Usłyszeć jęk duszy
Treść
Pantomima, mimo rozmaitych pokus komercyjnych, nadal pozostaje sztuką elitarną, "wysoką" - taką, jaką kiedyś był teatr słowa, teatr mówiony. Piszę "kiedyś", bo w ostatnich latach teatr coraz częściej już nie tylko ulega niebezpiecznej modzie, ale nierzadko wręcz promuje niszczące dla kultury pewne nurty, prądy współczesnej cywilizacji, takie jak m.in. liberalizm czy postmodernizm.
Wydawałoby się, że w pośpiesznej i hałaśliwej epoce, w jakiej dziś żyjemy, nie ma już miejsca na takie subtelności jak cisza, skupienie, refleksyjny spokój, wszak sztuka bywa przecież artystycznie przetworzonym odzwierciedleniem tejże rzeczywistości.
Zakończony niedawno Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu, który odbywał się w warszawskim Teatrze na Woli, dowodzi, że pantomima funkcjonuje jak gdyby na przekór nieznośnym trendom epoki.
Jest jak wyspa, do której nie dotarły jeszcze tabuny hałaśliwie zachowujących się turystów. Dobrze, że jest taka wyspa, na której możemy pobyć na czas trwania spektaklu. Jedyny dźwięk, jaki można tu usłyszeć, należy do świata muzyki (choć sporadycznie pojawiają się inne). A bywa, że jest on klasy najwyższej, mozartowskiej, jak miało to miejsce w spektaklu-monodramie "Mozart Preposteroso" w wykonaniu Noli Rae z Anglii (reż. John Mowat).
Artystka w spektaklu połączyła pantomimę marionetki i clownadę. Występuje sama, najpierw jako Leopold Mozart, ojciec geniusza (doskonałe, ogromnie zabawne scenki z dzieciństwa Amadeusza), a później już jako maestro. Artystce partnerują animowane przez nią marionetki. Nola Rae pokazała Mozarta i jego życie muzyczne w wersji komediowej. Jest to coś w rodzaju fantazji clowna na temat Mozarta. Widać tu wyraźną inspirację znaną sztuką "Amadeusz", którą notabene uważam za chybioną. Jej adaptacja filmowa spopularyzowała w pewnym stopniu zafałszowany wizerunek Mozarta, nierzadko rozmijający się z prawdą historyczną zawartą w literaturze naukowej poświęconej kompozytorowi, zwłaszcza jeśli idzie o jego rzekomy infantylizm, błazeńskie zachowanie i całkowitą ignorancję w tzw. sferze kultury bycia.
Dla Noli Rae - jak sama wyznała - muzyka Mozarta jest pełna energii, piękna i często kipi od zabawy. I właśnie owo poczucie humoru i zabawy zawarte w muzyce kompozytora zafascynowały ją do tego stopnia, że przypięła Mozartowi nos clowna. I taką nieco chaplinowską postać największego kompozytora pokazała w swoim spektaklu. Nie jestem pewna, czy to najszczęśliwszy pomysł ukazywać największego geniusza muzyki jako wiecznie błaznującego clowna uzależnionego od alkoholu. Jedynie w sferze upiornej fantazji można przyjąć taki wizerunek Mozarta, który umierając w wieku 35 lat, pozostawił przecież po sobie taką liczbę (nie mówiąc już o genialnej jakości) utworów, że przepisywacze nie nadążali z ich kopiowaniem. Perfekcja Noli Rae, ukazująca jej znakomity warsztat, staranność wykonania i bogactwo środków wyrazu, jakim artystka dysponuje, sprawia, że "Mozart Preposteroso" podoba się publiczności. Mnie spektakl ten chwilami nużył z powodu nadmiernej długości niektórych scen. Jednak wszystkie te niedostatki zrekompensowała wspaniała muzyka Mozarta, a już podana na finał "Lacrimosa" z genialnego "Requiem" nie mogła pozostawić nikogo obojętnym. Znakomicie artystycznie rozwiązana, przejmująca w swej wymowie finałowa scena śmierci Mozarta pozostaje na długo w pamięci.
Festiwal ukazał różnorodność stylistyczno-gatunkową i różny sposób widzenia sztuki pantomimicznej. Znalazły się tu składanki i krótkie etiudy, jak np. polski Teatr Bartłomieja Ostapczuka czy utrzymany w stylistyce clownowskiego skeczu "Gaz rozśmieszający", będący połączeniem elementów pantomimy z elementami tańca, clownady i groteski, w wykonaniu Berit Bartushki z Niemiec. Były też spektakle będące rodzajem impresji, jak na przykład "Astronomia dla owadów" w wykonaniu zespołu rosyjskiego Black Sky White, gdzie nie ma żadnej akcji, a działania aktorskie można usytuować na granicy realizmu oraz iluzji czy marzeń sennych. Nie zabrakło też pantomimy tzw. ilustracyjnej (zasadzającej się na literackich wątkach fabularnych) oraz autonomicznych, pełnospektaklowych widowisk, jak np. "Tajemnica Histrionów" w wykonaniu zespołu z Rygi. Ten łotewski spektakl o charakterze zdecydowanie widowiskowym poddaje krytyce kulturę masową, mechanizmy rodzenia się telewizyjnych gwiazd reality show, amerykanizację życia współczesnej Łotwy itd. Niestety, nadmierne nagromadzenie rozmaitości pomysłów, stylistycznych cytatów i przesycenie spektaklu symboliką związaną z ludową tradycją Łotwy, a także odwoływanie się do znanych mitów i wątków literackich (asocjacje z "Faustem", "Nocą Walpurgii", "Świętem wiosny" itd.) czynią przedstawienie atrakcyjnym widowiskowo. Ale tylko widowiskowo.
Fabularne, pełnospektaklowe przedstawienie "Małpy" w reżyserii i choreografii Aleksandra Sobiszewskiego pokazał Wrocławski Teatr Pantomimy. W tym bardzo sprawnie zagranym przedstawieniu z ciekawą oprawą plastyczną i świetną choreografią będącą ilustracją podjętego tu wątku fabularnego zabrakło tego, co można by określić mianem poezji sztuki pantomimicznej, a co znajdujemy w spektaklach Stefana Niedziałkowskiego, największego obecnie polskiego mima obchodzącego w tym roku 40-lecie pracy artystycznej.
W programie festiwalu znalazły się dwie jego prace, jedna na otwarcie, druga na zakończenie. Pierwsza "Zwierciadło milczenia. Dotyk" to premierowy spektakl. Artysta w nim nie występuje, jest natomiast autorem scenariusza, choreografii i reżyserem przedstawienia. Wykonawcami są zaś adepci Studia Mimów Stefana Niedziałkowskiego, które artysta założył w 1994 r. przy warszawskim Teatrze na Woli. Tutaj kształci przyszłych aktorów milczących, wykłada sztukę mimu, ukazuje, na czym polega istota teatru pantomimy, w którym ciało mima na czas trwania spektaklu staje się instrumentem dramatycznego wyrazu i zwierciadłem przemian emocjonalnych zachodzących w postaci, którą kreuje. Na zakończenie festiwalu obejrzeliśmy "Przebudzenia" Stefana Niedziałkowskiego, gdzie artysta wystąpił solo. Jest to jego w pełni autorski spektakl, podobnie jak poprzednie. Sam artysta tak o nim mówi: "Kiedy zagłębiamy się w świecie wyobraźni - mam tu na myśli wspomnienia, wizje, marzenia, głębokie zamyślenie - oraz podczas każdego zasypiania opuszczamy nasze ciało i powracamy do niego w momentach przebudzenia".
Można zatem powiedzieć, że "Przebudzenia" są kontynuacją myśli podjętej we wcześniejszych spektaklach - etiudach. Bo Niedziałkowski przedkłada w pantomimie formę etiudy nad pełnospektaklowe fabularne widowisko. W tej właśnie formie najlepiej, najgłębiej się wypowiada. Tworzy teatr można powiedzieć o podłożu filozoficznym, teatr wartości i pojęć wyrażanych poza słowem mówionym, teatr bardzo osobistego przeżywania ludzkiego istnienia tu, na ziemi.
Pantomima nie jest teatrem łatwym, wymaga od milczącego artysty specyficznej umiejętności sztuki aktorskiej, gdzie emocje, stany ducha, niepokój i zagubienie współczesnego człowieka wyrażane są wyłącznie za pomocą ruchu, gestu, mimiki. Ale też nie jest łatwą sztuką w odbiorze, wymaga od widza przede wszystkim wielkiego skupienia i wyciszenia, co jest dziś niemałym wysiłkiem. Żyjemy przecież szybko i głośno. Tak szybko, że nie mamy czasu na refleksję nad naszym życiem, i tak głośno, że nie słyszymy jęku naszej duszy.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Nasz Dziennik" 13-09-2004
Autor: Ku8a