Vettel jak Schumacher?
Treść
Kiedy w 2006 r. Michael Schumacher ogłaszał rozbrat z Formułą 1, wydawało się, że ustanowione przez niego rekordy pozostaną niepobite - w ogóle albo przez długie, długie lata. Niemiec doczekał się jednak następcy, który być może je poprawi szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. Sebastiana Vettela, rodaka.
Schumacher to niekwestionowana legenda najsłynniejszej serii wyścigowej świata. Należą doń najważniejsze rekordy, wyśrubowane do granic możliwości. Siedem tytułów mistrzowskich, 91 zwycięstw, 154 miejsca na podium, 68 pole position czy wreszcie najwięcej zwycięstw (13) i podiów (17) w jednym sezonie. Gdy w 2006 r. pierwszy raz odchodził na sportową emeryturę, wydawało się, że tych liczb nikt nie poprawi. Schumacher bowiem był fenomenem, kierowcą genialnym, który miał wielkie szczęście trafić we właściwym czasie we właściwe miejsce. Nikt nie miał wątpliwości, że na jego sukcesy, prócz talentu, złożyła się praca zespołów, szczególnie Ferrari, dystansujących konkurentów o lata świetlne pod wieloma względami. Dziś Niemiec ponownie ściga się w F1 (wrócił w 2010 r.) i z bliska przygląda się postępom chłopaka, który może kilka ze wspomnianych rekordów mu odebrać, i to szybko. Vettel, bo o nim oczywiście mowa, już zapisał się w kronikach jako najmłodszy: zdobywca punktów (19 lat i 349 dni), zwycięzca wyścigu (21 lat i 74 dni) oraz mistrz świata (23 lata i 133 dni). W niedzielę, jako najmłodszy w historii, obronił tytuł. I do końca obecnego sezonu może, teoretycznie, wyrównać bądź nawet poprawić jedne z najważniejszych rekordów Schumachera. Od marca bowiem wygrał dziewięć wyścigów, do końca sezonu pozostały cztery. Z piętnastu tegorocznych Grand Prix tylko w jednym (!) nie dojechał do podium, aż 12 razy był najszybszy w kwalifikacjach. Te cyfry uzmysławiają jego talent, aczkolwiek... nie mówią całej prawdy. W erze Schumachera nikt nie zadawał pytania, czy jest on najlepszym kierowcą świata. Przy Vettelu pojawia się ono często, wielu komentatorów bardziej ceni Hiszpana Fernando Alonso z Ferrari czy naszego Roberta Kubicę. Niemiec ma jednak do dyspozycji fantastycznie zaprojektowany bolid, bijący konkurentów o kilka długości, oraz najlepiej w stawce funkcjonujący zespół zapewniający optymalne warunki rozwoju. Perfekcyjnie z tego korzysta. Z roku na rok podnosi też swoje kwalifikacje. Jeszcze dwa lata temu, nawet przed rokiem, był uważany za jeźdźca bez głowy, popełniającego rażące błędy, niepotrzebnie szarżującego, nieradzącego sobie z presją. Dziś znacznie się poprawił. Jeździ rozważniej, aczkolwiek równie szybko, panuje nad emocjami, wykorzystuje nadarzające się okazje. Bywał i bywa porównywany do Schumachera, czego nie lubi. - Był oczywiście moim idolem, ale za prawdziwego bohatera zawsze uważałem swojego ojca, który wszystko poświęcił dla mojego rozwoju - przekonuje.
Wielu fanów Formuły 1 nawet nie pamięta, że w 2007 r. Vettel był kierowcą testowym w ekipie Kubicy, BMW-Sauber. Szansę debiutu w F1 otrzymał po dramatycznym wypadku Polaka w Grand Prix Kanady, wystartował w Stanach Zjednoczonych i na dzień dobry zajął ósme miejsce. Zdobył punkt, jako najmłodszy w historii. Błyskawicznie przeniósł się do zespołu Toro Rosso, w jego barwach (13 września 2008 r.) wygrał GP Włoch na torze Monza, a od kolejnego sezonu związał się z ekipą Red Bull-Renault.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Środa, 12 października 2011, Nr 238 (4169)
Autor: au