Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wciąż bawię się sportem

Treść

Rozmowa z Julią Michalską, reprezentantką Polski w wioślarstwie

Jak samopoczucie na kilkanaście dni przed najważniejszą imprezą sezonu - mistrzostwami świata?
- Dobre, bo forma rośnie. Pracujemy obecnie nad dynamiką, z każdym dniem czuję się coraz lepiej. Po cichu liczę na to, że na mistrzostwach będzie podobnie jak w Pucharze Świata, jeśli nie lepiej.

Na mistrzostwach walka będzie się toczyć nie tylko o medale, ale przede wszystkim o olimpijskie kwalifikacje.
- Tak, to główny cel. Nie ukrywam, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, dobre tegoroczne starty napełniły mnie optymizmem. W Monachium będziemy startować w dwóch grupach. Ja zakończę zmagania w sobotę i chciałabym następnego dnia - w świetnym nastroju - zagrzewać do boju pozostałych.

W zmaganiach pucharowych była Pani bardzo regularna, trzy razy zajmując szóste miejsce. Na igrzyska kwalifikuje się dziewięć najlepszych zawodniczek, zatem... to świetny prognostyk.
- To prawda, ale trzeba też pamiętać, że w pucharach zawsze brakowało jednej, dwóch rywalek z czołówki. Poza tym wszystkie szykują szczyt formy na mistrzostwa, będą niezwykle mocne. Ale mnie to nie przeraża. Znam swoją wartość i wierzę, że wywalczę paszport do Pekinu. I to z dobrego miejsca.

W ostatnich latach zdominowała Pani wioślarstwo młodzieżowe, teraz coraz mocniej dobija się do czołówki już seniorek. Trudno przejść tę granicę?
- Na razie nie potrafię udzielić odpowiedzi, bo moja przygoda z seniorkami trwa zbyt krótko. Pewnie będę mądrzejsza po mistrzostwach, ale i tak potrzebuję jeszcze roku, dwóch startów. Wtedy możemy spokojnie porozmawiać.

Co zatem musi Pani poprawić, by doścignąć najlepsze zawodniczki?
- Marzę, by wygrywać, to mój sportowy cel. Wiem zarazem, że dziś jest to jeszcze niemożliwe, czeka mnie mnóstwo pracy. Aby rywalizować o najwyższe lokaty na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich, muszę trenować nie tylko ostro i solidnie, ale i rozsądnie. A przede wszystkim - wszystko to, co robię, musi mi nadal sprawiać frajdę i radość. Mam dopiero 22 lata, to w wioślarstwie niewiele. Najlepsi mają powyżej trzydziestki, niedawno Rumunka Elisabeta Lipa ogłosiła, że zastanawia się nad startem w Pekinie, a ma 43 lata. Czas działa na moją korzyść, w dyscyplinach wytrzymałościowych sukcesy przychodzą z wiekiem, zdobytym doświadczeniem. Mam mnóstwo rezerw, które wyzwolone pozwolą mi myśleć o znacznej poprawie wyników. Tkwią w organizmie, ale i sferze psychicznej. Coraz lepiej potrafię zmobilizować się do dużego wysiłku, wytrzymuję presję, umiem skuteczniej bronić się przed naporem rywalek. Jestem zawodniczką o stosunkowo małych parametrach, nie mam dużo masy, dlatego muszę skupiać się na technice wiosłowania. I przyznam, że pod tym względem jest dużo lepiej. Nie tak dawno do najlepszej wioślarki świata, Białorusinki Jekatieriny Karsten-Chodotowicz, traciłam 25 sekund, teraz już tylko 13. Postęp jest spory.

Nie przerażają Pani wyzwania, jakie niesie ze sobą wioślarstwo? Wszak z wielu dyscyplin to jedna z najcięższych.
- Owszem. Kiedyś się nawet nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że wiele zależy od sposobu wdrożenia zawodnika w trening. Ja przez pierwsze dwa, trzy lata bardziej się bawiłam, niż poważnie trenowałam. Później, krok po kroku, zajęcia były coraz mocniejsze, dłuższe. Dziś, faktycznie - pracujemy niezwykle ciężko, i to nie tylko na wodzie: czasami zdarza się, że idziemy np. na sześć godzin w góry. Klucz do sukcesu tkwi w przyzwyczajeniu organizmu i głowy, psychiki, do długich i monotonnych treningów. Poza tym ważny jest cel, jaki każdy przed sobą stawia. Gdy przychodzą wyniki - jest łatwiej. Ja byłam mistrzynią świata juniorek i młodzieżową, to mnie napędzało, było niezwykłą mobilizacją, motywacją. A przy okazji trener Marcin Witkowski zawsze mi powtarzał i powtarza, że wioślarstwem mam się bawić. I tak jest. Ten sport mi się po prostu podoba.

Co Pani w nim odkryła?
- Fascynuje mnie zgranie ruchu człowieka z łódką. To jest niezwykłe, szalenie trudne, wymagające. Przede wszystkim w osadach, do których wsiada kilku różnych ludzi, mających po chwili stanowić jedność. To jak gra zespołowa: trzeba w niej wszystko robić razem, rywalizować do końca nie tyle dla siebie, ile dla kogoś. Wspaniałe. W wioślarstwie co chwilę walczymy sami z sobą, ze swoimi słabościami. Podczas treningów przeżywamy kryzysy, doprowadzamy organizm do ogromnego bólu, który musimy przezwyciężać. On nie mija, ale potrafimy na niego nie zwracać uwagi. Gdy wygrywamy - satysfakcja jest podwójna. Wioślarstwo daje też możliwość pięknego obcowania z naturą, czasami trenujemy przy niezwykłych wschodach lub zachodach słońca. A przy okazji jest po prostu sprawiedliwym sportem. Tu nie można oszukiwać, wszyscy płyniemy w mniej więcej identycznych warunkach, mamy do dyspozycji podobny sprzęt. Zwycięża ten, kto jest najmocniejszy, najlepiej przygotowany, najlepszy.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-08-14

Autor: wa