W Vancouver szykuje się harówka
Treść
Rozmowa z Katarzyną Bachledą-Curuś, reprezentantką Polski w łyżwiarstwie szybkim
Na kilkanaście dni przed rozpoczęciem igrzysk odczuwa już Pani spore emocje czy też przeciwnie, udaje się jeszcze zachować olimpijski spokój?
- Staram się nie robić ciśnienia, podchodzić do wszystkiego spokojnie i konsekwentnie realizować to, nad czym pracowałam. Oczywiście mam świadomość, że im bliżej startu, tym emocje będą rosnąć. Igrzyska to wyjątkowa impreza, organizowana raz na cztery lata, najważniejsza, niepowtarzalna. Wie to każdy, nie ma potrzeby o tym przypominać. Ale też uważam, że jeśli ktoś ma dostatecznie dużo wiary we własne umiejętności, czuje, że cztery lata, a w szczególności ostatni rok, przepracował dobrze i uczciwie, powinien sobie poradzić i zachować chłodną głowę, nierozgrzaną od nadmiaru myśli. Niepokój pojawia się, gdy człowiek sobie nie ufa, nie jest pewny siebie.
Trudno się z tym nie zgodzić, ale też historia igrzysk pełna jest przykładów wielkich nawet mistrzów, którzy nie radzili sobie z presją, bagażem oczekiwań.
- Prawda. Bez mocnej psychiki świetne nawet przygotowanie nie wystarczy, stąd trzeba znaleźć równowagę między stresem, ciśnieniem z zewnątrz a przede wszystkim własnymi oczekiwaniami. Każdy, kto pojedzie do Vancouver, będzie chciał zaprezentować się z jak najlepszej strony, zrealizować swoje marzenia. Dla jednych olimpiada jest walką o medale, miejsce w historii, dla drugich przygodą. Ja staram się nie słuchać opinii i komentarzy dotyczących mojej osoby i szans na ewentualny medal. Nie mam ciśnienia na sławę, szum. Jest mi obojętne, czy zadzwoni dwudziestu dziennikarzy, czy tylko jeden. Jeżdżę na łyżwach z innych powodów i konsekwentnie będę podążać ścieżką, jaką idę do tej pory. Wierzę, że to też pomoże uniknąć mi stresów.
W Vancouver wystąpi Pani na trzecich igrzyskach w karierze. Jakie wspomnienia wywiozła Pani z wcześniejszych?
- Pierwsze, w Salt Lake City, były kompletnym szokiem, nagle znalazłam się w innej, nieznanej mi rzeczywistości. Poczułam się kimś ważnym, docenionym przez kibiców, osoby postronne, wolontariuszy. Poczułam wielkie wsparcie, ludzie podchodzili, życzyli sukcesów, dopingowali. I to było bardzo ważne, szczególnie dla kogoś, kto uprawia dyscyplinę stosunkowo mało popularną, rzadko pokazywaną w telewizji. Bądźmy szczerzy, u nas panczeniści nie goszczą za często w mediach, tymczasem na czas olimpiady wszyscy nam kibicowali. Ta jedność była niezwykła, można było poczuć sens wyrzeczeń, litrów wylanego potu. W Turynie już wiedziałam, czego się spodziewać. Do Vancouver wybrałam się ze sporymi nadziejami, bo oczekuję pięknych zawodów. Kanadyjczycy mają bardzo pogodne, gościnne usposobienie, potrafią docenić drugiego człowieka.
W Turynie wypadła Pani bardzo dobrze, ósme miejsce na dystansie 1500 m było sporym sukcesem. O ile zmieniła się Pani od czasu tamtych igrzysk?
- Na pewno jestem dużo bardziej dojrzała w technice jazdy. Kiedy byłam młodsza, chciałam do mety dotrzeć jak najszybciej, ruszałam i nie myślałam o niczym innym. Tymczasem łyżwiarstwo jest dużo bardziej złożonym sportem, nie można beznamiętnie pędzić przed siebie, trzeba też zastanawiać się nad każdym krokiem. Tego się nauczyłam, potrafię, walcząc o jak najlepszy czas, skupić się na technice jazdy. Teraz każdy mój bieg jest przemyślany, można w nim dostrzec regularność pewnych założeń.
Przed rokiem była Pani piąta na mistrzostwach świata ze stratą 18 setnych sekundy do podium. Z jednej strony miejsce musiało ucieszyć, z drugiej pewnie pozostał ogromny niedosyt?
- Ile to jest? Myśl, mgnienie, błyskawicznie przemijająca chwila? Można by tak mówić i szukać porównań, tymczasem dla panczenisty to naprawdę spory kawałek czasu, który można rozłożyć na wiele czynników. Po mistrzostwach długo się zastanawiałam, w którym momencie biegu zabrakło mi tego ułamka, gdzie popełniłam błąd. Łyżwiarstwo szybkie jest ciągłym dążeniem do perfekcji, trzeba być znakomitym technicznie, szybkim, a przy okazji silnym i szalenie wytrzymałym. W konkurencjach, w których wystąpię w Vancouver [czyli 1000 i 1500 m - przyp. red.], różnice są tak minimalne, że równie dobrze można wygrać, jak i uplasować się poza czołową dziesiątką. Wystarczy popełnić jeden drobny błąd więcej.
Olimpijski lód nie jest zbyt szybki, ale Pani akurat to nie przeszkadza.
- Hala w Vancouver jest położona praktycznie nad poziomem morza, więc nie ma fizycznej możliwości, by lód był tej samej kategorii w Salt Lake City czy Calgary. Musi mieć inną konsystencję, nie ma rady. Ale też na pewno będzie znakomicie przygotowany, Kanadyjczycy z tego słyną, i jak na tamtejsze warunki - najszybszy. Co jednak najważniejsze, nie pozwoli "dowieźć" wyniku do mety. Na szybkiej tafli, jeśli zawodnik się bardzo mocno rozpędzi, to nawet gdy mu zabraknie sił w końcówce, lód "dowiezie" go z tą samą prędkością. Na niżej położonych torach jest inaczej, trzeba konsekwentnie pracować nad każdym krokiem.
Co oznacza harówkę od startu do mety?
- Tak. Na każdym dystansie wyścigi będą bardzo intensywne, wymagające gigantycznej pracy, by coś osiągnąć. Ale tak jak pan wcześniej wspomniał, ja nie narzekam. Wychowałam się na takim lodzie, lubię pracować, harówka mnie nie przeraża. Jestem dobrze przygotowana do igrzysk, oczekuję ich z optymizmem.
Myśli Pani po cichu o podium?
- Przede wszystkim chcę się skupić na bardzo dobrych startach. To jest mój cel, wiem, że jeśli wyścigi przejadę świetnie technicznie, to zaprocentuje to dobrym wynikiem. O konkretnych miejscach nie myślę, nie zaprzątam sobie głowy nadziejami i przypuszczeniami, co może być. Jeśli na mecie będę w stanie powiedzieć, że zrobiłam wszystko, co mogłam, będę z siebie zadowolona.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
![]() |
Katarzyna Bachleda-Curuś (bardziej znana pod panieńskim nazwiskiem Wójcicka) jest najbardziej utytułowaną polską panczenistką ostatnich lat. Na krajowym podwórku wygrywa wszystko, co jest do wygrania, w swojej kolekcji ma prawie sto złotych medali mistrzostw Polski. W poprzednim sezonie osiągnęła życiowy sukces, na dystansie 1500 m zajmując piąte miejsce w mistrzostwach świata. Do podium straciła zaledwie 18 setnych sekundy. Cztery lata temu podczas igrzysk olimpijskich w Turynie była ósma na 1000 m, jedenasta na 1500 m i dziesiąta na 3000 metrów. W Vancouver stać ją na niespodziankę, może powtórkę z MŚ, a może nawet na coś więcej. Pisk |
Autor: jc