Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Układ się broni

Treść

Zyta Gilowska zeznawała wczoraj w charakterze świadka przed prokuratorem z Gdańska, prowadzącym dochodzenie w sprawie szantażu lustracyjnego. Zaraz po tym zostało wszczęte śledztwo. Wyjaśnień dotyczących okoliczności jej dymisji chce od premiera Platforma Obywatelska. W przeciwnym razie zapowiada wniosek o powołanie komisji śledczej. W tych okolicznościach pojawiają się kolejne tezy na wyjaśnienie zagadek w tej sprawie.

Wczorajsza "Trybuna" piórem anonimowego redaktora, podpisanego "p.o.", donosi o zarzutach przyjęcia łapówki przez szefa rządu. Zawiadomienie do prokuratury opisywane w gazecie, do którego udało nam się dotrzeć, nie zawiera jednak żadnych danych mogących stanowić mocny argument. Skierował je do prokuratury warszawski akwizytor ubezpieczeniowy Ryszard Murat. Zawiadomił o możliwości popełnienia przestępstwa przez pięć osób i "prawdopodobnie" Kazimierza Marcinkiewicza. Jakiego przestępstwa? Nie wiadomo.
Murat snuje wizję układu Jana Monkiewicza, byłego prezesa PZU, a dziś przewodniczącego Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych, do którego poza jego najbliższymi miałby należeć Zbigniew Pusz. Ten były działacz ZChN i PiS, który w końcu 2004 r. ostatecznie przeszedł do biznesu, szefuje dwóm towarzystwom ubezpieczeniowym - Pocztowemu TUW (należącemu do Poczty Polskiej, Pusz został tam powołany za rządów SLD) oraz Universum-Życie (dawny właściciel to FSO). Pusz, jak Marcinkiewicz, pochodzi z Gorzowa Wlkp.
Obecny premier już na samym początku urzędowania miał kłopoty w związku ze znajomością z Puszem. Nie poinformował w oświadczeniu majątkowym za 2001 r., że zarobił 36 tys. zł, doradzając Towarzystwu Emerytalnemu HMC, któremu wówczas szefował ekswojewoda. Tłumaczył wówczas, że niczego nie zatajał, a wydawało mu się, iż wystarczą załączone PIT-y. Tam kwota widniała.
Murat uważa, że to była pierwsza z łapówek, najmniejsza. Doniósł prokuraturze, że związek premiera z tą sprawą polega na tym, iż m.in. Monkiewicz, "zastraszając go Puszem", powoływał się na wpływ na Marcinkiewicza. Korumpowanie, wówczas jeszcze tylko posła PiS, miało się odbywać poprzez przekazywanie fikcyjnych kwot za "doradzanie". Murat wymienia je - łącznie to blisko 200 tys. zł. Donosi też, że w marcu złożył odpowiednie zawiadomienia do wielu organów, ale spotkały go tylko "dziwne reakcje szeregu adresatów". Dokładnie to miały mu zapowiadać osoby z "sieci Monkiewicza".
W całym pięciostronicowym zawiadomieniu nie ma ani jednego zdania, które prokuratura mogłaby potraktować jako zarzut. Zabawny jest szczególnie akapit, w którym Murat pisze, że po swojej rozmowie z Puszem w maju br. przeszukał strony internetowe i znalazł "szereg oficjalnych informacji świadczących o tym", że jego teoria na powiązanie "sieci Monkiewicza" z Puszem i premierem jest realna.

Esbecki szantaż?
Ta sprawa tylko na pozór nie ma nic wspólnego ze sprawą lustracji Zyty Gilowskiej. Jak udało nam się dowiedzieć, zastępca Rzecznika Interesu Publicznego Piotr Rodzik nie do końca mówi prawdę, twierdząc, że o tym, iż była wicepremier mogła złożyć fałszywe oświadczenie lustracyjne, świadczą dokumenty. To głównie świadkowie mieli zeznać RIP, iż Gilowska współpracowała, a brak jednoznacznych dowodów to efekt gry politycznej, dzięki której udało się je zlikwidować w IPN.
Gilowska od początku twierdziła, że padła ofiarą szantażu lustracyjnego. Być może tak odczytała pouczenie RIP, że jeśli poda się do dymisji, wniosek nie zostanie skierowany. Wczoraj w Warszawie została na tę okoliczność przesłuchana w charakterze świadka przez prokuratora z Gdańska, prowadzącego od wtorku śledztwo w sprawie szantażu lustracyjnego. W wyniku przesłuchania Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postanowiła natychmiast wszcząć śledztwo.
Gilowska twierdzi, że "znana posłanka" PO ostrzegała ją w 2004 i 2005 r., że jest montowana przeciwko niej akcja, oparta na fałszywych papierach. Dodała, że tropy tej akcji prowadzą do Poznania. Niewykluczone, że pochodziły one ze środowiska dawnych funkcjonariuszy SB, którzy wiedzieli o postępowaniu, gdyż byli wzywani na przesłuchania przez RIP.
Zyta Gilowska odmówiła udzielenia wywiadu "Gazecie Wyborczej", choć po to przyjechała Monika Olejnik.
Wczorajsze "Życie Warszawy" poinformowało, że przed kilkoma tygodniami Gilowska rozpoczęła w resorcie finansów akcję "deesbekizacji" wzorowaną na tej, której dokonuje w MSWiA Ludwik Dorn. Podczas ostatniej konferencji prasowej, która miała miejsce po skierowaniu do sądu wniosku RIP, Gilowska mówiła o zemście za uderzenie w mafię paliwową. Prokuratura prowadząca śledztwo w sprawie mafii urzędniczej w MF bada wątek decyzji mogących wpływać na możliwość działania mafii paliwowej.

PO chce komisji
Platforma Obywatelska nie ustaje w oskarżeniach, że winni dramatu Gilowskiej są premier i prezydent Lech Kaczyński. Dobitnie powiedział to wczoraj w jednej ze stacji radiowych Jan Rokita, komentując słowa Marcinkiewicza, że za tą sprawą stoją ludzie z dawnych służb.
- Jeżeli premier tak twierdzi, to trzeba przypomnieć też premierowi, że decyzja w tej sprawie została podjęta przez dwóch ludzi - wniosek podpisał premier Kazimierz Marcinkiewicz, a decyzję podjął Lech Kaczyński. A zatem jeśli jakieś tajne służby oddziaływały na tę decyzję, to są tajne służby, które oddziaływały na tych dwóch ludzi. W związku z tym tych dwóch ludzi powinno powiedzieć, jakie tajne służby na nich oddziaływały przy takiej decyzji i powiem szczerze, to jest dość niesamowite dawanie do zrozumienia publicznie przez szefa rządu, że jego decyzje są uzależnione od służb specjalnych - powiedział Rokita. Jego zdaniem, być może konieczne będzie powołanie komisji śledczej.
- Jeśli w ogóle ad hoc komisje śledcze, takie właśnie na dwa, trzy tygodnie zgodnie z postanowieniem Konstytucji, mają sens, to właśnie do tego typu spraw
- uważa. Według Rokity, "wystarczy przesłuchać tak naprawdę pięć osób, zamknąć sprawę raportem i ogłosić, co w tej sprawie tak naprawdę się stało".
Mikołaj Wójcik

'Nasz Dziennik" 2006-06-29

Autor: ab