W Brukseli o prezydencie
Treść
Szefowie państw i rządów spotkają się dzisiaj w Brukseli, by wskazać  kandydatów na nowe unijne stanowiska: przewodniczącego Rady Europejskiej i  wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej, czyli prezydenta i szefa  unijnej dyplomacji.
Już teraz mówi się, że stanowisko  przewodniczącego Rady Europejskiej obejmie albo premier Belgii - Herman Van  Rompuy, albo Holandii - Jan Peter Balkenende. Kandydat zostanie wybrany  większością głosów szefów państw i rządów krajów UE. Do jego kompetencji będzie  należało m.in. zwoływanie szczytów unijnych i przewodniczenie im. Z kolei  największe szanse na zwycięstwo w wyścigu do fotela szefa unijnej dyplomacji  mają ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i Szwecji: David Miliband  i Carl Bildt, a także były premier Włoch Massimo D'Alema. Jednak z uwagi na  swoją komunistyczną przeszłość, D'Alema raczej nie uzyska poparcia ze strony  Polski i innych dawnych krajów bloku sowieckiego. Tym razem na czele polskiej  delegacji zabraknie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który ze względu na chorobę  odwołał najbliższe zagraniczne i krajowe spotkania. Niemniej Polska pragnie, by  procedura obsady tych nowych stanowisk miała charakter otwarty, czyli kandydaci  musieliby przedstawić swoje programy. Wtedy przedstawiciele z państw  europejskich mogliby wybrać tego kandydata, który w ich opinii byłby najlepszy.  Stanowisko Polski wynika z obawy, że na wybór prezydenta i szefa dyplomacji UE  najbardziej istotny wpływ będą miały największe kraje UE. Zastrzeżenia te nie są  nieuzasadnione. Jak poinformowała wczoraj kanclerz Niemiec Angela Merkel, Niemcy  i Francja wspólnie zdecydują, kogo poprzeć w wyborach na prezydenta Unii  Europejskiej. - Niemcy i Francja porozumieją się w tej sprawie, by nie być w  opozycji - powiedziała Merkel. - Jesteśmy w kontakcie, oczywiście. Jak na razie  nie ma rezultatów, ale jestem optymistką i te rezultaty osiągniemy jutro  wieczorem - dodała.
Stanowiska tego nie potwierdza premier Szwecji Frederik  Reinfeldt, który zarzuca naszym władzom, że proponowany przez Polskę sposób  wyboru nie jest korzystny, gdyż potencjalni kandydaci musieliby formalnie  potwierdzić chęć objęcia stanowiska. W przypadku urzędujących polityków, którzy  nie zostaliby wybrani, mogłoby to zaważyć na spadku ich popularności w kraju.  
Wojciech Kobryń
"Nasz Dziennik" 2009-11-19
Autor: wa