Przejdź do treści
Przejdź do stopki

W poszukiwaniu zagubionej formy

Treść

Kiedy Adam Małysz i koledzy z kadry słabo wypadli w inaugurujących sezon zawodach w Kuusamo, sztab szkoleniowy naszej reprezentacji nie robił tragedii i sugerował, by nie wyciągać z tego faktu daleko idących wniosków. Po kolejnym niepowodzeniu w Trondheim sytuacja zmieniła się diametralnie i trenerzy wycofali polskich skoczków z najbliższych konkursów w Pragelato. Początek sezonu miał być dobry i miał wlać trochę optymizmu w serca kibiców, niemających ostatnio zbyt wielu powodów do radości i satysfakcji. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Nasi spisują się słabo, począwszy od Łukasza Rutkowskiego, poprzez Kamila Stocha, skończywszy na Adamie Małyszu. W trzech konkursach tylko Orzeł z Wisły zdołał wywalczyć jakieś punkty, pozostali albo w ogóle nie potrafili przebrnąć kwalifikacji, albo awansować do finałowych serii. Porażkę w Kuusamo można było jeszcze jakoś zrozumieć, bo tamtejszy obiekt nie jest przyjazny, zbyt często karty rozdaje na nim wiatr, a o wszystkim decyduje przypadek. I chociaż najlepsi z tymi warunkami umieli sobie poradzić, my przyjęliśmy argumentację trenera Łukasza Kruczka, który prosił, by z tego niepowodzenia nie wyciągać wniosków. Ba, młody szkoleniowiec wręcz przekonywał, że trzeba się zastanowić nad sensownością startowania w tej fińskiej miejscowości w kolejnych latach. Czekaliśmy zatem na Trondheim, skocznię przez Małysza nie tylko doskonale znaną, ale i bardzo lubianą. Miało być lepiej, było gorzej. Dużo gorzej. Już przed konkursem pojawiły się pierwsze symptomy kryzysu, Kruczek zabrał do Norwegii tylko czterech zawodników, chociaż mógł pięciu. Uznał po prostu, iż na dzień dzisiejszy w Polsce nie ma wystarczającej liczby skoczków, którzy mogliby godnie zaprezentować się w konkursach Pucharu Świata. Można polemizować ze słusznością tej tezy, zastanawiać się, czy mimo wszystko nie było lepiej wysłać do Trondheim jakiegoś młodego zawodnika, by poczuł smak pucharowych zmagań, oswoił się z obiektem - ale dobrze, Kruczek postanowił tak, a nie inaczej, miał prawo. Niestety i grupa, która do Norwegii poleciała, wypadła bardzo słabo. Tylko Małysz zdobywał punkty, ale jego 25. i 27. miejsce było raczej powodem do bicia na alarm, niż ogłaszania sukcesu. Po raz kolejny kompletnie zawiódł zagubiony Stoch, który - zdaniem sztabu szkoleniowego - miał być skoczkiem numer dwa w kadrze, regularnie plasującym się w okolicach czołowej piętnastki. Jako że nikt nie mógł już usprawiedliwiać fatalnego występu warunkami pogodowymi, trenerzy uznali, iż nie ma sensu na siłę ciągnąć zawodników na kolejny konkurs do Pragelato (13-14 grudnia). W tym czasie kadra "A" ma trenować w austriackim Ramsau, z nadzieją, że podobnie jak to miewało miejsce w przeszłości, zdoła na tym obiekcie poprawić wszystkie niedostatki i odbudować formę. Tylko czy tym razem ten plan się powiedzie? Zawodnicy, na czele z Małyszem, byli sfrustrowani ostatnimi występami. - Technicznie wydawało się, że wszystko jest dobrze, moje skoki niby były równe, ale co z tego, skoro krótkie? - mówił Małysz, który w Trondheim najlepszym ustępował o ponad 15 metrów. Sam Kruczek tym razem nie szukał usprawiedliwień, przyznał, iż wszyscy jego podopieczni spisywali się poniżej oczekiwań. Jego zdaniem, główną przyczyną takiego stanu rzeczy była prędkość najazdowa. - A dokładnie stanie na nartach. Będziemy musieli to jak najszybciej skorygować - powiedział. Pomóc ma przeprowadzka i treningi na mniejszej skoczni, stąd rezygnacja z wyjazdu na kolejne konkursy PŚ. Przeżywamy zatem powtórkę sprzed roku. Także wówczas prowadzona przez Hannu Lepistoe reprezentacja rozpoczęła sezon źle (a co gorsze, w takim stanie pozostała do końca...), pomimo wielkich oczekiwań i nadziei. Fin przyznał się do błędu i zaaplikowania swym podopiecznym zbyt dużych obciążeń treningowych, co leżało u źródeł niepowodzeń. O ile wtedy skoków było zbyt dużo, o tyle obecnie forowany jest pogląd, iż Małyszowi i spółce brakuje właśnie liczby skoków. Co i czy w ogóle zmienią najbliższe dni, przekonamy się niedługo. Polacy mają wrócić do pucharowej rywalizacji w Engelbergu (20-21 grudnia). Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-12-09

Autor: wa