W jaki sposób czytać i rozumieć Ojców pustyni? (1)
Treść
„Księga Starców” (Gerontikon) to najstarszy zbiór nauk wczesnych monastycznych „ojców”, pierwsza zachowana próba spisania mądrości pustyni. W czasie jej spisywania mądrość ta mogła sobie liczyć około stu lat, więc było to dwa lub trzy pokolenia doświadczeń.
„Księga Starców” (Gerontikon) to najstarszy zbiór nauk wczesnych monastycznych „ojców”, pierwsza zachowana próba spisania mądrości pustyni. W czasie jej spisywania mądrość ta mogła sobie liczyć około stu lat, więc było to dwa lub trzy pokolenia doświadczeń. I już wtedy była na tym poziomie znajomości praw rządzących życiem duchowym i ludzką psychiką, na którym trwa nadal. Jakiś pustelnik, może mnich wędrowny, postanowił sobie, że zamiast chodzenia jak dotąd do ojców po słowo, lepiej będzie mieć ich nauki dostępne i powielone na piśmie, więc on je spisze. Ogromne przedsięwzięcie! Niektórych ojców w ogóle już nie mógł znać, zapisywał więc to, co o nich zapamiętali uczniowie; niektórych odwiedził sam, albo korzystał, co jest zwłaszcza możliwe w wypadku abba Pojmena, z jakichś już porobionych pisemnych zbiorków. (Nauk abba Pojmena zachowało się wyjątkowo dużo, i dlatego uczeni przypuszczają, że może je spisano, zanim jeszcze nasz nieznany kompilator przystąpił do dzieła.)
Kompilator chciał oczywiście swój materiał uporządkować. Jeszcze mu nie przyszło do głowy uporządkować tematycznie; tym bardziej chronologicznie, bo też i nie mógł wiedzieć, który abba od którego był starszy, jeśli już obaj zmarli. Wobec tego uporządkował materiał alfabetycznie, według greckiego oczywiście alfabetu, bo pisał po grecku. Jego greka jest dosyć uproszczona: to greka późna, zwana mową wspólną – koine, którą się posługiwało całe Cesarstwo Rzymskie, od Hiszpanii, aż po granice Persji. I od Germanii aż po Egipt. W tej księdze ona jest czasami trochę skażona przez jakieś (może koptyjskie?) naleciałości. A już na pewno jest gramatycznie uproszczona. Czemu wspominam o języku? Alfa, beta, gamma, delta, a więc najpierw Ojcowie na A, potem Ojcowie na B, potem Ojcowie na G, bo gamma, potem Ojcowie na D, bo delta. Porządek według alfabetu greckiego. Skutek jest taki, że polski czytelnik ma dodatkową trudność ze znalezieniem któregoś z ojców, i jeżeli interesują go konkretne postacie, musi wertować spis treści. Na szczęście dla nas: ten, którego uważano za pierwszego pustelnika i ojca całego ruchu, Antoni Wielki, nazywał się na A, więc można go było umieścić na samym początku. Drugą i trzecią literą imienia kompilator już się nie przejmował, inaczej niż to jest w naszych dzisiejszych katalogach alfabetycznych. Ponieważ, jak wspomniałam, nie ma tu porządku chronologicznego, nie układa się też z tej księgi żadna historia zasiedlania pustyni.
Historia poczytności
Mowa tu będzie o przydatności Ojców pustyni do formacji monastycznej dzisiaj. Czyli, inaczej mówiąc, jak my możemy czytać i rozumieć, czytać z korzyścią, Ojców pustyni. Wszyscy wiemy oczywiście, że to z nich wyrasta całe życie monastyczne. Tylko że istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś zadowoli się tą wiedzą, a na co dzień o swoich korzeniach w ogóle nie pamięta. A święty Benedykt wyraźnie nam w regule zalecił pisma Ojców pustyni jako ważną lekturę. Otóż historycznie rzecz biorąc, przez piętnaście wieków ten nakaz był bardzo różnie traktowany. Kolejne epoki albo zapominały o tej literaturze zupełnie, albo ją odkrywały na nowo. Jeszcze naszym poprzedniczkom w wiekach XVII i XVIII Ojcowie byli bardzo dobrze znani. To była jedna z ich ulubionych lektur. Po czym to poznajemy? Ano po tym, że istnieje wielkie tomisko przekładów tekstów Ojców; tłumaczem (z łaciny) był ks. Sebastian Piskorski, i gdziekolwiek są jakieś choćby resztki biblioteki benedyktynek, tam na ogół ten tom znajduje się, i to w kilku egzemplarzach – ale ani jeden z nich nie ma strony tytułowej ani zakończenia. Ma zwykle nowszą oprawę, więc widać, że się tak zużył w czytaniu, że już przód i tył odpadły, a to, co jeszcze zostało, wsadzono w nową okładkę. Strzępy zaczytane, po prostu. Natomiast w wieku XIX poszło to zupełnie w zapomnienie. Jeszcze w połowie wieku XX Ojcowie byli w Polsce praktycznie nieznani. Pamiętam czasy, w których zostali ponownie odkryci. I mogę tu nawet wystąpić jako świadek, bo pamiętam to odkrycie, czas i szczegóły, i pamiętam entuzjazm. Na samym początku to były fragmenty, i to niejako z trzeciej ręki. Merton, już jako mnich, znalazł gdzieś, prawdopodobnie w serii Patrologia Latina, łaciński, starożytny przekład Księgi Starców; i nawet nie obejrzał się za oryginałem greckim, tylko fragmenty przełożył z tej łaciny na angielski. Powstała mała antologia. Ta antologia trafiła do nas. I wobec tego przełożyłam ją, jeszcze jako postulantka, dla Matki Ksieni w prezencie gwiazdkowym zimą roku 1964. Z angielskiego na polski. Popatrzcie, jaką to może mieć naukową wartość: z greki na łacinę jeszcze w starożytności, z łaciny na angielski, z angielskiego dopiero na polski? Czwarty kolejny język. Tak się nie robi, takich rzeczy po prostu się nie wydaje. Tłumaczyć do wydania trzeba z oryginału. A u nas o żadnym oryginale w ogóle i słychać nie było; więc też ten przekład „wyszedł” w trzech egzemplarzach maszynopisu z rysunkami. Gdzieś jeszcze musi być w bibliotece. Ale to było odkrycie. A kilka lat później, dzięki całej serii różnych przypadków, jak wakacyjne spotkanie w naszym skarbcu i tak dalej, trafił do moich rąk oryginał grecki i zamówienie na przekład całości księgi. I tak sobie myślę, że św. Benedykt w niebie musiał się uśmiechnąć. To był powrót jego córek do tego duchowego domu, w którym on sam się wychował.
Otóż, jak wiadomo, człowiek (przynajmniej od kilku stuleci) zakłada bezwiednie, odruchowo, że cokolwiek jest nowe, jest tym samym lepsze od starego. To jest może słuszne w sprawie programów komputerowych, choć też nie zawsze. Ale z całą pewnością nie jest słuszne w sprawie prawd objawionych, w sprawie dogmatów. Prawdy objawione nie ulegają przedawnieniu, a przecież to one właśnie są najważniejsze: prawdy o Bogu i o miejscu człowieka w obliczu Boga, i o jego drodze do Boga. A naszą właśnie rolą w Kościele, rolą mniszek, jest przypominać te prawdy. Dlatego, a przynajmniej także dlatego, sięganie do korzeni naszej tożsamości jest dla nas w życiu monastycznym ważniejsze niż dla kogokolwiek innego. A trzeba powiedzieć, że w ostatnim ćwierćwieczu to już żuk i żaba czytają Ojców pustyni, w setkach egzemplarzy z różnych wydawnictw. Świeccy czytają masowo. I bardzo dobrze. Ale tym bardziej nie powinnyśmy być w tyle.
Oczywiście istnieje pewna powierzchowna trudność, zupełnie powierzchowna, ale jednak trudność: Ojcowie, to było tak dawno, inny świat, inne realia życia. Kiedyś mówiłam o nich do grupy sióstr ze zgromadzeń czynnych. Miały na początku dość niewyraźne miny. Bo to takie stare, takie dawne, wszystko inaczej, co nam do tego? Dzisiaj pustyni widzi się tyle, co piasku dla kota; nie ma żadnej ciszy, żadnego odludzia, żadnej samotności, tylko cały czas jest się wplątanym w społeczeństwo, w jego zależności. Choćby zależność od ciepłowni, od środków komunikacji, od godzin urzędowania ZUS-u… Porównywały też sposób życia: tam niemal całodobowa modlitwa z cząstką uwagi zwróconą na prostą pracę ręczną. Tu całodobowa niemal posługa angażująca uwagę totalnie, z cząstką tylko czasu odżałowaną na modlitwę. Tam wyczynowa asceza – tu dbałość o zdrowie wedle wymagań nowoczesnej medycyny. I tak dalej. Ale pomimo tych wszystkich zewnętrznych różnic, Ojcowie pustyni są naprawdę naszymi ojcami i mistrzami, i nie da się ich odesłać do muzeum dziwolągów przeszłości. Trzeba ich studiować i rozważać, o ile oczywiście chcemy… cóż, to jedno: o ile chcemy zrozumieć nasz własny wybór i nasze własne życie. Bo oni zrozumieli to przed nami i skodyfikowali to przed nami. Zajrzeli przed nami w mechanizm działania duszy ludzkiej i wyciągnęli wnioski, które i nas obejmują, dokładnie tak samo, jak ich.
Znamy to dobrze z doświadczenia: kiedy człowiek jest młody i pierwszy raz przeżywa jakiś problem, i pierwszy raz go rozwiąże, to mu się wydaje, że nikt jeszcze nie przeżył tego problemu i nikt go jeszcze nie rozwiązał, i on teraz musi całemu światu objawić, o co tu chodzi i jak się to robi. Otóż nie istnieje taki problem, nawet w naszej skomputeryzowanej i stechnicyzowanej rzeczywistości, nie istnieje taki problem dotyczący życia modlitwy, którego by Ojcowie nie tylko nie spotkali i nie znali, ale i nie rozwiązali, te półtora tysiąca lat temu. My teraz płyniemy w bardzo bezpiecznym i spokojnym nurcie tradycji idącej od nich; tyle że o tym często nie wiemy. To wszystko są już wytyczone szlaki, oni to już przed nami wiedzieli. Mogli to nazywać trochę inaczej niż dzisiejsza psychologia, ale wiedzieli doskonale. I bardzo bezkompromisowy wybór był dla nich jedyną właściwą drogą. To nas wprowadza w istotę naszego życia monastycznego; i nie tylko dlatego, że od nich się ono zaczęło, ale głównie dlatego, że są mistrzami tego bezkompromisowego wyboru Boga.
Wyrażali ten wybór wewnątrz swojego świata, swoim językiem, jasnymi dla siebie czynami i znakami. Nasz świat może być inny, realia codzienne inne, znaki i język mogą być inne. Ale wybór Boga musi być jasny i pełny. Tak samo dla nas, jak był dla nich. Inaczej w ogóle nie było po co tu przychodzić. Poza tym ich sposób życia zawierał od początku wszystkie nasze dzisiejsze drogi. Myśmy przywykli do ostrych podziałów, wprowadzonych przez prawo kanoniczne: życie może być albo kontemplacyjne, albo czynne. (Tu i tam mówi się o życiu „mieszanym”; nikt jeszcze nie wyjaśnił, co to konkretnie znaczy w naszych czasach.) Ojcowie pustyni takich podziałów nie znali i nigdy się nie zastanawiali, po której stronie podziałki czyjaś indywidualna droga leży. Dla nich mnichem był tak samo ktoś, kto mieszkał o dwa dni drogi od centrum osady i widywał swoich współbraci tylko w wielkie święta, a świeckich nie widywał nigdy (dopóki się ciekawscy nie zaczęli błąkać po pustyni) – jak i ten, kto mieszkał tuż przy drodze i pomagał podróżnym taszczyć tobołki na jakimś jej odcinku. Przetaszczył parę mil, przekazywał następnemu, a sam taszczył znów czyjeś inne w drugą stronę. Byli tacy mnisi, oni w ten sposób pomagali podróżnym. Po prostu obrali sobie taką „regułę”. Trzeba pamiętać, że na początku „regułą” nazywano nie ten długi tekst ustalający sposób życia całej wspólnoty, jak dzisiaj, ale indywidualny program życia i służby. Ktoś na przykład mógł mieć taką regułę, że godził powaśnionych; więc niewątpliwie nasłuchał się przy tym zajęciu dużo krzyków i wyzwisk. Niekoniecznie do siebie, ale i do siebie przy okazji. Albo ktoś wybrał sobie opiekować się chorymi. A słyszymy o dwóch braciach, którzy byli cyrulikami i strzygli innych mnichów, a mieli z tym tyle roboty, że modlić się mogli tylko nocą, bo tylu przychodziło zarośniętych do przystrzyżenia. Więc pomyślmy: przecież nawet najściślejsza klauzura, taka, jakiej myśmy tu i na oczy nie widziały, z zasłoną na kracie – nawet taka klauzura jest pełna sióstr potrzebujących wzajemnej pomocy. Nieraz chorych i starych. I właśnie jedne zakonnice drugim mają służyć. Więc czym się różni w zasadzie posługa infirmerki w klauzurze od posługi pielęgniarki w szpitalu? Niewiele. Czym się różni posługa szafarki, nawet w klasztorze, od posługi businesswoman (chrześcijańskiej oczywiście)? Jedna i druga ma do czynienia ze wszelkimi rozliczeniami i problemami gospodarczymi. I z ludźmi z zewnątrz.
A skoro mowa o ludziach z zewnątrz, to Ojcowie znali, oczywiście, pokusę wyobrażania sobie, że dzięki swojej drodze życia stoją (w stosunku do nich) bliżej Boga – ale im tę pokusę Opatrzność często demaskowała jako błąd. Bo dążenie do Boga ma największe szanse powodzenia w tym stanie, do którego Bóg powołał każdego z nas. Przecież każda z nas ma jakąś swoją historię przed wstąpieniem. Tamte lata nas ukształtowały, dały nam pewien zasób cech, wiadomości, umiejętności; i z tymi wiadomościami i umiejętnościami przychodzimy tutaj. Człowiek niejako niesie na sobie wskazówkę co do swojej konkretnej drogi wewnątrz życia monastycznego. I nie ma sensu żądać, żeby wszystko tutaj było inaczej niż w świecie.
Fragment książki Nad Księgą Starców. Komentarz do apoftegmatów / Publikacje źródłowe i opracowania na temat apoftegmatów Ojców Pustyni.
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj