Walka o ojcowiznę
Treść
Z Czesławem Tomaszewiczem, Polakiem walczącym o odzyskanie swojego mienia na Wileńszczyźnie, rozmawia Anna Wiejak
Jaka jest historia Pana rodziny?
- Urodziliśmy się wszyscy we wsi Wagowo. U mojego dziadka było 10 hektarów ziemi, a za mego ojca zostało 2 hektary po rodzicach. Z naszej ojcowizny zwrócono nam tylko 30 arów, i to w różnych, niewielkich kawałkach. Tak zwrócono, że nie można nic budować, nie można też tej ziemi sprzedać. Specjalnie to zrobiono, żeby człowiek niczego nie mógł zrobić.
Jak długo trwał proces odzyskiwania tej ziemi?
- Nie tak długo - 16 lat.
Jak wyglądało to od strony proceduralnej?
- W 1991 roku złożyłem dokumenty i podanie. Kazali mi czekać na swoją kolej. Czekałem pięć lat, po czym oświadczyli mi, że nieprawidłowo złożyłem dokumenty.
Jaki był stosunek urzędników? Czy starali się Panu pomóc?
- Urzędnicy robią problemy. Czynią tak po to, żeby nam tej ziemi nie zwrócić. Kiedyś odbierali nam Sowieci, teraz odbierają nam Litwini.
Czy stara się Pan o odzyskanie pozostałej części ziemi?
- Cały czas. Ciągle chodzę do samorządu. Dokumenty w tej sprawie już nie mieszczą się w walizce. Pisałem i do prezydenta, i do premiera zarówno Polski, jak i Litwy. Markowi Jurkowi wręczyłem podanie na zebraniu w Polskim Domu w Wilnie.
Czy dostał Pan odpowiedź na te listy?
- Niektóre odpowiedzi dostałem takie, że to nie w ich kompetencji, że to władza litewska musi to wszystko rozpatrywać.
W jaki sposób władze litewskie odpowiedziały Panu na te listy?
- A jakie to odpowiedzi? Prezydent wysłał moją skargę do urzędu, który mi nie zwraca ziemi. On w ogóle nic nie robi. Premier też nic nie robi.
A komórka, która powstała przy premierze?
- Ta nowo powstała grupa zaczyna coś działać, ale jej członkowie mają związane ręce. Oni nic nie mogą zrobić. Może Unia Europejska pomoże, ponieważ tutaj robią z nami, co chcą.
Dlaczego?
- Ponieważ rzekomo są niekompetentni, ale to góra im nie pozwala.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-11-20
Autor: wa