Przejdź do treści
Przejdź do stopki

W reżyserii Angeli Merkel

Treść

Fałszywie ustawiona oś sporu w sprawie paktu fiskalnego, który - nie wiedzieć czemu - prowadzony jest "o krzesło przy stole", zmierza do ukrycia głównego skutku tej inicjatywy. A jest nim odebranie krajom decyzji co do własnych pieniędzy. Podjęta przez Niemcy próba narzucenia Grecji nadzoru komisarycznego to przedsmak tego, co czeka kraje, które podpiszą pakt fiskalny. Premier Tusk nie tylko chce podpisać pakt, ale miał też zadeklarować w Brukseli przystąpienie Polski do euro do 2015 roku.
Przed wczorajszym szczytem Rady Europejskiej w sprawie paktu fiskalnego politycy krajowi pospołu z przedstawicielami instytucji europejskich w pośpiechu ustawiali dekoracje przed mającym nastąpić "historycznym kompromisem". Role w przedstawieniu zostały wcześniej rozdzielone. Najpierw zaprezentowano najnowszy projekt paktu fiskalnego, w którym podtrzymany został sporny zapis, że kraje spoza strefy euro, które dobrowolnie przystąpią do paktu fiskalnego, nie nabędą przez to prawa do zasiadania w roli obserwatorów podczas szczytów euro. Jeśli jednak nie tylko podpiszą, ale i ratyfikują pakt fiskalny - będą mogły raz do roku, na zaproszenie przewodniczącego szczytu, przysłuchiwać się obradom, o ile tematem szczytu będą sprawy związane z wdrażaniem paktu fiskalnego. Projekt wyraża w tym względzie stanowisko Francji, która pełni rolę animatora sporu, tj. od wielu tygodni podtrzymuje sprzeciw wobec udziału w szczytach euro krajów spoza strefy euro. Odpowiedź premiera Donalda Tuska także wynikała z dawno napisanego scenariusza. - Polska takiego paktu nie podpisze. Pakt fiskalny w obecnym kształcie zagraża wspólnotowemu podejmowaniu przyszłych decyzji - oznajmił Tusk. Poparł go, także zgodnie planem, Martin Schulz, nowy szef Parlamentu Europejskiego. - Ważne jest, aby pakt fiskalny nie doprowadził do podziału Unii - powiedział.
Do chóru przyłączyła się Komisja Europejska. - Komisja będzie bronić stanowiska państw spoza strefy euro, by były zapraszane na szczyty euro - oświadczyła rzecznik KE Pia Ahrenkilde Hansen.
Na temat poparcia swego postulatu Tusk rozmawiał przed szczytem z przedstawicielami krajów Grupy Wyszehradzkiej, premierami Szwecji i Hiszpanii oraz szefem Rady Europejskiej Hermanem Van Rompuyem. Przedstawienie na potrzeby mediów i obywateli państw unijnych trwało do późnego wieczora, gdy poinformowano, że Francja zgodziła się w końcu na polskie postulaty. Było to od początku do przewidzenia, skoro polskie postulaty poparły Niemcy. Problem jednak tkwi w czymś zupełnie innym.

Pod egidą Niemiec
Całe przedsięwzięcie pod nazwą "pakt fiskalny" odbywa się pod egidą Niemiec. Francja, która usiłowała Berlinowi dotrzymać kroku, po obniżce ratingu wpada w coraz większą zadyszkę. To Niemcy w istocie rozpisali przygotowania do zawarcia paktu na role w taki sposób, by ukryć główny problem. A nie jest nim bynajmniej udział w szczytach euro tego czy innego kraju, zwłaszcza że bez prawa głosu. Jest nim natomiast definitywne pozbawienie słabszych krajów eurostrefy prawa decydowania o własnych portfelach. Z chwilą przyjęcia paktu dochody podatkowe, dochody z dywidend, przychody z prywatyzacji i inne wpływy budżetowe dzielone będą pod czujnym okiem Niemiec i w taki sposób, że gros z nich trafiać będzie do niemieckiej kasy. Spodziewając się negatywnej reakcji europejskiej opinii publicznej, Berlin celowo w swoim scenariuszu przesunął oś sporu z tej zasadniczej dla narodów sprawy na... "krzesło przy stole obrad" dla Donalda Tuska i premierów pozostałych krajów - satelitów Niemiec. Cel tego manewru jest oczywisty. Obywatele państw UE mają otrzymać ze szczytu następujący komunikat: oto historyczny kompromis: kto podpisze pakt - uzyska wpływ na najważniejsze decyzje eurostrefy. O tym, że towarzyszy temu pętla na szyi, knebel na ustach i cudza ręka w kieszeni, członkowie paktu przekonają się dopiero po jego podpisaniu i ratyfikacji.
Pakt fiskalny ma wejść w życie 1 stycznia 2013 r., przy założeniu, że zostanie ratyfikowany przez dwanaście z siedemnastu krajów euro. Mimo wprowadzenia mylącego nazewnictwa dla paktu, który określony został w projekcie jako "traktat europejski", Niemcom wciąż trudno jest ukryć fakt, że pakt fiskalny nie jest żadnym traktatem unijnym, lecz umową międzyrządową, która de facto podporządkowuje Unię Europejską Berlinowi. Instytucje europejskie, takie jak Europejski Trybunał Sprawiedliwości, Komisja Europejska i Parlament Europejski, są przez pakt wykorzystywane czysto instrumentalnie. Zawarcie traktatu o charakterze unijnym o dyscyplinie fiskalnej zablokowała Wielka Brytania, zapowiadając, że takiego dokumentu nie podpisze.

Greckie ostrzeżenie
Minister finansów Grecji Ewangelos Wenizelos stanowczo odrzucił niemiecki plan, aby objąć Grecję nadzorem komisarycznym. Według niego, zmuszałby on Greków do wyboru między pomocą finansową a godnością narodową. - Ta propozycja nie bierze pod uwagę historycznych lekcji - powiedział Wenizelos.
Berlin wysunął propozycję, aby eurogrupa ustanowiła w Atenach stałego zewnętrznego komisarza budżetowego, który byłby wyposażony w prawo nadzoru nad greckim budżetem i wetowania przyjmowanych przez grecki parlament ustaw podatkowych oraz decyzji o wydatkach państwa. Niemcy chcą, aby Ateny, zanim skierują pieniądze publiczne na jakiekolwiek cele krajowe, najpierw musiały przekazać wymaganą transzę na spłatę długów. Propozycja niemiecka, rozesłana przed szczytem w sprawie paktu do przywódców rządów, całkowicie zaskoczyła grecki rząd. Obecnie nadzór nad niewypłacalną Grecją sprawuje trojka, czyli przedstawiciele Unii Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Chociaż niemiecki plan wobec Greków zbulwersował europejską opinię publiczną, Berlin go podtrzymuje, szantażując Grecję, że bez zgody na propozycję kraj nie otrzyma kolejnego pakietu pomocy finansowej. Tymczasem 20 marca przypada termin wykupu przez Grecję obligacji na kwotę 14,4 mld euro.- W eurogrupie trwają dyskusje, jak postępować z krajami, które nie są w stanie wywiązywać się z uzgodnionych zobowiązań. Aktualnie jest jeden taki kraj - chodzi o Grecję - powiedział rzecznik niemieckiego ministerstwa finansów Martin Kotthaus. Podkreślił, że trojka posiada tylko kompetencje nadzorcze, tymczasem w Grecji potrzebny jest organ posiadający dodatkowo kompetencje decyzyjne. Zgoda na taki "wzmocniony nadzór" z elementami decydowania ma być warunkiem przyznania Grecji kolejnego pakietu pomocowego w wysokości 130 mld euro.

Farsy ciąg dalszy
Z kompromisową propozycją wystąpił na szczycie szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Oczywiście kompromis nie dotyczył statusu Grecji, lecz obrosłego już legendą "krzesła przy stole". Według tej propozycji, szczyty strefy euro związane z kryzysem - a więc i te poświęcone Grecji - "17" miałaby odbywać we własnym gronie; to natomiast, co dotyczy przyszłości euro i paktu fiskalnego, byłoby omawiane w składzie: "17" plus kraje spoza euro, które dobrowolnie przyjmą pakt. Propozycja Van Rompuya wysunięta po spotkaniu z Donaldem Tuskiem ułatwi polskiemu premierowi podpisanie paktu i obwieszczenie zwycięstwa, lecz realnego niebezpieczeństwa dla krajów-sygnatariuszy nie zlikwiduje.
"Traktat fiskalny ma na celu radykalne ograniczenie suwerenności budżetowej państw euro i państw posiadających waluty narodowe, co uniemożliwia im prowadzenie suwerennej polityki, nie tylko gospodarczej" - ostrzega Prawica Rzeczpospolitej w specjalnie wydanym oświadczeniu, w którym wzywa premiera do niepodpisywania paktu. Sygnatariusze oświadczenia - Marek Jurek i Marian Piłka - zwracają uwagę, że ostrze fiskalne paktu każe ciąć wszelkie wydatki publiczne bez rozróżnienia na wydatki konsumpcyjne i rozwojowe. Doprowadzi to, zdaniem PR, do zablokowania inwestycji w infrastrukturę i utrwalenia niedorozwoju słabszych krajów.
Projekt paktu przewiduje kary finansowe dla krajów za złamanie dyscypliny budżetowej. Wymagane wskaźniki, których nie wolno przekraczać, to deficyt strukturalny na poziomie nie większym niż 0,5 proc. PKB i dług publiczny poniżej 60 proc. PKB. Kary za przekroczenie tych parametrów mogą sięgać do 0,1 proc. PKB kraju. Ponadto jeśli zadłużenie przekroczy wskazany poziom, kraj jest zobligowany do jego redukcji w tempie 5 proc. rocznie. W przypadku "17" kary będą zasilać Europejski Mechanizm Stabilności (EMS). A takie kraje jak Polska mają odprowadzać kary do budżetu unijnego. Z pomocy EMS będą mogły korzystać tylko te państwa, które przyjmą i wdrożą postanowienia fiskalne paktu. Kraje spoza eurostrefy będą zobowiązane to zrobić dopiero po przyjęciu wspólnej waluty. Według szefa Parlamentu Europejskiego Martina Schulza, premier Donald Tusk zadeklarował przed szczytem, że Polska przyjmie euro do 2015 roku. - Powinniśmy trzymać się razem. Polska jest dynamiczną gospodarką i premier Polski zadeklarował jasno, że chce przyłączyć się do strefy euro do 2015 r. - oświadczył Schulz. Wkrótce informację zdementował minister finansów Jacek Rostowski. - Nie mamy zamiaru wstępować do euro w 2015 roku. Do tego czasu Polska chce spełnić kryteria. Pan przewodniczący Schulz ewidentnie nie zrozumiał premiera - powiedział Rostowski.

Małgorzata Goss

Nasz Dziennik Wtorek, 31 stycznia 2012, Nr 25 (4260)

Autor: au