Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ukształtowało go cierpienie

Treść

Przez siedem lat nie miał sobie równych i wygrywał Tour de France w stylu niewiarygodnym i z niebywałą przewagą. Ustanawiał rekordy, zapisywał się na kartach historii, zdumiewał nie tylko wielkimi umiejętnościami, ale i hartem ducha oraz niezłomnością. Aż trudno sobie wyobrazić, aby za rok miało go zabraknąć na starcie największego kolarskiego wyścigu świata. A jednak Lance Armstrong zapowiada, że kończy karierę. Odchodzi w glorii chwały należnej wspaniałemu zwycięzcy.

Jago życie to gotowy scenariusz na film. Prawdziwy "wyciskacz łez". Nie brakuje w nim chwil tragicznych, dramatycznych, które niejednego by złamały, walki o życie i marzenia, wielkich zwycięstw i sukcesów. Urodził się 18 września 1971 w Dallas. Przygodę ze sportem rozpoczął od triatlonu, szybko jednak dostrzeżono w nim ogromny talent kolarski. Tuż po olimpiadzie w Barcelonie (gdzie zajął czternaste miejsce) przeszedł na zawodowstwo. Nie upłynął rok i w Oslo sięgnął po mistrzostwo świata. Miał wtedy zaledwie 21 lat, całą karierę przed sobą i wielkie plany. W 1993 r. zadebiutował też w Tour de France, gdzie wygrał jeden etap. Na trasie Wielkiej Pętli pojawił się i w latach kolejnych. Po raz ostatni - w 1996 r. Niedługo później usłyszał porażającą wiadomość - jest chory na raka, ma przerzuty, życie jest zagrożone, o powrocie do sportu nawet nie ma co myśleć. On jednak nie zrezygnował. Przeszedł operację, potem chemioterapię. Nawet w tych najtrudniejszych chwilach nie rozstawał się z rowerem, dziennie przejeżdżając po kilkadziesiąt kilometrów. I wygrał! W trakcie leczenia pojawił się jako kibic na Tour de France. Chudziutki, pozbawiony włosów i brwi budził litość. Gdy ktoś się go zapytał, co zamierza robić w przyszłości, nie miał wątpliwości - "będę się ścigał". Wtedy chyba nikt w to nie uwierzył.
W 1999 roku ponownie wystartował w najsłynniejszym wyścigu świata. Nie był oczywiście w gronie faworytów, a jednak wszystkich zadziwił. Wygrał! Kilka lat później przyznał, że przed chorobą nie miał w sobie głodu sukcesów. - To ona otworzyła mi oczy, była jak przebudzenie. Przekonałem się, że mam przecież tylko jedno życie, nie będę miał drugiej szansy - powiedział.
Wykorzystał ją. Przyjął specyficzną taktykę - pozostałe starty ograniczył do minimum, koncentrując się tylko i wyłącznie na najważniejszym - Tour de France. Do tej imprezy przygotowywał się szczególnie starannie, jak nikt inny. Efekt przerósł oczekiwania. Amerykanin siedem (!) razy z rzędu wygrał ten wyścig nad wyścigi, za każdym razem w fantastycznym stylu i absolutnie bezapelacyjnie. Choć rywale zawsze zapowiadali ostrą walkę, nic nie byli w stanie zrobić, bo Armstrong był po prostu nie do pokonania.
Tak było i w tym roku. "Król Paryża" rozpoczął kapitalnie, bo już na pierwszym etapie - jeździe indywidualnej na czas - zajął drugie miejsce (ze stratą dwóch sekund do lidera). Po czwartym przywdział żółtą koszulkę lidera. Po dziewiątym - co było zaskoczeniem - spadł jednak na trzecią pozycję i wielu zaczęło się zastanawiać, co się dzieje. Nie działo się nic szczególnego. Na etapie dziesiątym koszulkę odzyskał i już jej nie oddał. Jechał świetnie, kapitalnie taktycznie, cały czas kontrolując sytuację na trasie. Choć w górach najgroźniejsi rywale próbowali wszelakich sposobów, by mu uciec, on za każdym razem takie próby udaremniał. Ba, "dokładał" im kolejne sekundy. Mimo to długo nie mógł doczekać się swojego zwycięstwa etapowego. Dopiero w sobotniej jeździe indywidualnej na czas był pierwszy, ale za to w jakim stylu! Czy było to jego ostatnie zwycięstwo w TdF?
W kwietniu ogłosił, że po tegorocznym wyścigu kończy karierę. Przyznał, że najwyższy czas "wrócić do domu", gdzie czeka tęskniąca za tatą trójka dzieci. Czy tak się stanie? Czy Amerykanin nie pojawi się już na trasie, by wygrać TdF po raz ósmy? Gdy stał w niedzielę na podium, nie miał wątpliwości, że przyszłość tego wyścigu to Ivan Basso i Jan Ullrich - jego najwięksi rywale. Prawdą jest, że Włoch i Niemiec mogą liczyć na sukcesy tylko wtedy, gdy... Amerykanin powie "koniec". W innym wypadku nie mają szans, bo na Armstronga po prostu nie ma siły.
Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych sportowców świata. Miliony uwielbiają go za niezłomną walkę ze śmiertelną chorobą, wielką siłę ducha, bez której nie mógłby marzyć o dzisiejszych sukcesach.
Ale są i tacy, którzy za zwycięstwami widzą najzwyklejsze oszustwo - doping. Oskarżeń i mocnych słów nie brakuje, ale jak dotąd nikt nie udowodnił, że wielki kolarz wspomaga się niedozwolonymi środkami. Pewnie kryje się za nimi najzwyklejsza ludzka zazdrość i bezsilność...
Lance Armstrong już dawno przeszedł do legendy kolarstwa. Jako pierwszy wygrał TdF siedem razy z rzędu. Pierwszy i zapewne ostatni, bo tego rekordu już nikt nie pobije (chyba, że on sam...). Jeśli faktycznie skończy karierę, najwspanialszy wyścig świata stanie się bardziej nieprzewidywalny, ale i pusty. Bo Amerykanin to jego żywa historia.
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2005-07-26

Autor: ab