Ut unum sint... aby byli jedno...
Treść
Stare francuskie przysłowie głosi: „pokaż mi jak mieszkasz, a powiem ci kim jesteś”. Wiele już zostało powiedziane, odnośnie tego jak bardzo my chcielibyśmy wpływać na liturgię i jej najróżniejsze aspekty. Zostawmy jednak na chwilę ten temat, by zastanowić się nad czymś na pozór mało istotnym i niezauważalnym na pierwszy rzut oka.
Sądzę że, przykład z mieszkaniem można, równie dobrze odnieść do liturgii. Co ona mówi o nas samych? Czy nasze uczestnictwo w liturgii można określić jako więź, która czyni z nas jedną grupę? Czy raczej pragniemy zamykać się na małych liturgicznych wysepkach?
Coraz więcej mówi się o dawaniu świadectwa, byciu czytelnym znakiem. W świecie rozdzieranym ze wszystkich stron i oferującym praktycznie wszystko czego dusza zapragnie, wielu ludzi niestrudzenie szuka mocnego fundamentu. Czy wobec tego liturgia jest dla nas zaprawą spajającą czy raczej rozdzierającym klinem?
Zeszłego lata byłem świadkiem ciekawego zdarzenia. Otóż do naszego kościoła przyjechały dwie zagraniczne grupy, każda z własnym kapłanem. Miały zarezerwowany czas aby we własnym języku sprawować mszę św. Jako, że grupa francuska była pierwsza, kolejna, angielska musiała trochę poczekać i w efekcie uczestniczyła w końcowej części poprzedniej celebracji. Francuzi przywieźli ze sobą śpiewniki i w quasi-chórowym stylu dali pokaz swojej wrażliwości i wkładu w liturgię. Ich śpiewy były rozbudowane i bardzo spokojne, lekkie, jednak bardzo charakterystyczne, przez co mogły wydawać się trochę nudne. Zaskoczeniem dla mnie było to, że Anglicy przysłuchiwali się i wydawali się bardzo skupieni, część nawet przesiadła się bliżej aby posłuchać. Następnie, kiedy kapłan skończył mszę, zaczął się modlić indywidualnie nad uczestnikami liturgii, którzy podchodzili pojedynczo aby ten mógł położyć na nich dłonie i w ciszy trwali tak chwilę. Można by powiedzieć, że była to swego rodzaju modlitwa wstawiennicza. Najbardziej zdziwiło mnie jednak to, że i Anglicy zaczęli ustawiać się w kolejce. Ksiądz chwilowo zaskoczony, pomodlił się również nad nimi. Po całej liturgii grupa zaczęła się rozchodzić. Chwilę później zabrzmiał kolejny dzwonek, tym razem kapłan wyszedł w zupełnej ciszy, ubrany w przedsoborowe szaty i skierował się do kaplicy bocznej aby sprawować liturgię w rycie dominikańskim. Moje zaskoczenie i ciekawość rosły z każdą minutą, nigdy wcześniej nie miałem okazji widzieć tego rytu na żywo. I tutaj nastąpiła rzecz najdziwniejsza, spora część poprzedniej grupy, kiedy zorientowała się w sytuacji po prostu przesiadła się bliżej kaplicy bocznej, i z równie wielkim przejęciem przyglądała się liturgii. W tym momencie w mojej głowie runął mit odnośnie jakichkolwiek stereotypowych form liturgicznych.
Przyznam się szczerze, że bardzo zbudowało mnie to świadectwo i dało do myślenia. I choć chwilę później wszedł starszy ksiądz i zapytał mnie żartobliwie co to za dziwaki i czy my pozwalamy na takie występy w naszym kościele. To po pierwszej fali niedowierzania i irytacji zastanowiłem się jak często właśnie takie obiegowe obrazy chodzą nam po głowie.
Dla tamtych dwóch grup nie dość, że ich własny sposób przezywania liturgii wytwarzał między nimi więź, to jeszcze potrafili oni otworzyć się i przyjąć coś, co było zupełnie inne. Dawali oni wspaniałe świadectwo samym uczestnictwem we mszy świętej. Niby nic nadzwyczajnego ktoś powie, ale obserwując ich ciągle zastanawiałem się nad tym jak wielką siłę przekazu ma liturgia.
Wydaje mi się, że łatwiej nam spojrzeć na facebooka w charakterze czynnika wspólnoto twórczego niż na zwyczajną niedzielną Mszę Św. Jak bardzo przyzwyczailiśmy się do marginalizowania nadprzyrodzonego aspektu celebracji na korzyść naszych indywidualnych schematów i stereotypów.
Z jednej strony nie dziwią mnie próby ujednolicenia na siłę formy liturgicznej, pragnąc tym samym narzucić z góry jedne i jasno określony sposoby uczestnictwa i przeżywania. Nie mniej jednak przy niezaprzeczalnej konieczności istnienia jasnego i określonego wzorca, niemożliwe wydaje się w świetle wszystkich przemian i reform utrzymanie takiego statusu quo.
Osobiście jestem przekonany, że historia powinna uczyć a nie stawać się przysłowiowym młotem na czarownice, którym wymachuje się do obrony własnego, często krzywdzącego dla innych liturgicznego schematu.
Raz pewien Opat powiedział mi, że gdyby wszyscy kapłani z przejęciem odprawiali mszę według mszału Pawła VI, nie było by tylu prób ucieczki do rytu Trydenciego. To oczywiście jakaś wskazówka, ale czy można przez to przykładać jedna miarę i mówić, że dzisiaj duchowni szafują sakramentami niedbale? Oczywiście, że nie. To zbyt duże uproszczenie.
Tutaj oczywiście nasuwają się kolejne pytania, i być może należało by zawęzić nasz krąg poszukiwań tematów liturgicznych do jakiegoś wybranego wątku, jednak uważam, że zostawiając pewne sprawy do indywidualnego przemyślenia otrzymuje się coś o wiele cenniejszego, niż narzucane siłą poglądy. Sam zbyt często spotykałem się z takim sposobem rozmawiania o liturgii, w związku z czym świadomie nie będę robił tego samego.
Coraz więcej słyszymy na temat pragnienia jedności i wzajemnego poszanowania. Stanowi to dla nas niezaprzeczalnie fundamentalną kwestię funkcjonowania w społeczeństwie, czy jakiejkolwiek grupie. Potrzebujemy czuć się częścią czegoś.
Całe szczęście, że dla chrześcijan, którzy uświadamiają sobie, że nie są tylko częścią czegoś tj. kościoła ale i kogoś, a mianowicie Boga, najwspanialszą formą spotkania się naraz tych dwóch rzeczywistości jest liturgia.
Owo zawołanie ut unum sint…aby byli jedno wypowiedziane przez samego Chrystusa [ J 17,11b ] jest wciąż słyszalne szczególnie dzisiaj, mimo iż otoczyliśmy się już wszystkimi możliwymi murami wrogości i nienawiści. Pomimo tych murów i zamkniętych schematów przebija się świeże i ożywcze wołanie do stanięcia w prawdzie i wolności. Jestem przekonany, że najlepszą drogą do tego jest właśnie liturgia sprawowana bez egoizmu i ksenofobii ale w atmosferze otwartości i przyjęcia drugiego człowieka. Do tego tak naprawdę odwołują się wszystkie ryty, formy i dokumenty soborowe. Można utknąć w niekończących się sporach i potyczkach liturgiczno-apologetycznych. Czy nie lepiej jednak po prostu spróbować odłożyć to na bok i poczuć się częścią wspólnoty? Być może innej niż bym tego oczekiwał czy chciał, nie mniej jednak tak samo jak ja szukającej Boga.
Nie obiecuję, że będzie to łatwe, jednak czas na trwanie w zamknięciu kiedyś się skończy, czy warto poświęcić go na walkę rodem z Don Kichota z przysłowiowymi wiatrakami pozostaje wciąż otwarte…
Materiały dodatkowe:
Wawrzyniec Lisowski OSB
Źródło: ps-po.pl, 8 marca 2017
Autor: mj