Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Uwielbiam tę walkę z żywiołem

Treść

Rozmowa z Przemysławem Miarczyńskim, mistrzem Europy w żeglarskiej klasie RS:X

Zakończone niedawno mistrzostwa Europy były świetne dla Pana, ale i bardzo dobre dla całej naszej reprezentacji - srebro wywalczył przecież Piotr Myszka, tuż za podium uplasowała się Zofia Klepacka.
- To prawda. Nie ukrywam, że osiągnięty wynik dał mi wiele satysfakcji, bo poprzedziła go bardzo ciężka praca. To owoc długich przygotowań, wielu wyrzeczeń. Radość jest tym większa, że jest to rok przedolimpijski, wszyscy zawodnicy są w wysokiej formie. Ale mamy świetny team, kadra trenerska nad wszystkim czuwa, rozwijamy się, nikt nie odpuszcza.

To pierwszy Pana tak duży sukces w nowej klasie olimpijskiej...
- Tak, w zeszłym roku wywalczyłem brąz w mistrzostwach świata, ale złoto to złoto. Ja po każdych zawodach odnoszę wrażenie, że jest coraz trudniej, ale do dziś najwyżej cenię chyba mistrzostwo świata w klasie Mistal z roku 2003. To był największy sukces w mojej dotychczasowej karierze, ale nie ukrywam, że chciałbym w nowej klasie ugrać coś więcej.

Coś więcej oznacza medal olimpijski. W Pekinie zapowiadają się niezbyt dla Pana korzystne warunki, praktycznie bezwietrzne. To nie jest dobra wiadomość, ale przecież u wybrzeży Cypru, gdzie odbywały się mistrzostwa Europy, również nie wiało mocno.
- Fakt, połowa regat odbyła się przy dość mocnym, ale połowa przy naprawdę słabym wietrze. Zawsze próbowałem walczyć, gdy nie wiało, udowodnić, że i w takich warunkach mogę myśleć o sukcesach. Czasami wychodziło, czasami nie. Do dziś jestem bodaj jedynym zawodnikiem ważącym około 80 kg, który mimo wszystko potrafi ścigać się przy słabym wietrze. Na mistrzostwach zadecydowało świetne przygotowanie, przez ostatnie miesiące starałem się trenować głównie w niesprzyjających dla mnie warunkach, praktycznie odpuszczając wiatry silne. Wszystko pod kątem Pekinu.

Aby wystąpić w igrzyskach będzie Pan musiał jednak najpierw przejść krajowe eliminacje, a walka zapowiada się niebywale trudna - tym bardziej, że do Pekinu będzie mógł pojechać tylko jeden reprezentant Polski.
- A do tego eliminacje krajowe zostaną rozegrane stricte pod kątem olimpiady, a zatem przy słabym wietrze najwyżej do 11 węzłów. Tylko i wyłącznie! Najprawdopodobniej będziemy rywalizować w dwóch imprezach w kraju, walka faktycznie zapowiada się zacięta. Warunki nie będą dla mnie korzystne, ale postaram się wygrać. Bardzo chcę pojechać do Pekinu, ale mam świadomość, że w takich okolicznościach nie jestem faworytem. Mam jednak dopiero 28 lat, mogę z powodzeniem rywalizować do 35. roku życia. Na Pekinie świat się nie kończy, przede mną jeszcze igrzyska w Londynie, gdzie warunki będą diametralnie inne. Oczywiście nie znaczy to, że próbuję się już asekurować na wypadek niepowodzenia. Przeciwnie. Pekin jest teraz moim marzeniem i celem, do którego dążę.

RS:X ma bardzo krótką, bo zaledwie dwuletnią historię, Pan wcześniej długo i z powodzeniem rywalizował z Mistralu. Czy można te klasy ze sobą porównać?
- Podobieństwo tkwi w tym, że i jedna, i druga to windsurfing. Jeśli ktoś radził sobie na Mistralu, to prędzej czy później przyzwyczai się i do RS:X. Cała światowa czołówka przeszła do nowej klasy płynnie, bez większych problemów. A zmiany? Mamy troszkę większy żagiel, sprzęt jest dużo nowocześniejszy, można na nim pływać naprawdę szybko, rywalizacja jest bardziej widowiskowa. Dla mnie jest bardziej przyjazna. Z jednej bowiem strony, przy silnym wietrze nie mam tak dużej przewagi nad rywalami jak poprzednio, ale z drugiej - przy słabym mam większe szanse. I o taki kompromis mi chodziło. Na Mistralu można było spokojnie rywalizować ważąc 70 kg, niezależnie od warunków. Tutaj średnia waga wynosi 75 kg. Różnica może na pierwszy rzut oka nie jest duża, ale naprawdę odgrywa wielką rolę. Ja przy moich 80 kg muszę cały czas dbać o dietę, mocno pracować na wodzie, ale jest dużo lepiej.

Poznał Pan już w pełni tajemnice nowej klasy?
- Raczej tak. Nie znaczy to jednak, że wszystko już wiemy. Sprzęt wychodzący z fabryki nie zawsze jest identyczny. Wydawać by się mogło, że żagiel, maszt, czy deska powinny być takie same. Nic bardziej mylnego. Różnice są oczywiście niewielkie, ale potrafią odegrać decydującą rolę. Firma produkująca sprzęt stara się go unowocześniać, różnie jej to wychodzi. Dlatego nauka trwa nieustannie, spędzamy wiele godzin na wodzie i na lądzie poznając deskę. Może RS:X nie jest tak pracochłonna jak inne klasy żeglarskie, ale swoje trzeba przy niej zrobić.

Polska w RS:X powoli staje się prawdziwą siłą, to musi cieszyć w kontekście igrzysk.
- Tworzymy bardzo fajną i zgraną grupę, bez podziałów, konfliktów. Mimo że walczymy ostro i jesteśmy dla siebie konkurencją razem pracujemy, wspieramy się, pomagamy sobie. Po prostu się lubimy. Piotrek Myszka coraz mocniej depta mi po piętach, ale dzięki temu obaj idziemy ostro do przodu, podnosimy swe umiejętności. Tajemnica sukcesów pewnie tkwi też w samozaparciu, determinacji. Na desce pływam od ósmego roku życia czyli dwadzieścia lat. I do tej pory jestem w niej tak samo "zakochany". Żeglarstwa nie traktuję zresztą jak zawodu, wciąż jest moją pasją i hobby. Sprawia mi po prostu frajdę. Windsurfing mnie fascynuje, uwielbiam jego zmienność, zawody nigdy nie wyglądają tak samo. Na wodzie trzeba główkować, pomyśleć, gdzie popłynąć, nieustannie rozglądać się za wiatrem. Walka z morzem, samym sobą jest czymś wspaniałym. Tu nie ma motorów, tylko żywioł. Coś fantastycznego, polecam!

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-06-26

Autor: wa