 sierpnia br. prezydenci Ukrainy, Polski, Litwy i Gruzji spotkali się na Krymie, aby - jak oficjalnie informowano - hucznie świętować 80-lecie powstania obozu pionierskiego "Artek". Media informowały wówczas z najwyższą powagą, że prezydenci zebrali się w związku z kryzysem na linii Mińsk - Warszawa. Jednym z owoców spotkania miała być dana Kwaśniewskiemu obietnica prezydenta Juszczenki, że porozmawia o tym z prezydentem Białorusi na szczycie Wspólnoty Niepodległych Państw w Kazaniu, który odbył się dziesięć dni później. Jeśli rzeczywiście byłoby tak, jak pisali dziennikarze, to prezydentów Polski i Ukrainy należałoby uznać za polityków pozbawionych poczucia realizmu. Od razu było wiadomo, że Łukaszenko nie zechce rozmawiać o napięciach z Warszawą z prezydentem Ukrainy po tym, jak niewiele wcześniej w ostrych słowach złajał go, że nie potrafi uporządkować polityki wewnętrznej i gospodarczej we własnym kraju, a próbuje uczyć demokracji Białoruś, która we wskaźnikach gospodarczych wyprzedza Ukrainę. Oczywiste więc było, że Juszczenko, Adamkus, Saakaszwili i Kwaśniewski nie przyjechali na Krym, aby rozprawiać o potyczkach tego ostatniego z Łukaszenką. Nie przywiodła ich też tam miłość do dzieci i skautowska pasja.
Za kulisami obchodów 80-lecia "Arteku" regionalni notable powołali nieformalny sojusz pod nazwą Wspólnota Demokratycznego Wyboru. Doszło do tego po półrocznych wysiłkach prezydentów Ukrainy i Gruzji w celu odrodzenia sojuszu GUUAM - Gruzji, Ukrainy, Uzbekistanu, Azerbejdżanu i Mołdawii. Zacieśnianiu więzi w ramach tego sojuszu niechętne były Uzbekistan i Azerbejdżan. Oficjalnie władze tych krajów twierdziły, że nie widzą dla swoich państw korzyści płynących z uczestnictwa w GUUAM; nieoficjalnie wiadomo, że liderzy tych krajów nie chcieli narażać się Rosji. W końcu nic z tego sojuszu nie wyszło, bo sojusz jedynie Ukrainy, Gruzji i Mołdawii bez Uzbekistanu i Azerbejdżanu nie miał żadnego politycznego i ekonomicznego przełożenia.
Z kolei zaostrzenie sytuacji politycznej na linii Polska - Białoruś - Rosja podpowiedziało Juszczence i Saakaszwilemu ideę utworzenia nowego sojuszu - razem, rzecz jasna, z Polską i ewentualnie Litwą. W dniu 12 sierpnia w gruzińskim Borżomi obaj podpisali deklarację o zamiarze utworzenia demokratycznej wspólnoty państw regionu mórz Bałtyckiego, Czarnego i Kaspijskiego. Deklaracja głosi, że cele działalności wspólnoty to m.in. "likwidacja wszelkich linii podziału, które pozostały z przeszłości, walka o prawa człowieka oraz zwalczanie ducha konfrontacji". Juszczenko i Saakaszwili zaproponowali przystąpienie do nowej organizacji wszystkim przywódcom regionu.

Policzek dla Putina i cios dla Łukaszenki
Chociaż prezydent Juszczenko mgliście zapewnił, że sojusz ten nie jest skierowany przeciwko Rosji, jednak na Kremlu zaproszenie wszystkich przywódców regionu do wspólnoty odebrano najwyraźniej jako perwersyjną prowokację. W efekcie rosyjska dyplomacja natychmiast określiła powstanie WDW jako awanturę polityczną, która nie będzie służyć stabilizacji w regionie.
Wymachiwanie szabelką demokracji przez Kwaśniewskiego, Juszczenkę, Saakaszwilego i Adamkusa przed nosem Aleksandra Łukaszenki z pewnością pozostałoby niezauważone, lecz przed oczami prezydenta Rosji Władimira Putina okazało się wielce ryzykowne. Rosja jednoznacznie dała do zrozumienia, że nie pozostanie bierna w tej sprawie i nowi koalicjanci muszą liczyć się z kłopotami.
Zneutralizować agresywność rosyjskiego niedźwiedzia może albo siła, albo miód. Tymczasem sojusz od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego wydaje się nie posiadać ani tego pierwszego, ani tego drugiego. Następne wydarzenia pokazały, że okazał się on demonstracją krótkowzrocznej i nieprofesjonalnej polityki czterech przeciętnych prezydentów, zagrażającą interesom państw, którym przewodzą. We wrześniu Rosja i Niemcy podpisały umowę o budowie "politycznego" gazociągu po dnie Bałtyku, który zagraża ekonomicznej i politycznej suwerenności krajów położonych pomiędzy Rosją a Niemcami. Wzmógł się również naftowo-gazowy szantaż Rosji wobec Ukrainy.

Nowy impet
Jednak retorsje Rosji jedynie przyspieszyły bieg wydarzeń. Dnia 2 grudnia przedstawiciele państw będących w przeszłości sowieckimi republikami bądź krajami satelickimi Moskwy powołali w Kijowie Wspólnotę Demokratycznego Wyboru - organizację, która jest polityczną przeciwwagą dla WNP. Wydarzenie to zostało zgodnie ocenione jako dążenie do wyzwolenia się krajów członkowskich spod wpływów Moskwy oraz chęć integracji z wojskowymi i politycznymi strukturami Zachodu.
Dokument założycielski nowej wspólnoty, jednoczącej kraje Europy Wschodniej z regionu mórz Bałtyckiego, Czarnego i Kaspijskiego, poza Ukrainą i Gruzją podpisały także: Estonia, Łotwa, Litwa, Macedonia, Mołdawia, Rumunia i Słowenia. Było to więc grono państw znacznie szersze niż to, które zebrało się w sierpniu w "Arteku", chociaż zabrakło w nim lidera Azerbejdżanu.
I tym razem popłynęły z ust prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki słowa o krzewieniu demokracji od Bałtyku aż do Morza Kaspijskiego. Prezydent Saakaszwili zaś stwierdził prowokacyjnie, że pod wpływem procesów demokratycznych "mogą również zmienić się poglądy dyktatorów". O ile Moskwa, która obawia się, że najnowsza organizacja może doprowadzić do rozpadu WNP, zbyła milczeniem te deklaracje, o tyle prezydent Łukaszenko poczuł się nimi jawnie dotknięty, trafnie zidentyfikowawszy siebie jako ich adresata. Jego riposta była niemal natychmiastowa.
Kilka dni później, podczas swojej wizyty w Pekinie białoruski prezydent powiedział, że jest przekonany, iż Wspólnota Demokratycznego Wyboru nie ma przyszłości. - Wybrali tzw. demokrację i idą tą drogą. Po co występować przeciwko Wschodowi i iść ku Zachodowi? Po pierwsze, te republiki nikomu nie są potrzebne na Zachodzie. Unia Europejska nie może do dziś strawić nowych członków z Europy Wschodniej - stwierdził Aleksander Łukaszenko, który jednocześnie precyzyjnie określił przyczyny niechęci Zachodu do państw Europy Wschodniej. - Z czym te kraje mogą przyjść na Zachód? Z przestępczością, bandytyzmem i prostytucją? Pokazywać, jak można zagarniać władzę drogą niekonstytucyjną? Europa tego nie chce - oświadczył w Chinach. Wyraził przekonanie, że ostentacyjne, cyklicznie odbywane w Kijowie spotkania liderów krajów regionu bałtycko-czarnomorsko-kaspijskiego są pozbawionymi znaczenia "widowiskami politycznymi, za którymi nie stoją żadne podstawy ekonomiczne".

Losy WDW w Białym Domu
Jednak Aleksander Łukaszenko nie jest osamotniony w swoich poglądach. Także liczni komentatorzy są zgodni, że obecnie nie ma realnych podstaw, aby nowe regionalne stowarzyszenie mogło w przyszłości normalnie funkcjonować, przynosząc stabilizację w całym regionie i pożytek dla gospodarek państw członkowskich. Z powodu słabości swoich elit politycznych Ukraina nie będzie w stanie zapobiec negatywnym konsekwencjom związanym z funkcjonowaniem bałtycko-czarnomorskiej wspólnoty, zwłaszcza w kontekście jawnej niechęci Rosji. Najsłabsze ogniwo WDW to bez wątpienia Gruzja, która nie jest do końca suwerenna i pozostaje w silnej zależności gospodarczej od Rosji. Tak więc los nowej wspólnoty zależy od postawy Stanów Zjednoczonych, które - chociaż popierają tę inicjatywę - nie palą się do komplikowania i tak trudnych relacji z Kremlem. Potwierdza to pośrednio rosyjski politolog Siergiej Markow, który zauważył, że ze względu na brak aprobaty Rosji projekt ten jest niemile widziany również w Unii Europejskiej. - Jest to próba konsolidacji USA i nowej koalicji państw europejskich jako przeciwwagi zarówno dla Rosji, jak i UE - twierdzi nie bez racji Markow.
Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów

"Nasz Dziennik" 2005-12-12

Autor: ab