Ujawnimy wszystkich funkcjonariuszy bezpieki
Treść
Z prof. Januszem Kurtyką, prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Wojciech Wybranowski
Panie Profesorze, kwestia nowej lustracji zdominowała debatę publiczną w ostatnich tygodniach. Czy IPN jest w stanie podołać wymogom nowej ustawy o udostępnianiu informacji organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego?
- Prace nad sejmową ustawą lustracyjną i poprawkami komisji senackiej rozwijały się bardzo dynamicznie. W toku tych prac zmianie ulegała liczba osób, które będą podlegały obowiązkowi wystąpienia o zaświadczenie lustracyjne. Wiemy, że pierwotnie propozycje były bardziej oszczędne, później w trakcie prac posłowie i senatorowie dodawali kolejne kategorie osób i zawodów podlegające obowiązkowi weryfikacji lustracyjnej. Tak naprawdę nikt nie przedstawił szacunków, ile osób będzie objętych obowiązkiem wystąpienia o zaświadczenie lustracyjne. Nie mogę więc powiedzieć, czy IPN da sobie radę, czy nie, mogę tylko powiedzieć, jakie są jego możliwości w chwili obecnej. A dziś szacujemy, że IPN jest w stanie wystawić około 40-50 tys. takich zaświadczeń rocznie. To jest liczba w miarę pewna, ponieważ około 4 tys. osób miesięcznie sprawdzamy w naszych materiałach ewidencyjnych.
Gdyby w ustawie budżetowej na kolejny rok zapisano większe środki na działalność IPN, dawałoby to Pana zdaniem szanse na zwiększenie tempa prac np. do 100 tys. zaświadczeń rocznie?
- Możliwe, iż byłoby zwiększenie, z tym że nie podjąłbym się podania górnego pułapu tej liczby. Musimy pamiętać o tym, że na przykład podwojenie liczby pracujących w IPN czy zwiększenie o jedną trzecią zatrudnienia w Instytucie musiałoby wymagać dodatkowych budynków, bo po prostu nie ma gdzie posadzić tych ludzi. IPN był instytucją, którą przez lata raczej dławiono finansowo, niż wspomagano, w związku z tym jego baza lokalowa jest maksymalnie taka, jaka mogła być osiągnięta w minionych latach. Możemy oczywiście wprowadzić dwuzmianowość pracy, ale nie sądzę, byśmy byli w stanie zwiększyć zatrudnienie, nawet w przypadku pozyskania większych środków finansowych o drugie tyle. Szacujemy, że do obsługi procesów, które nakazuje ustawa, będziemy chcieli zatrudnić około dwustu nowych pracowników w skali kraju: do Archiwum i Biura Edukacji Publicznej. Wśród złożonych w Senacie poprawek pojawiła się propozycja, by obsługiwanie mechanizmu tworzenia listy funkcjonariuszy SB oraz listy osób traktowanych przez bezpiekę jako osobowe źródła informacji, listy, która powinna być lepiej udokumentowana, miałoby być powierzone właśnie BEP.
Przygotowanie listy funkcjonariuszy SB zakłada projekt nowej ustawy. Tymczasem prokuratorzy IPN w terenie prowadzący śledztwa często mają problem z ustaleniem danych personalnych podejrzewanych. Czy Pana zdaniem listę funkcjonariuszy SB można przygotować w sposób pewny?
- Tak. Uważam, że taką listę można przygotować w sposób pewny. Trzeba pamiętać, że IPN przejął teczki personalne wszystkich funkcjonariuszy bezpieki, jakie były w archiwach UOP i policji, a zatem można powiedzieć, że jesteśmy w stanie policzyć bezpiekę cywilną prawie "co do jednego ubeka". Tylko że są to prace bardzo czasochłonne, ponieważ nie chcielibyśmy podawać samego imienia i nazwiska, co nikomu nie przyniesie żadnego pożytku. Optymalnie chcielibyśmy, by lista ubeków obok nazwisk zawierała również informacje o karierze danego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa. A to wymaga już bardzo czasochłonnych prac. Lista funkcjonariuszy SB zajmujących kierownicze stanowiska w tej instytucji na pewno powstanie do początku 2007 r., natomiast chcielibyśmy przygotować takie opracowania dotyczące każdego funkcjonariusza, co może potrwać przynajmniej dwa lata.
Funkcjonariusze konińskiej SB, oskarżeni o popełnienie zbrodni komunistycznej, w trakcie składanych przed sądem zeznań stwierdzili: "byliśmy milicjantami czasowo oddelegowanymi do pomocy SB". Nie obawia się Pan pozwów osób, które znajdą się na takiej liście?
- Na razie nie mamy problemów z tego typu pozwami. Jeśli milicjanci byli przydzieleni do pionu śledczego SB, to pracowali w SB niezależnie od formalnego przydziału. O wszystkim powinny więc decydować konkretne działania, jakie podejmowali, pracując na odcinku SB. Jeżeli popełnili przestępstwo, to popełnili zbrodnię komunistyczną.
Jedna z najistotniejszych poprawek, jakie pozytywnie zaopiniowała we wtorek senacka Komisja Praw Człowieka i Praworządności, mówi o przywróceniu statusu pokrzywdzonego.
- Opowiadam się za zniesieniem statusu pokrzywdzonego, mimo że względy emocjonalne bardzo mnie wiążą z ruchem wolnościowym i solidarnościowym. Uważam jednak, że obecna sytuacja prawna jest taka, iż znosząc status pokrzywdzonego, unikamy całkowitej dewaluacji statusu, natomiast przy utrzymaniu tego pojęcia w ciągu roku lub dwóch status pokrzywdzonego musielibyśmy nadawać osobom, co do których mamy bardzo poważne wątpliwości. Albo należy znieść status pokrzywdzonego, albo drastycznie zaostrzyć kryteria jego przyznawania. Chociaż w drugim przypadku też mamy do czynienia z sytuacją moralnie niebezpieczną, albowiem w środowiskach opozycyjnych, o czym mało kto dziś pamięta, zdarzały się osoby tajnie aresztowane, które podpisały zobowiązanie do współpracy z SB, ale następnie odmówiły współpracy. Jeżeli zatem ktoś podpisał zobowiązanie do współpracy, a później przyznał się swoim kolegom do tego, co uczynił, i zdekonspirował takie powiązania w swoim środowisku, to dla SB stawał się informatorem bezwartościowym i bezpieka ponownie rozpoczynała jego inwigilację. Nieprzyznanie statusu pokrzywdzonego takiej osobie byłoby dla niej krzywdzące. Sam znam przypadki działaczy "Solidarności" z okresu podziemia, którzy podpisali zobowiązanie o współpracy, ale na drugim-trzecim spotkaniu z oficerem SB kategorycznie odmawiali jakiejkolwiek współpracy i później byli rozpracowywani. W warunkach walki podziemnej z organami bezpieczeństwa totalitarnego państwa takie sytuacje się zdarzały, a ja uważam, iż odwagę należy nagradzać, pod warunkiem że nie była to odwaga pozorna. Dlatego też drastyczne zaostrzenie kryteriów przyznawania statusu pokrzywdzonego również będzie prowadziło do skrzywdzenia niektórych bojowników o wolność.
Senat prawdopodobnie będzie chciał wprowadzić możliwość zastrzeżenia przez osoby poszkodowane informacji dotyczących życia prywatnego. Tymczasem często te powiązania towarzyskie mają związek z informacjami dotyczącymi życia politycznego danej osoby, jakie zgromadziła SB. Choćby w przypadku Zyty Gilowskiej, gdzie funkcjonariusz SB robił notatki na podstawie kontaktów towarzyskich.
- Dotyka Pan bardzo skomplikowanej kwestii. Archiwa bezpieki zawierają materiały o charakterze policyjnym i tam informacje dotyczące życia prywatnego i informacje o działalności politycznej się przeplatają. Bezpieka w oparciu o fakty z życia publicznego próbowała konstruować te tzw. haki, czyli próbowała szantażować opozycjonistów. Z drugiej strony też uważam, że może zaistnieć niebezpieczeństwo dążenia przedstawicieli niektórych mediów do sensacji. Moim zdaniem, bardzo niefortunny był artykuł tygodnika "Wprost" o Zbigniewie Herbercie, który zachwiał moim głębokim przekonaniem, że te archiwa należy całkowicie otworzyć dla dziennikarzy. Był to artykuł nieprzemyślany i niepoprzedzony żadną kwerendą. Bardzo niedobrze by się więc stało, gdyby pogoń mediów za sensacją obejmowała szczegóły z życia intymnego osób pokrzywdzonych. Z drugiej strony jestem jednak też głęboko przekonany, że osoby pełniące funkcje publiczne muszą liczyć się z pełną przejrzystością ich życia.
We wtorek senator Romaszewski mówił o swojej obawie przed ujawnieniem wspomnień, pamiętników osób poszkodowanych. Jego córka, pani Agnieszka Romaszewska-Guzy, opublikowała nawet oświadczenie, w którym protestowała przeciwko ujawnianiu jej: "pamiętnika prywatnego" pisanego w młodości, a przejętego przez SB.
- Chciałbym zwrócić uwagę na art. 33 ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, na podstawie którego pokrzywdzonemu wydaje się na jego żądanie przedmioty, które w momencie utraty stanowiły jego własność lub były w jego posiadaniu, jeżeli znajdują się w posiadaniu Instytutu. A zatem pani Romaszewska, jak każdy inny pokrzywdzony w jej sytuacji, może zażądać wydania tego pamiętnika. Jeśli zostanie odnaleziony, zostanie jej wydany i nie będzie w żadnej formie publikowany.
Oburzenie niektórych mediów budzi zapis w ustawie umieszczający dziennikarzy w katalogu osób lustrowanych...
- Jestem zwolennikiem tego rozwiązania. Media, czyli czwarta władza, mają olbrzymi wpływ na życie publiczne, reakcje społeczne. Możemy powiedzieć nawet, że media i szeroko pojęte środowiska władzy są w symbiozie i interakcji, wpływając na siebie nawzajem. Dziennikarze powinni być poddani procedurom lustracyjnym czy też procedurom związanym z zaświadczeniem lustracyjnym. Co do tego, jaki będzie zakres lustracji dziennikarzy, to już decyzja Parlamentu.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2006-08-24
Autor: wa