Przejdź do treści
Przejdź do stopki

W strefie euro w 2009 roku? - więcej obaw niż korzyści

Treść

Ewentualne przystąpienie Polski do strefy euro będzie wiązało się z utratą przez Narodowy Bank Polski konstytucyjnej pozycji organu odpowiedzialnego za emisję pieniądza i politykę pieniężną, co oznacza w istocie pozbawienie nas suwerenności. W myśl traktatu akcesyjnego Polska, inaczej niż kraje "starej Unii", musi wejść do eurostrefy. Przesunięcie centrum decyzji w sprawach polityki pieniężnej z NBP do Europejskiego Banku Centralnego wymaga zmiany art. 227 polskiej Konstytucji, który nadaje NBP wyłączne prawo emisji pieniądza i prowadzenia polityki pieniężnej. Ekonomiści ostrzegają: rezygnacja z niektórych narzędzi polityki pieniężnej może nas narazić na poważne kłopoty.
Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej pociągnie za sobą włączenie naszego kraju do II etapu Unii Gospodarczej i Walutowej ustanowionej w 1992 r. w Traktacie z Maastricht. Nie jest to jednak równoznaczne z przystąpieniem do strefy euro. Włączenie do Eurolandu nastąpi dopiero w III etapie UGiW. Do tego czasu Polska będzie tzw. krajem członkowskim z derogacją, co oznacza, że nasz kraj będzie wyłączony spod części przepisów unijnych.
- Z niektórych narzędzi polityki pieniężnej nie należy przedwcześnie rezygnować - uważa prof. Karol Lutkowski ze Szkoły Głównej Handlowej. Może się np. okazać, że w pewnym momencie potrzebne będzie przeszacowanie waluty (dewaluacja), podniesienie na pewien czas stopy procentowej albo okresowe usztywnienie kursu. Teraz kierownictwo NBP może sięgnąć po te instrumenty, po wejściu do strefy euro - już nie. Lutkowski przyznał, że za przedwczesne wejście do eurostrefy można zapłacić np. wzrostem bezrobocia. Przykładem kraju, który "poślizgnął się" właśnie na tym, że oceniał swoje możliwości tylko przez pryzmat kryteriów formalnych, są Niemcy, które notabene tak ostre kryteria narzuciły innym. Po wejściu Niemiec do strefy euro okazało się, że gospodarka niemiecka sama nie jest w stanie ich dotrzymać. W unii walutowej jest jednolita stopa procentowa, ale różne poziomy inflacji w poszczególnych krajach. W Niemczech inflacja była niska, więc stopa procentowa okazała się realnie za wysoka, co doprowadziło do stłumienia inwestycji i stagnacji. Skorzystały natomiast na eurostrefie te kraje, które miały wyższą inflację. Dziś Niemcy borykają się z kryzysem i bezrobociem, ale nie mają własnych narzędzi, aby tym zjawiskom przeciwdziałać.
- Ci, którzy liczyli na mocne stanowisko w unii walutowej, zawiedli się - uważa prof. Lutkowski. Jednak i te kraje, w których kredyt stał się relatywnie tani wskutek wejścia do eurostrefy, nie są wolne od niebezpieczeństw. Narażone są przede wszystkim na tzw. przegrzanie koniunktury, boom spekulacyjny, a następnie załamanie i recesję.
W opinii prof. Karola Lutkowskiego ze Szkoły Głównej Handlowej, parlament mógłby sam zdecydować o wejściu Polski do strefy euro, bez konieczności przeprowadzenia referendum. - Nie ma u nas takiego uczulenia na rezygnację z własnej waluty, jak u Anglików - dodaje. Według niego, operacja wprowadzenia wspólnej waluty będzie dla Polski bardzo korzystna - pod warunkiem, że nie zostanie dokonana przedwcześnie. Pytany o możliwość opuszczenia unii walutowej profesor powiedział, że "jest to związek z założenia trwały".
- Wojny z tego tytułu nie będzie, ale decyzja taka spowodowałaby masową ucieczkę z kraju kapitału zagranicznego i rodzimego - ostrzegł.
Część ekonomistów jest zdania, że jeśli Polska do 2007 r. zdoła spełnić wspomniane warunki, należy uruchomić procedurę włączenia naszego kraju do eurostrefy. Oznaczałoby to, że po dwóch latach udziału w mechanizmie kursowym ERM II, a więc już w 2009 r., moglibyśmy stać się częścią Eurolandu. Jednak, jak zwraca uwagę prof. Lutkowski, zanim się na to zdecydujemy, powinna nastąpić - oprócz konwergencji formalnej w sferze podstawowych wskaźników makroekonomicznych - także konwergencja realna, tj. przystosowanie gospodarki kraju do prowadzenia Wspólnej Polityki Pieniężnej w ramach większego organizmu. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że wejście do strefy euro to nie tylko mechaniczne zastąpienie złotówki wspólną walutą według określonego przelicznika. O wiele poważniejszym skutkiem jest przesunięcie centrum decyzji w sprawach polityki pieniężnej z Narodowego Banku Polskiego do Europejskiego Banku Centralnego. Wymaga to zmiany art. 227 polskiej Konstytucji, który nadaje NBP wyłączne prawo emisji pieniądza i prowadzenia polityki pieniężnej.
- Na razie członkostwo w UGiW oznacza konieczność koordynowania naszej polityki gospodarczej z pozostałymi państwami Unii Europejskiej, przy czym należy się liczyć z ingerencją z ich strony w nasze zamierzenia - stwierdził ekspert Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Tomasz Ciszak podczas seminarium z cyklu "vademecum negocjacji". W tym okresie musimy także unikać nadmiernego deficytu i dbać o średniookresową równowagę budżetową. Nowe kraje członkowskie zobowiązane są do przygotowania projektu polityki fiskalnej. Stymulacja podatków i cięć w wydatkach państwa powinna w efekcie przynieść równowagę, a najlepiej - nadwyżkę budżetową.
- W początkowym okresie zlekceważenie tych reguł nie będzie powodowało nałożenia na nasz kraj sankcji finansowych - zapewnił Ciszak. Możliwość ich zastosowania pojawi się dopiero po włączeniu Polski do strefy euro, jeśli nie dotrzymalibyśmy ustalonych kryteriów finansowych. Zakładają one, że deficyt budżetowy nie może przekroczyć 3 proc. PKB, a dług publiczny - 60 proc. PKB. Warunkiem przystąpienia do strefy euro jest też niska inflacja i stopa procentowa oraz stabilny kurs walutowy. Są to tzw. formalne kryteria konwergencji, czyli dopasowania finansów krajów tworzących obszar wspólnej waluty.

W ślepym zaułku
Wspólny rynek miał przynieść przede wszystkim przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Tak się nie stało. Takie same były oczekiwania wobec wspólnej waluty. Tu też nastąpił zawód.
Kto postawił tę diagnozę? Nie kto inny, jak prof. Dariusz Rosati, członek specjalnej grupy doradczej przy przewodniczącym Komisji Europejskiej. Nie sposób się z tą opinią nie zgodzić. Dlaczego wobec tego Europa zamierza dalej brnąć w ślepy zaułek?
Otóż zwolennicy Unii uważają, że przyczyną niepowodzenia kolejnych eksperymentów jest... zbyt niski stopień integracji. Projekt europejski jest bowiem tak skonstruowany, że kto powie "a", musi powiedzieć "b". Nie można prowadzić sensownej wspólnej polityki pieniężnej na obszarze, którego poszczególne części posiadają własne systemy podatkowe, różny poziom inflacji, stopy bezrobocia i szereg innych odmienności. Proces ujednolicania musi więc postępować dalej. I tak - wejście do Unii Europejskiej pociąga za sobą przystąpienie do Eurolandu, to z kolei wymusza koordynację polityki gospodarczej na całym obszarze, a następnie wykreowanie jednego centrum zarządzania. Jednolity rynek, pieniądz, polityka gospodarcza doprowadzą ujednolicenia systemu prawnego, sądownictwa, polityki wewnętrznej i zagranicznej, a z czasem obronnej. Jeśli dodać do tego wspólną konstytucję, widać, że dla parlamentów i rządów narodowych nie pozostaje nic. Nawet funkcje samorządowe sprawować będzie administracja regionalna i lokalna. Słowem - rodzi się superpaństwo na gruzach suwerennych państw.
Jest tylko jedna dziedzina, której Unia nie próbuje wyrwać z rąk organów narodowych: chodzi o sprawy socjalne. Tych nie chce nikt. A tymczasem lewackie eksperymenty jako jeden z etapów globalizacji powodują wyrzucanie z pracy, domów i rodzinnych stron kolejnych fal bezrobotnych, którzy snują się potem po Europie w poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 7-07-2003

Autor: DW