Przejdź do treści
Przejdź do stopki

W rzeczywistości podstawionej

Treść

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego stwierdzający częściową niezgodność ustawy lustracyjnej z Konstytucją wywołał tzw. mieszane uczucia. Bronisław Geremek nie ukrywał radości, której towarzyszyło również uczucie ulgi, bo wprawdzie "cała Europa" stanęła po jego stronie, ale czy równie skwapliwie wypłacałaby mu uposażenie europosła - tego chyba i on do końca nie był pewien. W tej radości i uldze nie był osamotniony. Uczucie ulgi, któremu być może towarzyszyły też dziękczynne modły, było udziałem wielu konfidentów i osób nieuważających się wprawdzie za konfidentów w sumieniu, ale mających w życiorysach rozmaite dwuznaczne epizody.

Radował się też pan Olejniczak, przywódca SLD, że to niby zwyciężyła "Polska", no i oczywiście - "demokracja". Widać, naprawdę uważa, że "Polska" konfidentami stoi, jak niegdyś nierządem, no, a demokracja - wiadomo - rzeczywistość podstawiona, więc bez tajniaków obejść się nie może. Z drugiej strony, wyrok Trybunału Konstytucyjnego wywołał rozgoryczenie i irytację tym większe, że w znacznym stopniu przyczyniła się do nich nowelizacja pierwotnej ustawy lustracyjnej dokonana przez prezydenta Kaczyńskiego. Stosunkowo prosta pierwotna konstrukcja została przez tę nowelizację skomplikowana i zagmatwana, zaś wprowadzenie oświadczeń lustracyjnych dla około 700 tys. osób czyniło ją nie tylko trudno wykonalną, ale i podatną na objawy tak zwanego obywatelskiego nieposłuszeństwa, które w skali masowej pojawiło się niemal równolegle z zapowiedzią powołania ruchu obrony zdobyczy III Rzeczypospolitej, który ostatecznie przyjął nazwę Ruchu na rzecz Demokracji.

Nie intencje, ale skutki
Intencją nowelizacji dokonanej przez prezydenta Kaczyńskiego miało być poprawienie ustawy w taki sposób, żeby stała się zgodna z Konstytucją. Nie tylko zresztą z Konstytucją, ale i z oczekiwaniami na ochronę różnych intymności ważnych figur z demokratycznej opozycji. Jak już pisałem, nie przemawiało to do mnie, bo intymności sprzed 30 czy 40 lat mało kogo dzisiaj obchodzą, oczywiście poza zainteresowanymi damami, zaś ekscesy alkoholowe nigdy nie były dla nikogo w Polsce kompromitujące. Na przykład wszyscy wiedzieli, że nieboszczyk Jacek Kuroń miał do wódki już nie to, że zamiłowanie, ale prawdziwą zapamiętałość, a przecież pochowany został jako "święty" we wszystkich obrządkach religijnych w Polsce. Natomiast nawet po 30 latach kompromitujące mogły być intymności finansowe. Jak wiadomo, jednym z kanałów, przez który przepływała zachodnia pomoc finansowa dla podziemia, było Międzynarodowe Biuro "Solidarności" w Brukseli, na którego czele stał Tajny Współpracownik SB Jerzy Milewski. Dzięki temu wszystkie przepływy były monitorowane i skrupulatnie odnotowywane - kto ile wziął i gdzie schował. Ponieważ w tak zwanej wolnej Polsce za całe rozliczenie musiało wystarczyć kapłańskie słowo honoru księdza prałata Henryka Jankowskiego, to ujawnienie ewentualnie istniejących zapisków na ten temat mogłoby i dzisiaj wywołać zrozumiałe zainteresowanie i różne komentarze. Zresztą - jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było - jak mawiał dobry wojak Szwejk, natomiast skutkiem tych intencji było przywrócenie procedur obowiązujących przy poprzedniej ustawie, procedur, których jedynym i powszechnie już postrzeganym celem była ochrona konfidentów przy pomocy instytucji procesu karnego z domniemaniem niewinności i obowiązkiem tłumaczenia wątpliwości na korzyść oskarżonego. Statystyka liczby podejrzeń i spraw sądowych przedstawiona przez rzeczników interesu publicznego nie pozostawia co do tego najmniejszych wątpliwości. Ponadto nowelizacja ustawy uczyniła ją niespójną i jeszcze bardziej podatną na ryzyko niezgodności z Konstytucją. Sojusz Lewicy Demokratycznej naliczył bodajże około 40 przypadków takiej niezgodności, co prawnikom redagującym tę nowelizację nie wystawia dobrego świadectwa umiejętności legislacyjnych, chyba że... takie właśnie mieli zadanie. W takim razie chapeau bas - wywiązali się z niego znakomicie.

Konstytucja i Trybunał
Szczerze mówiąc, Konstytucja z 1997 r. jest napisana w taki sposób, że wykazanie zgodności z nią bądź niezgodności tego samego przepisu jest bardzo łatwe. Na przykład art. 2 Konstytucji, do którego odnosiło się bardzo wiele zauważonych przez Trybunał przypadków niezgodności, stanowi, iż "Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej". W tym krótkim zdaniu spiętrzone są co najmniej dwa nonsensy. Państwo demokratyczne - to znaczy kierujące się zasadą, że rację ma większość. Zasada państwa prawnego zaś jest całkiem inna - że słuszność jest pojęciem obiektywnym i od większości niezależnym. Zbitka "demokratyczne państwo prawne" ma zatem tyle samo sensu, co określenie "żonaty kawaler". A w dodatku jeszcze ta nieszczęsna "sprawiedliwość społeczna", która sprowadza się do tego, że władza publiczna stwarza pozory legalności dla wzajemnego okradania się przez współobywateli za pośrednictwem organów państwowych. Z państwem prawnym, jakkolwiek pojmowanym, nie ma to oczywiście nic wspólnego, bo jest to tylko bardziej elegancka nazwa łotrowskiej spelunki. Jednak udowodnienie zgodności bądź niezgodności czegokolwiek z tą piramidalną bzdurą jest zadaniem dziecinnie łatwym, wymagającym tylko tak zwanej prawniczej sofistyki, która w przypadku aktualnego składu tego czcigodnego gremium nałożyła się na poczucie misji pedagogicznej. Dał mu wyraz pan prezes Jerzy Stępień w zbawiennych pouczeniach zarówno co do "żądzy zemsty", jak i "właściwych kryteriów" udostępniania akt IPN dziennikarzom i naukowcom. Najwyraźniej Trybunał Konstytucyjny pozazdrościł naszym guwernantkom - Monice Olejnik i Justynie Pochanke, i też postanowił nas trochę pedagogicznie posztorcować, jak we freblówce.
Niestety, i w jego przypadku sprawdziło się ewangeliczne porównanie o drzazdze i belce. Wyrok, do którego dopisano aż dziewięć zdań odrębnych, w tym niektóre całkiem obszerne, dyskwalifikuje się ipso facto, bo pokazuje, że właściwie na żadną kwestię sędziowie nie mieli jednakowego poglądu. W tej sytuacji o uznaniu zgodności bądź niezgodności konkretnego przepisu ustawy lustracyjnej nie decydowało stwierdzenie faktu, tylko głosowanie. W tym wypadku jest to metoda równie dobra, jak rzucanie monetą; jeśli orzeł - to przepis zgodny, jeśli reszka - niezgodny. Wielkiego rozumu to nie wymaga, a zamiast zostawiać sobie aż trzydniowy tempus deliberandi Trybunał mógłby uwinąć się z całą sprawą w pół godziny i kto wie, czy wyrok nie byłby identyczny, bo głosowanie w tych warunkach to też przypadek. Przypadek - chyba że nie. Wprawdzie bowiem przepisy i statuty powiadają, że sędziowie rozsądzają rzecz według swego sumienia, ale nawet dziecko wie, że każdy człowiek jest jednością duszy i ciała, i jeżeli politykuje, to jego sumienie politykuje także. Czy to nie ta właśnie okoliczność stała się jedną z przyczyn tak wielkiej liczby zdań odrębnych? Przypominam, że w roku 1992, kiedy to Trybunał Konstytucyjny wykonał swoją część zadania, uznając za sprzeczną z Konstytucją uchwałę lustracyjną Sejmu, tylko prof. Wojciech Łączkowski odważył się napisać votum separatum wbrew pozostałym członkom Trybunału podzielającym absolutnie krytyczną opinię "Gazety Wyborczej" o tej uchwale. A teraz aż dziewięć zdań odrębnych. Widać wyraźnie, że autorytet "Gazety Wyborczej" nie jest już taki, jak kiedyś. Jakie w takim razie jest prawdziwe stanowisko Trybunału? Zgodna ta ustawa z Konstytucją czy niezgodna?

Koniec lustracji
W jednym "GW" miała rację, pisząc, że wyrok Trybunału blokuje lustrację. Bo też taka była prawdopodobna intencja, a uznanie części przepisów za zgodne stworzyło pozory głębokiego namysłu. Warto zwrócić jednak uwagę, że przepisów ustawy zgodnych z Konstytucją nijak nie można wykonać, bo przepisy uznane za niezgodne stanowią niezbędny warunek dla wykonania tych zgodnych. Na przykład uznanie wzoru oświadczenia lustracyjnego za niezgodny z Konstytucją nie tylko sprawia, że oświadczenia złożone dotychczas stają się nieważne, ale również - że nie można składać żadnych nowych, ponieważ nie ma wzorów. A że konstytucyjność przepisu mówiącego o uchyleniu poprzedniej ustawy lustracyjnej nie została podważona, przeto rezultatem wyroku jest zablokowanie każdej formy lustracji. Wszyscy doskonale o tym wiedzą, toteż szalenie się zradykalizowali i nawet Adam Michnik nie pozwolił nikomu wyprzedzić się w tym wyścigu, stwierdzając konieczność "pełnego otwarcia" archiwów IPN. Sojusz Lewicy Demokratycznej też tak mówi, ale jednocześnie nawołuje do likwidacji IPN i przekazania zasobów archiwalnych tej instytucji archiwom państwowym. Widać wyraźnie, że wszystkie te radykalne pomysły lęgną się z tego samego źródła, co i siedem projektów ustawy lustracyjnej po obaleniu przez TK uchwały lustracyjnej Sejmu w roku 1992. Wiadomo, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, a wtedy projektów było aż siedem. Toteż nic dziwnego, że żaden nie został uchwalony, dopóki jakiś przytomny przeciwnik lustracji już w następnej kadencji przypomniał sobie zasadę cunctando rem restituere, to znaczy, żeby sytuację ratować przewlekaniem. W ten sposób rozwiązana została kwadratura koła, jak zrobić lustrację, ale jej nie zrobić. W nowej ustawie ustanowiono procedury tak skomplikowane i przewlekłe, że w rezultacie nikomu nic prawie nigdy nie udowodniono. Jestem tedy pewien, że i teraz ta zasada będzie przyświecała pracom nad "cywilizowaną" ustawą lustracyjną, które potrwają aż do końca kadencji, po której władzę może przejąć ktoś inny, na przykład Aleksander Kwaśniewski na czele swego Ruchu na rzecz Demokracji. Si duo dicunt idem, non est idem, to znaczy, że jak dwóch mówi to samo, to nie jest to samo. A jeśli wszyscy mówią to samo, to już na pewno znaczy coś zupełnie innego. Jeśli Michnik opowiada się na otwarciem archiwów, to dlatego, że skądś już wie, że zostaną zatrzaśnięte na wieki.

O pożytkach z konfidentów
No dobrze, ale skąd mógłby wiedzieć takie rzeczy? Ja tego nie wiem, bo on mi się nie zwierza, ale kto wie - może powiedział mu "drogi Bronisław", który z racji swoich rozgałęzionych kontaktów coś tam w końcu musi wiedzieć, albo też w jego samotnej celi jakieś duchy mu podszepnęły? Warto jednak przypomnieć, że w roku 2009 Polska, podobnie jak pozostałe kraje Eurosojuza, mają przyjąć konstytucję Unii Europejskiej. Taki rozkaz został wydany w sławnej deklaracji berlińskiej, a Niemcy to państwo poważne i tym razem naprawdę nie żartują. Bieg wypadków wskazuje, że przeszły w związku z tym w Polsce na ręczne sterowanie, dzięki czemu akcja "obywatelskiego nieposłuszeństwa" tak znakomicie się udała, bo cóż to znaczy dla sprawnej razwiedki dysponującej w kraju tubylczym rozbudowaną siecią agentów wpływu? Sukces akcji "obywatelskiego nieposłuszeństwa" stanowi też pierwsze poważne ostrzeżenie, że następne akcje mogą mieć przebieg bardziej gwałtowny. Już się wszyscy domyślamy, że bez konfidentów ręczne sterowanie byłoby bardzo trudne, a kto wie, czy w ogóle możliwe. Tymczasem Europa czeka na nową konstytucję, więc jakże tu tolerować w Polsce takie bezeceństwa, jak lustracja, która nie dość, że nie ma względu na osoby w rodzaju "drogiego Bronisława", to jeszcze łamie prawa człowieka, bo wiadomo, że człowiek, zwłaszcza taki, który w przeszłości "udzielał pomocy organom państwowym", musi mieć spokój. Toteż "policmajster powinność swej służby zrozumiał" i wydał wyrok, jak się należy, próbując najwyraźniej uwędzić przy tym dymku swoje półgęski ideowe, o czym świadczy liczba zdań odrębnych. Czyż w tej sytuacji kogokolwiek może jeszcze zdziwić, że wdzięczni konfidenci z rodzinami i osobami wrażliwymi na ludzkie prawa typu pani Wisława Szymborska "w dyrdy" pobiegną za Aleksandrem Kwaśniewskim, doskonałym kandydatem na nadzorcę rzeczywistości podstawionej?
Stanisław Michalkiewicz
"Nasz Dziennik" 2007-05-17

Autor: wa

Tagi: lustracja stanisław michalkiewicz