Uwagi mniszki #4 O codziennej pracy fizycznej
Treść
Mnisi mają dzielić czas pomiędzy „godzinami” chórowymi na pracę i modlitewne czytanie, nie zostawiając sobie – poza koniecznym odpoczynkiem, który mają także zapewniony – czasu na bezczynność.
Bezczynność jest wrogiem duszy. Dlatego też bracia muszą się zajmować w określonych godzinach pracą ręczną i również w określonych godzinach czytaniem duchownym / Reguła św. Benedykta, rozdział 48
Trochę to tak brzmi, jakby mnisi pracowali tylko dla duchowego rozwoju, a nie z żadnej konieczności. Tymczasem powiedziano tu po prostu, że mnisi mają dzielić czas pomiędzy „godzinami” chórowymi na pracę i modlitewne czytanie, nie zostawiając sobie – poza koniecznym odpoczynkiem, który mają także zapewniony – czasu na bezczynność. Może to na podstawie tego zdania ukuto później hasło „Módl się i pracuj”, które tylu ludzi cytuje jako pochodzące od św. Benedykta… zwłaszcza jeśli nic więcej o nim nie wiedzą. Wydaje się jednak, że takie hasło jest żałosnym zubożeniem treści Reguły, bo nie zawiera czegoś, co w niej jest bardzo ważne, mianowicie życia wspólnego; przecież i modlić się, i pracować można doskonale także w samotności. Należałoby je więc jakoś uzupełnić, na przykład: Módl się, miłuj i pracuj.
Ten rozdział przynosi konieczne uzupełnienia rozkładu dnia i właściwie to tutaj otrzymujemy ten rozkład – ale właśnie dnia tylko, nie nocy – najdokładniej przedstawiony. Podzielono go tym razem na dwie części, letnią i zimową:
Sądzimy zatem, że podział czasu przypadającego na obie te czynności powinien być następujący: W okresie od Paschy aż do 1 października bracia z rana zakończywszy Prymę będą mniej więcej do godziny czwartej wykonywali te prace, które są niezbędne. Od godziny czwartej aż do pory Seksty poświęcą swój czas czytaniu. Po Sekście i po zjedzeniu posiłku położą się do łóżek, by odpocząć w całkowitym milczeniu. Gdyby ktoś chciał sobie coś poczytać, niech tak czyta, by innym nie przeszkadzać. Nonę odprawią nieco wcześniej, w połowie godziny ósmej, a następnie zajmą się znów niezbędnymi pracami aż do Nieszporów / Reguła św. Benedykta, rozdział 48
Pryma mogła kończyć się około pół do drugiej, więc do czwartej pozostawało dwie i pół godziny: i to letniej godziny, długiej, co w pełni lata mogło wynosić około trzech naszych godzin. A było ledwo co po wschodzie słońca i mnisi mogli iść do pracy w świeżym jeszcze, porannym powietrzu. W ogrodzie lub w winnicy deptali jeszcze po rosie. Nie wiemy, czy na Tercję o „trzeciej” wracali wszyscy na krótko do klasztoru, czy też jedni zbierali się w oratorium, inni zaś odmawiali ją w miejscu pracy, na przykład w winnicy. Kończyła się ta praca w godzinę po Tercji, czyli na dwie godziny (znowu: długie „godziny”) przed południem. Wtedy w rosnącym już upale wracali do domu, do cienia, na czytanie. W samo południe odmawiali Sekstę, otrzymywali Komunię św. i szli na obiad. To wszystko razem mogło zająć około godziny: naszej godziny, ale ich letnia godzina była dłuższa i nawet jeśli mieli o pół do „ósmej” iść znowu do pracy, to w najgorętszym czasie letnim i tak zostawała im jeszcze mniej więcej godzina (nasza!) na sjestę. W klimacie śródziemnomorskim, przynajmniej w niższych rejonach gór i na równinie, sjesta jest absolutną koniecznością latem, i nikt rozsądny nie próbuje narażać życia i zdrowia, pracując podczas największego skwaru. (Do dzisiaj tamtejsi mieszkańcy, widząc o tej porze auta na szosie, mówią drwiąco: „Wariaci albo cudzoziemcy”.) Mnisi więc mieli także zapewnioną sjestę, chociaż wolno im było czytać w tym czasie zamiast spać. Widać też, że umieli już czytać cicho, bez wymawiania odczytanych słów, co jeszcze dla św. Augustyna było nowością. Po Nonie, w chłodniejącym powietrzu popołudnia i wieczoru, mieli kolejny czas pracy, tym razem około czterech godzin. W sumie więc godzin pracy było latem około siedmiu, ale długich, więc na naszą miarę jakieś osiem. Ta praca letnia kojarzy się św. Benedyktowi ze żniwami, toteż wplata on tutaj ważną, chociaż nieco zagadkową zasadę:
Gdyby zaś warunki miejscowe lub ubóstwo kazały braciom własnoręcznie zbierać plony, niechaj się tym nie martwią, bo właśnie wówczas są prawdziwymi mnichami, jeśli żyją z pracy rąk swoich, jak Ojcowie nasi i Apostołowie. We wszystkim jednak należy zachować umiar ze względu na tych, którym brak siły ducha / Reguła św. Benedykta, rozdział 48
Znaczyłoby to, że normalnie wspólnota mnisza do żniw (czy to na polu, czy w winnicy) zatrudnia najemników, a tylko w warunkach szczególnego ubóstwa nie może tak zrobić i potrzebuje duchowej motywacji, żeby się z tym pogodzić. To już jest zupełnie inna sytuacja ekonomiczna niż w pierwotnym monastycyzmie egipskim, gdzie mnisi („ojcowie nasi”) sami najmowali się masowo do żniwa, na polach oczywiście cudzych, i daleko, bo w dolinie Nilu. Takie własnoręczne żniwa wymagałyby zapewne (żeby się ziarno nie osypało ani winogrona nie zwiędły) przedłużenia czasu pracy tak przed sjestą, jak i po niej, ale tego już św. Benedykt nie rozpisuje szczegółowo; opat niech zorganizuje robotę, a bracia niech tę konieczność przyjmą z rąk Pana. Jak we wszystkich sprawach, tak i tutaj opat musi oczywiście stosować zadania do sił pracowników.
Natomiast od 1 października do początku Wielkiego Postu niech aż do końca godziny drugiej poświęcą czas czytaniu. Po godzinie drugiej odprawią Tercję i aż do Nony wszyscy będą wykonywać pracę, którą im powierzono. Na pierwszy sygnał wzywający na Nonę każdy zostawi swoją pracę, by czekać w gotowości na sygnał drugi. Po posiłku zaś niechaj zajmą się czytaniem i psalmami / Reguła św. Benedykta, rozdział 48
W zimowej połowie roku porządek jest przestawiony. Godziny dzienne są krótkie. O „pierwszej” jest oczywiście Pryma, a po niej do „drugiej” czytanie, które na naszą miarę trwa zapewne nie więcej niż pół godziny. Następuje przyśpieszona Tercja, a po niej mnisi idą do pracy na całe sześć godzin – tylko że to są właśnie godziny zimowe, krótsze. Seksta niewątpliwie przerywa je, ale tylko na kwadrans. Nie powiedziano tu, kiedy mnisi przyjmują Komunię św., to jest czy po Sekście, czy dopiero po Nonie, przed jedynym w tym okresie roku posiłkiem. Po nim w każdym razie mają znowu czytać, do pracy już nie wracają.
Sam koniec okresu zimowego wygląda jeszcze nieco inaczej. Jest to pora roku, w której w okolicy zrównania dnia z nocą godziny są mniej więcej tak długie jak nasze; a przypada właśnie Wielki Post:
W dniach Wielkiego Postu od rana do końca godziny trzeciej niech poświęcą czas czytaniu, a następnie do końca godziny dziesiątej wykonują powierzoną im pracę. W tych dniach Postu każdy otrzyma z biblioteki jedną książkę, którą powinien przeczytać od pierwszej do ostatniej strony w całości. Książki te trzeba rozdać na początku Wielkiego Postu / Reguła św. Benedykta, rozdział 48
A więc od Prymy do Tercji, w sumie ponad dwie godziny, i to te najświeższe, poranne, poświęcone są czytaniu – pracowitemu czytaniu, jak usłyszymy za chwilę – a po nim następuje znów jeden tylko, długi okres pracy, prawie siedmiogodzinny (przerywany, oczywiście, przez małe „godzinki” chórowe). Posiłek w tym okresie jest dopiero „wieczorem” – czyli, jak pamiętamy, nieco po naszej trzeciej po południu, bo przecież i Nieszpory, i sam obiad mają się odbyć jeszcze przy dziennym świetle. Przy tej okazji dostajemy naukę o lekturze wielkopostnej, która byłaby bardziej na miejscu w następnym rozdziale, traktującym właśnie o samym Wielkim Poście. Ciekawe, że nie jest przewidziane, co robić z braćmi, którzy czytać nie umieją: może jakieś głośne czytanie dla nich było rzeczą tak oczywistą, że nie wymagało wzmianki? Jest natomiast świadomość, że ta przedłużona lektura wymaga jednak dopilnowania:
Przede wszystkim jednak należy koniecznie wyznaczyć jednego lub dwóch starszych mnichów. W godzinach, w których bracia mają zajmować się czytaniem, będą oni obchodzić klasztor i patrzeć, czy nie znajdzie się ktoś opieszały, kto nic nie robi albo gada, zamiast pracowicie czytać, i nie tylko sam nie odnosi żadnego pożytku, lecz jeszcze innych rozprasza. Gdyby kogoś takiego znaleźli, co nie daj Boże, trzeba go upomnieć raz i drugi; jeśli się nie poprawi, niech poniesie przewidzianą w Regule karę, aby się inni bali / Reguła św. Benedykta, rozdział 48
Gdzie się ta indywidualna lektura odbywała? Cel pojedynczych przecież nie było, ani raczej jeszcze nie było krużganków, najprawdopodobniej więc bracia siedzieli na swoich łóżkach, z książkami na kolanach. Tu znowu przydawała się umiejętność czytania po cichu! Ale też każda rozpoczęta tu pogwarka mogła szybko ogarnąć całą gromadę, wiec starzy circatores, kuśtykający z jednej sypialni do drugiej, mieli prawo czuć się potrzebni. Zacząć taką rozmowę łatwo: „Nie rozumiem tu czegoś, może ty mi, bracie, powiesz…” – a potem każdy z obecnych chciałby coś dodać, bez czego może świat by się zawalił, i bardzo trudno jest skończyć; i tak owoce wielkopostnej lektury pozostałyby poza zasięgiem ręki.
Dalej dostajemy kolejne dość tajemnicze stwierdzenie:
Żaden brat nie powinien też rozmawiać z drugim bratem w porze niewłaściwej / Reguła św. Benedykta, rozdział 48
Jeżeli istnieje pora niewłaściwa, to musi istnieć także i właściwa, ale nigdzie w Regule nie jest powiedziane, która to. Na pewno niewłaściwe, jak już wiemy, są cała noc oraz czas czytania. Czy w takim razie przez całą resztę dnia jest pora właściwa? Można się domyślić, że zależy na co. Prosić o instrukcje w czasie pracy na pewno wolno, wolno je także dawać. Załatwiać konieczne sprawy, ogólne albo bieżące, na pewno też. Ale czy przewidziano, i kiedy, czas na swobodną rozmowę między braćmi? A jeśli nie, to dlaczego w następnym rozdziale dowiadujemy się, że w Wielkim Poście powinno być mniej żartów niż zwykle?
I kolejna zasada ogólna:
W niedzielę natomiast niech czytaniem zajmują się wszyscy oprócz tych, których wyznaczono do różnych funkcji. Jeśli zaś ktoś jest tak niedbały i leniwy, że nie chce albo nie może ani rozmyślać, ani czytać, trzeba mu zlecić jakąś pracę do wykonania, aby nie był bezczynny. Niechaj bracia chorzy lub słabi otrzymują takie zajęcia, żeby nie groziła im bezczynność, lecz jednocześnie, by nadmiar roboty ich nie przytłaczał lub nie skłaniał do odejścia. Opat powinien mieć wzgląd na ich słabość / Reguła św. Benedykta, rozdział 48
Brat, który po jednej stronie lektury myśli już do końca o wszystkim innym, a nie o jej treści, rzeczywiście traciłby tylko czas nad książką, toteż nawet w niedzielę trzeba mu było znaleźć jakieś zajęcie. To prawdopodobnie żadnego problemu nie stanowiło: wiadomo, że w klasztorze zawsze jest mnóstwo takich porządkowych zaległości, których nie ma kto upłynnić, więc brat „niedbały i leniwy”, który z czytania nie odnosił pożytku, mógł zostać bardzo cennym zapchajdziurą. Ale zasada jest ogólna – i trwa przez wieki. Ileż to razy stara mniszka albo mnich, nie mogąc już podołać dawnym swoim zajęciom, prosi o coś takiego, na co jeszcze ma siły; i na przykład wiąże różańce, albo dyżuruje na furcie przy domofonie… Merton po śmierci pewnego starego konwersa w Gethsemani zapytał ojca opata, skąd brała się ta wyraźna aura świętości, która otaczała zmarłego. Miał nadzieję dowiedzieć się o mistycznych wzlotach. A usłyszał: „Brat nie znał bezczynności. Nawet kiedy szedł z krowami na pastwisko, to wyplatał tam koszyczki z sitowia…”
Rozkład zajęć wieczorem i nocą, czyli wtedy, kiedy nie ma specjalnych godzin na pracę, został już podany we wcześniejszych rozdziałach, jak pamiętamy. Niemniej ani tam, ani tu nie dostajemy informacji co do kilku ważnych praktyk monastycznego życia. Po pierwsze, co do Eucharystii: w niektórych okresach roku są tylko wzmianki dane mimochodem o „Mszy” i „Komunii”, pozwalające nam zaledwie dowiedzieć się, kiedy je celebrowano; w innych okresach i to nie. W tej sprawie niewątpliwie mamy do czynienia z praktyką tak ważną i powszechną, że nie było powodu stanowić dla niej osobnych praw, gdyż rozumiała się sama przez się.
Ale co na przykład z kapitułą? W średniowieczu (czyli kilka stuleci po św. Benedykcie) to już jest w wiodących ośrodkach monastycznych codzienna praktyka, zajmująca przynajmniej pół godziny każdego rana po Prymie, złożona z czytań (tu zwłaszcza zapowiedź świąt przypadających na jutro, czyli martyrologium, oraz rocznic zgonu zmarłych mnichów), następnie przynajmniej w niektóre dni tzw. kapituły win, oraz omówienia ewentualnych bieżących spraw wspólnoty. Tego św. Benedykt wydaje się po prostu jeszcze nie znać. Musiał on, oczywiście, zwoływać kapituły zgodnie z własnym przepisem dotyczącym zasięgania rady, ale prawdopodobnie robił to nieregularnie, w razie potrzeby, i po prostu zabierał na nie część czasu pracy danego dnia. Wygląda na to, że w naszych czasach do tej praktyki wróciliśmy.
I wreszcie rekreacja, o której było tu już kilka wzmianek. Kiedy w ciągu dnia miało być miejsce na te dozwolone przecież żarty? W Regule takiej, jaką czytamy, stałego miejsca na nic takiego nie ma. Może bywało nie co dzień? Może w niektóre dni ogłaszano je specjalnie? Ale nawet jeśli go mimo wszystko nie było, nawet jeśli te żarty mogły się zdarzyć tylko przy zwykłych kontaktach w ciągu dnia, niejako je doprawiając smakiem – nawet jeśli rekreację wspólną wynaleziono dopiero później, to dobrze, że wynaleziono. Bo chociaż stwarza problemy, chociaż nie jest samym tylko relaksem i wymaga nieraz dużej pracy nad sobą, jest niezastąpiona w umacnianiu rodzinnej więzi i rodzinnej atmosfery we wspólnocie.
Fragment książki Nad Regułą św. Benedykta. Uwagi mniszki
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj