Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ujawnić konfidentów w mediach

Treść

Prawo i Sprawiedliwość zamierza zgłosić w trakcie drugiego czytania projektu ustawy o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego poprawkę rozszerzającą katalog osób objętych lustracją o dziennikarzy. Dokumenty mogące wskazywać na współpracę niektórych dziennikarzy z peerelowskimi służbami specjalnymi znajdują się w archiwalnych zasobach Instytutu Pamięci Narodowej. I choć nie są wyodrębnione w oddzielny zbiór, to jednak - jak zapewniają pracownicy Biura Archiwizacji i Udostępniania Dokumentów (BAiUD) IPN - jeśli Sejm zdecyduje o lustracji ludzi mediów, Instytut jest gotów do przeprowadzenia odpowiedniej kwerendy.
- Zapis o lustracji dziennikarzy znajdzie się w ustawie - zapewnił nas wczoraj współautor projektu ustawy, poseł Arkadiusz Mularczyk (PiS). Mularczyk poinformował, że taką poprawkę w drugim czytaniu ustawy o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego zgłosi Jarosław Kaczyński.
Instytut Pamięci Narodowej potwierdza, że w jego archiwach znajdują się dokumenty, które mogą wskazywać na współpracę dziennikarzy ze Służbą Bezpieczeństwa. I choć nie są wyodrębnione w oddzielny zbiór, to jednak, zdaniem pracowników BAiUD IPN, lustracja dziennikarzy przebiegałaby sprawnie.
- Oczywiście, że byłaby możliwość przeprowadzenia takiej lustracji i określenia, którzy z przedstawicieli środowiska dziennikarskiego współpracowali czynnie z reżimem komunistycznym. Dokumenty dotyczące dziennikarzy nie są wyodrębnione z całości, ale technicznie można przeprowadzić to w miarę szybko i sprawnie - twierdzi archiwista Instytutu.
Tę informację potwierdza Andrzej Arseniuk z Biura Prasowego Instytutu Pamięci Narodowej, który podkreśla, że nie ma potrzeby wyodrębniania dokumentów dotyczących pracowników mediów. Jeśli jednak Sejm przyjąłby ustawę lustracyjną obejmującą również dziennikarzy, wówczas - w zależności od zapisów ustawy - przeprowadzono by niezbędną kwerendę. - Wszystko zależy od woli parlamentu. Czy Sejm przyjmie ustawę lustracyjną, w jakiej formie, kogo ona obejmie i jak będzie realizowana, zależy tylko i wyłącznie od parlamentu. My będziemy realizować decyzję Sejmu - zapewnia Arseniuk.
Członkowie nadzwyczajnej komisji sejmowej do rozpatrzenia projektów ustaw o zmianie ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej oraz projektu ustawy o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego przyznają, że najwięcej przeszkód w pracach komisji sprawia... definicja słowa "dziennikarz". Chodzi o to, by zapisy ustawy z jednej strony objęły jak największą grupę osób związanych z mediami, z drugiej zaś - uniemożliwić przeciwnikom lustracji stosowanie kruczków prawnych, które pozwalałyby zablokować proces weryfikacji.
Zdaniem biorącej udział w pracach komisji poseł Julii Pitery (PO), użycie obecnie obowiązującej definicji słowa "dziennikarz" zawęziłoby lustrację środowiska dziennikarskiego tylko do stosunkowo niewielkiej grupy osób.
- Trzeba bardzo precyzyjnie określić, kto będzie poddawany lustracji, czy będą to wszyscy dziennikarze, czy tylko mediów publicznych, i zarazem kogo rozumie się pod słowem "dziennikarz". Bo przecież nie każdy, kto opublikował jakiś artykuł, jest od razu dziennikarzem - mówi Pitera. - Lustracja dziennikarzy w Polsce powinna być już dawno przeprowadzona i mam nadzieję, że teraz tak się stanie. Słowo pisane czy mówione musi być wiarygodne - dodaje.
Członkowie komisji przyznają, że są poddawani przez część mediów niezwykle ostrej, nieuzasadnionej krytyce. Zapowiedź lustracji dziennikarzy budzi wielkie zainteresowanie "Gazety Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" i zarazem to dziennikarze tych mediów najczęściej krytykują projekt lustracji.
- Niedawno kontaktował się ze mną dziennikarz "Rzeczpospolitej", pytał o ustawę lustracyjną, a później skrytykował w gazecie, że "lustracji poddani zostaną dziennikarze gazetek o kwiatkach, pszczółkach i rybkach" - mówi Arkadiusz Mularczyk.
Poseł Julia Pitera zaznacza, że "front antylustracyjny" jest bardzo silny, jednak przeprowadzenie lustracji i oczyszczenie życia publicznego jest konieczne. Przypomina, iż dziennikarscy przeciwnicy ujawnienia nazwisk osób kolaborujących z reżimem komunistycznym protestowali na łamach mediów równie głośno w Czechach, a mimo to ustawę lustracyjną przyjęto.
W Polsce nazwiska dziennikarzy, którzy kolaborowali z reżimem komunistycznym, nie znalazły się ani na "liście Macierewicza" (takiej możliwości nie stwarzała wówczas uchwała Sejmu), ani też opublikowanej później "liście Milczanowskiego". I tylko opinia publiczna zaskakiwana jest pojawiającymi się co jakiś czas informacjami, że czołowe postaci "dziennikarskiego frontu antylustracyjnego" jak Lesław Maleszka - były dziennikarz "Gazety Wyborczej", czy Sławomir Jeneralski - były dziennikarz TVP, obecnie poseł SLD, współpracowali ze służbami specjalnymi totalitarnego reżimu.
Były szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego przyznaje, że trakcie swojej pracy spotkał się z aktami archiwalnymi obciążającymi dziennikarzy.
W obecnych warunkach prawnych lustracja dziennikarzy sprowadza się do możliwości występowania przez dziennikarzy osobiście o uzyskanie statusu pokrzywdzonego i dostęp do akt oraz o wydanie informacji o takowych posiadanych przez IPN.

Jak to zrobili inni
29 grudnia 1991 r. niemiecki Bundestag przyjął ustawę o aktach Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD. Akta osób pełniących funkcje publiczne mogą być publikowane z wyłączeniem danych dotyczących życia osobistego. Dokumenty przejrzało od tego czasu prawie 2 miliony Niemców. Tamtejsze instytucje publiczne, redakcje prasowe, radiowe i telewizyjne, a także szkoły i przedsiębiorstwa, sprawdziły już przeszłość ponad 2 mln swoich pracowników. W ciągu 14 lat obowiązywania ustawy udzielono odpowiedzi na ponad 5 mln zapytań w sprawie kolaboracji ze STASI. Kilkanaście tysięcy konfidentów musiało na tej podstawie odejść z pracy w mediach, administracji państwowej, na uczelniach oraz w sądach. Wśród ujawnionych współpracowników reżimu komunistycznego w Niemczech obok polityków znaleźli się też uchodzący za "autorytety" dziennikarze: znany publicysta Günther Wallraff i Gerhard Spiker - naczelny największej gazety Meklemburgii "Ostsee-Zeitung".
W minioną sobotę szef bułgarskiego MSW Rumen Petkow zapowiedział ujawnienie teczek szefów najważniejszych mediów bułgarskich. Społeczeństwo oraz bułgarscy dziennikarze domagają się bowiem podania do wiadomości publicznej nazwisk tych przedstawicieli wpływowych mediów, którzy w okresie reżimu komunistycznego współpracowali ze służbami bezpieczeństwa.
Wojciech Wybranowski

"Nasz Dziennik" 2006-05-09

Autor: ab