Uratowała go Matka Boża
Treść
Nie można zrozumieć pontyfikatu bł. Jana Pawła II bez Fatimy. Tajemnica Najświętszej Maryi Panny, objawiona w 1917 roku trojgu pastuszkom w Portugalii, stała się jednym z istotnych rysów tajemnicy Papieża z Polski. W sposób szczególny związek ten objawił się światu dokładnie 30 lat temu, 13 maja 1981 roku. Wpisany w plany Bożej Opatrzności dramat zamachu na Ojca Świętego nieprzypadkowo stał się momentem zwrotnym w historii współczesnego świata, przynosząc Kościołowi niezwykłą łaskę, a światu nadzieję.
Dokładnie rok po zamachu Ojciec Święty przybył do Fatimy, gdzie na placu przed kaplicą Objawień Matki Bożej mówił: "Od dawna przybycie do Fatimy było moim zamiarem. Ale kiedy przed rokiem na placu św. Piotra miał miejsce zamach, gdy odzyskałem świadomość, myśli moje pobiegły natychmiast ku temu sanktuarium, ażeby Sercu Matki Bożej złożyć podziękowanie za uratowanie mnie od niebezpieczeństwa. We wszystkim, co się wydarzyło, zobaczyłem - stale będę to powtarzał - specjalną opiekę macierzyńską Matki Bożej. I poprzez zbieg okoliczności - a proste zbiegi okoliczności nie istnieją w planach Bożej Opatrzności - dostrzegłem także wezwanie, a być może zwrócenie uwagi na orędzie, które przed 65 laty stąd wyszło za pośrednictwem dzieci z pokornego wiejskiego ludu (...)".
To był cud
Był 13 maja 1981 roku. Na plac św. Piotra w Rzymie przybyło ok. 40 tysięcy pielgrzymów, by wziąć udział w cotygodniowej audiencji generalnej. Na początku Jan Paweł II odkrytym samochodem powoli objeżdżał plac pośród żywo reagujących tłumów. Jak zawsze z uśmiechem na twarzy witał się z pielgrzymami, z niektórymi wymieniał kilka słów, błogosławił. Kiedy po raz drugi okrążał plac, dostrzegł małą dziewczynkę. Wziął ją na ręce, pocałował i oddał rodzicom... W tym momencie na placu rozległy się strzały. Na białej sutannie Papieża z Polski pojawiła się krew. Z grymasem bólu na twarzy Ojciec Święty osunął się na ręce osobistego sekretarza ks. Stanisława Dziwisza. On to po latach będzie wspominał: "Huk był ogłuszający. Naturalnie zrozumiałem, że ktoś strzelał. Ale kto? I zobaczyłem, że Ojciec Święty został zraniony. Chwiał się, ale nie było widać ani krwi, ani ran. Zapytałem: "Gdzie?". Odpowiedział: "W brzuch". Spytałem jeszcze, czy bardzo boli? A on odpowiedział "Tak". Stojąc za Ojcem Świętym, podtrzymywałem go, żeby nie upadł. Półleżał w aucie oparty o mnie i tak dojechaliśmy do ambulansu koło centrum sanitarnego wewnątrz murów watykańskich. Ojciec Święty oczy miał zamknięte, bardzo cierpiał i powtarzał krótkie modlitwy w formie aktów strzelistych. O ile dobrze pamiętam, to najczęściej: Maryjo, Matko moja! Maryjo, Matko moja...".
Na placu zapanowała cisza, przerywana jakimiś pojedynczymi krzykami. Wielu z obecnych na placu wciąż do końca nie wiedziało, co się stało. Jedynie ci, co stali najbliżej Papieża, świadomi byli dramatu. Gdy przez mikrofon podana została wiadomość o zamachu, pośród płaczu rozpoczęła się modlitwa.
Tymczasem o godzinie 17.39 z Bramy św. Anny wyjechała karetka reanimacyjna. Papieski lekarz prof. Renato Buzzonetti musiał podjąć natychmiastową decyzję: czy wieźć Ojca Świętego do pobliskiego szpitala Santo Spirito, czy też do oddalonej od Watykanu o kilka kilometrów kliniki Gemelli, znacznie lepiej przygotowanej na takie wypadki. Karetka ruszyła na sygnale w kierunku tego drugiego szpitala. Jechała bez eskorty, choć była to godzina szczytu i ulice były zablokowane. Jakby tego było mało, po kilkuset metrach przestał działać sygnał dźwiękowy karetki. Kierowca nacisnął więc klakson i w ten sposób przebijał się przez zatłoczone miasto. Gdy wjechał w bramy polikliniki, nikt jeszcze nie zastanawiał się, w jaki sposób kierowca przebył tę drogę w osiem minut, podczas gdy normalnie, bez korków, potrzeba na to około trzydziestu...
W czasie drogi Ojciec Święty bardzo cierpiał i modlił się coraz bardziej słabnącym głosem. Personel szpitala był przerażony widokiem zakrwawionego Jana Pawła II, którego stan był krytyczny. Ojciec Święty stracił trzy czwarte krwi, ciśnienie spadło do stanu alarmującego, puls był prawie niewyczuwalny. Zgon mógł nastąpić w każdej chwili z powodu wykrwawienia.
O godz. 17.55 zaczęła się operacja, którą kierował prof. Francesco Crucitti. Nie miał akurat dyżuru, ale - jak wspominał - jakaś siła kazała mu jechać do szpitala. Już w drodze usłyszał o zamachu. "Kiedy wszedłem, narkoza już się zaczęła - opowiadał prof. Crucitti. - Papież spał, a ja miałem skalpel w ręce. Ekipa od nagłych wypadków zrobiła już wszystkie niezbędne zabiegi i miałem już tylko jedną myśl: otwierać, otwierać, nie tracąc ani sekundy. Otwarłem. I zobaczyłem krew, mnóstwo krwi. Było jej może ze trzy litry w jamie brzusznej. Usuwaliśmy ją, aspirując, wycierając i osuszając na wszystkie sposoby, dopóki nie ukazały się źródła krwotoku... Wtedy mogłem się zabrać do tamowania krwawienia (...). Żaden ważny dla życia organ, jak: tętnica główna, tętnica biodrowa czy moczowód, nie zostały naruszone". Przeprowadzający 5-godzinną operację byli zgodni, że tego faktu nie da się wytłumaczyć w sposób naturalny...
W tym samym czasie na placu św. Piotra, gdzie trwała żarliwa modlitwa, gromadziło się coraz więcej ludzi. Wielu z nich wciąż nie mogło uwierzyć w to, co się stało. Wielu z nich przez łzy wpatrywało się w przygotowany dla Ojca Świętego fotel, na którym teraz postawiono wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej. W pewnej chwili podmuch wiatru przewrócił go i wtedy widoczny stał się napis na odwrocie: "Matko Boska, opiekuj się Ojcem Świętym, broń go od złego!".
Dar i zadanie
Fakt, że Jan Paweł II przeżył, zasługuje na miano cudu. Zamachowiec nie był amatorem, a pistolet, z którego strzelał, to narzędzie profesjonalnych morderców: kaliber 9 mm i specjalnie przedłużane naboje. Zdaniem fachowców, kula była śmiertelna. A jednak... Cudownych zdarzeń, jakie towarzyszyły wspomnianemu zamachowi, było wiele. Wszystkie wskazują na nadzwyczajną macierzyńską opiekę Matki Najświętszej nad Papieżem z Polski, tak samo jak fakt, że do zamachu na jego życie doszło 13 maja 1981 roku... Sześćdziesiąt cztery lata wcześniej o tej samej porze Matka Boża objawiła się dzieciom w Fatimie. Nie była to przypadkowa zbieżność. Na początku 1991 roku ks. kard. Ugo Polletti ujawnił słowa, jakimi zamachowiec Ali Agca powitał Papieża w więziennej celi: "Jak to się stało, że Ojciec Święty ocalał? Wiem, że wówczas dobrze wycelowałem. Wiem, że kula była śmiertelna, a mimo to nie zabiła... Dlaczego? Co to jest, co wszyscy powtarzają: Fatima?".
30 lat przed wyborem na Stolicę Piotrową Papieża z Polski, 22 października 1948 roku, ks. kard. August Hlond, Prymas Polski, na łożu śmierci powiedział: "Zwycięstwo, jeśli przyjdzie, przyjdzie przez Maryję...". Jan Paweł II od początku pontyfikatu w swoich przemówieniach i homiliach wielokrotnie powracał do tych słów. Szczególnego znaczenia nabrały one po zamachu na jego życie, który miał miejsce dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Matki Bożej w Fatimie. Wszystko, co zdarzyło się potem, było już tylko potwierdzeniem wspomnianych słów.
Wydarzenia związane z zamachem na Jana Pawła II i "fatimskim cudem" jeszcze się nie zakończyły. Jest wiele płaszczyzn, na których odniesienie do wydarzeń sprzed 30 lat jest aż nadto widoczne. Czy z jego dramatu i "fatimskiego cudu" wyciągnęliśmy wszystkie wnioski?
Sebastian Karczewski
Nasz Dziennik 2011-05-13
Autor: jc