Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ugrać deficyt tybetańską kartą?

Treść

Problem wolności i praw człowieka w Tybecie jest tożsamy z problemem wolności i praw człowieka w całych Chinach. Tymczasem państwa Zachodu z zapałem protestują przeciwko łamaniu praw Tybetańczyków, ale na próżnych deklaracjach się kończy. Jakoś dziwnie nie próbują poprawić analogicznej sytuacji, w jakiej znajdują się Chińczycy. Przyczyn tego stanu rzeczy należy doszukiwać się w ekonomicznym uzależnieniu od tej azjatyckiej potęgi, a w istocie - niemożności wpływania na jej poczynania wewnętrzne; Wschód i Zachód różnią się od siebie diametralnie i - jak mawiał Kipling - nigdy nie zetkną się ze sobą. Tymczasem sytuacja w Tybecie jest o wiele bardziej skomplikowana, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać, a związki tego kraju z Chinami - silniejsze niż przedstawia większość komentatorów. Można jedynie domniemywać, że za trwające protesty odpowiada nie tylko pojawiająca się możliwość zdobycia rozgłosu przy okazji olimpiady, ale także działania służb wywiadowczych krajów, którym zależy na zbadaniu ewentualnych możliwości wewnętrznego osłabienia Chin.



W mało którym kraju prestiż państwa odgrywał tak wielką rolę, jak właśnie w Chinach. I tak działania wymierzone np. w olimpiadę władze chińskie odbierają boleśniej aniżeli Rosjanie swoją porażkę związaną z olimpiadą moskiewską i Afganistanem. Dlatego był to bardzo korzystny moment dla poruszenia kwestii niepodległości Tybetu. Niezależnie od tego, jak bardzo boleśnie Chiny odczują bojkot oprawy olimpiady, wydaje się mało prawdopodobne, aby zmieniły prowadzoną przez siebie politykę. Przełkną tę gorzką pigułkę, będą miały żal, a u Chińczyków istnieje coś takiego jak trudności z wybaczeniem tego, co zaszło, i z pewnością będzie to miało w przyszłości przełożenie na stosunki z Zachodem.
W Chinach pójście władzy na ustępstwa oznacza utratę twarzy, a na to Pekin z pewnością sobie nie pozwoli.
Część Tybetańczyków ewidentnie stara się maksymalnie wykorzystać historyczną szansę, jaką niesie za sobą organizacja przez Chiny igrzysk, aby nagłośnić swoje niepodległościowe aspiracje. Z kolei Zachód - wnioskując po niejednoznacznych wypowiedziach niektórych polityków - zastanawia się, czy i w jaki sposób można wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść. Niemcy i Francja bardzo szybko doszły do wniosku, że formalne uznanie niepodległości Tybetu doprowadzi jedynie do skomplikowania stosunków z potężnym partnerem w handlu, jakim niewątpliwie są Chiny. Warto przypomnieć, że żadnych obiekcji w tej materii nie miały w przypadku Kosowa. Reakcje zachodnich rządów na wydarzenia w Lhasie dowiodły, że Zachód nie uczyni niczego, co mogłoby doprowadzić do zaognienia relacji z Chinami. Te ostatnie bowiem nie tylko stanowią ekonomiczną potęgę, ale przede wszystkim posiadają duże wkłady finansowe w systemach ekonomicznych państw zarówno Wspólnoty Europejskiej, jak i Stanów Zjednoczonych. USA, chcąc znaleźć fundusze na kontynuację wojny w Iraku oraz innych przedsięwzięć, wydały obligacje, których duża część znalazła się w rękach chińskich. Problem stanowi również przejawiający stałą tendencję wzrostową deficyt handlowy względem Chin, na którego zahamowanie brakuje skutecznych pomysłów.
Można się zatem jedynie domyślać, że Waszyngton przychylnym i uważnym okiem patrzy na to, co dzieje się w Tybecie, sondując ewentualne możliwości destabilizacji Chin w przyszłości. Zaciągnięte długi będzie bowiem trzeba spłacić, natomiast amerykańska gospodarka znalazła się w recesji i ciągle słabnie, co jest związane m.in. z wojną w Iraku i ropą naftową. Rosnący deficyt handlowy względem Chin dodatkowo uzależnia USA od już potężnego i nadal rozwijającego się partnera. Zresztą do lat 70. XX w., kiedy USA unormowały stosunki z Chinami, Amerykanie finansowali, co zresztą przyznał dalajlama, partyzantkę na terenie Tybetu - były regularne, aczkolwiek nieskuteczne operacje CIA, nic zatem nie stoi na przeszkodzie, aby je powtórzyć. Z kolei w momencie, kiedy USA ogłosiły wojnę z terroryzmem, Chiny ją poparły, ponieważ miały problem z Ujgurami. Widać zatem wyraźnie, że w kwestii Tybetu nie chodzi wcale o prawo narodu do niepodległości, ale o próbę zmiany skomplikowanego systemu sił i zależności. Chiny są zbyt silnym państwem, aby Zachód mógł pozwolić sobie na otwarty sprzeciw wobec prowadzonej przez nie polityki. Dlatego światowa społeczność nie zdecyduje się na podważenie jedności terytorialnej Chin.

Ekonomiczny szach
Chiny są obecnie największym posiadaczem amerykańskich zasobów kapitałowych. Dla Amerykanów byłoby poważnym zagrożeniem, gdyby Chińczycy wycofali się ze strefy dolara i ze względu na słabnącą pozycję tej waluty zaczęli inwestować w inną. Żeby jednak Chiny mogły utrzymać swój wzrost, to muszą limitować kurs własnej waluty. Juan chiński jest niedowartościowany, tzn. jest tańszy, niż powinien być w rzeczywistości, stąd chiński import jest taki tani. Poza tym w Chinach są niskie koszty pracy, w tym płace.
Można zadać sobie zatem pytanie, dlaczego Zachód nie promuje w Chinach czegoś w rodzaju polskiej "Solidarności". Odpowiedź na nie leży w handlu i obligacjach. Każda tego typu próba mogłaby mieć bardzo poważne międzynarodowe konsekwencje, poza tym w tamtych realiach najprawdopodobniej nie odniosłoby to żadnego skutku. Sytuacja krajów zachodnich, a przede wszystkim USA, jest tym bardziej poważna, że na obecnym etapie nie można nałożyć ceł na chińskie towary, ponieważ natychmiast nastąpią retorsje ekonomiczne. Za przykład może posłużyć reakcja Pekinu na wywieszenie w Czechach tybetańskiej flagi. Do tej pory nie udało się Zachodowi zmusić Chin do zrewaloryzowania juana po to, aby podnieść cenę chińskich towarów. W ich interesie leży zatem zwiększenie kosztów pracy w Chinach, ewentualnie - znalezienie możliwości błyskawicznego i skutecznego osłabienia tego państwa, co raczej wydaje się niemożliwe.
W przypadku Chin właściwych są to puste zabiegi, natomiast w przypadku Tybetu, jeśli odniesie się do pewnej grupy osób i zachęci do wystąpień, demonstracji, bojkotu igrzysk, to osiągnie się pewien element oddziaływania. Takie próby będą więc podejmowane. Tym bardziej że w przeszłości było to postrzegane jako problem zupełnie inny. Zachód odnosił niewielkie doraźne korzyści polityczne w związku z zimnowojenną konfrontacją, natomiast w tej chwili jest to konfrontacja o charakterze gospodarczym, i to na wielką skalę. Dla wielu krajów Zachodu jest to problem być albo nie być.

Historycznie chiński
Sprawa Tybetu to problem złożony także w sensie historycznym. Kraj ten znalazł się w zasięgu politycznego oddziaływania Chin przeszło tysiąc lat temu. Świat chiński wytworzył pewien system zależności, który w czasach imperialnych, czyli do 1911 roku właściwie pozostawał niezmienny. Był to system wasalny, tylko że nie posiadał cech europejskiego systemu feudalnego, polegał bowiem na poddaniu się woli boskiego mandatariusza nieba, jakim był cesarz, i złożeniu mu hołdu. Oznaczało to przyjęcie jego absolutnej zwierzchności. W formie dojrzałej wyrażało się to obrzędem zwanym ketou - trzykrotne padnięcie na kolana i trzykrotne uderzenie czołem o ziemię. Trudno wyobrazić sobie suwerennego władcę czy przedstawiciela kraju, który dokonuje tego obrzędu. Z tego m.in. względu europejscy posłowie mieli w XIX wieku kłopoty z nawiązaniem stosunków z Chinami. Chińczycy uważali, że jeżeli ktoś uzna zwierzchność cesarza chińskiego, to jest to wieczne.
Tybet był wasalem Chin od przeszło tysiąca lat. Z czasem postępowała centralizacja państwa chińskiego i to oddziaływanie stawało się coraz silniejsze. Można powiedzieć, że od wieku XVIII ta kontrola chińska nad Tybetem nie ograniczała się już do formy, a Chiny w oczywisty sposób ingerowały w to, co dzieje się w Tybecie. W różnych okresach więzi Tybetu z Chinami mogły słabnąć, ale nigdy w zasadzie nie zostały przerwane. Osłabły na przykład, kiedy Chiny znalazły się w stanie wewnętrznego kryzysu po upadku monarchii mandżurskiej, po 1911 roku. To, że cesarz wycofał stamtąd urzędników albo ci urzędnicy sami uciekli z powodu panującego zamętu, niczego nie zmieniało, dlatego że descedentem cesarzy była Republika Chińska (republika burżuazyjna rządzona przez kuomintang) i ona wkrótce w Tybecie znów ustanowiła swoich zwierzchników. Jej sukcesorem z kolei byli komuniści. Ci ostatni nie od razu pojawili się w Tybecie, gdyż dopiero w 1951 roku. Po zwycięstwie komunizmu Chińczycy postanowili przywrócić więzi z Tybetem i podpisali układ o tzw. pokojowym wyzwoleniu Tybetu, tzn. wkroczyli tam i przywrócili swoją zwierzchność. Oczywiście państwo komunistyczne było jeszcze bardziej scentralizowane aniżeli formy poprzednie, co miało swoje konsekwencje. W związku z tym bardzo trudno jest mówić o tym, że w realnej perspektywie przeszłej Tybet był państwem niepodległym. Żadna federalizacja Chin, a to sugerują niektórzy publicyści, nie ma zatem najmniejszych szans.
Tybet mógł się rządzić samodzielnie, tzn. że Chińczycy nie ingerowali w sposób bezpośredni w jego sprawy, niemniej jednak z punktu widzenia Pekinu nie oznaczało to jakiejkolwiek suwerenności. Podobnie wygląda sytuacja Tajwanu - Chiny uznają go za zbuntowaną prowincję. W Chinach nie istnieje pojęcie autonomii politycznej. Istnieje za to autonomia kulturalna, która może mieć jakieś cechy autonomii politycznej, tzn. że pozwala np. na wejście do parlamentu przedstawicieli mniejszości etnicznych, ale w sensie administracyjnym to do niczego nie uprawnia, do żadnych samodzielnych poczynań.

Dlaczego Tybet?
W dziejach świata możemy zauważyć dwie umowne fazy: materii i ducha - raz ludzkość zwraca się w stronę materii, w stronę racjonalizmu (XIX w.). Kiedy natomiast racjonalizm przekroczy pewne granice, ludzkość zaczyna poszukiwać duchowości. I tak dla niektórych Tybet się jawi, w związku z jego wyraźnym buddyzmem, jako kraj nacechowany pewnego rodzaju duchowością. Chiny z kolei zawsze były państwem areligijnym i z tego punktu widzenia Tybet tym bardziej jest interesujący (także pod względem dzisiejszego zainteresowania życiem człowieka w zgodzie z naturą). Tak właśnie niektórym jawi się Tybet, chociaż jest to fikcja, ponieważ cywilizacja już dawno wkroczyła na ten obszar. Chińczycy dokonali tam dużych zmian, zaciskając jednocześnie kontrolę nad tym państwem i dążąc do jego zupełnego zintegrowania ze swoim krajem. Musieli oni dokonać ingerencji również w sferze duchowej. Religia bowiem regulowała całość życia w Tybecie, więc nie sposób było ingerować w sprawy Tybetu, nie naruszając duchowości jego mieszkańców. Świadczy o tym już sama osoba dalajlamy, który jest jednocześnie politykiem i duchowym przywódcą.
Armia chińska, wkraczając do Tybetu, obeszła się z Tybetańczykami w sposób niezwykle brutalny, ale razem z Chińczykami do Tybetu wkroczył postęp. Pojawiła się nowoczesna technika druku. Zaczęto wydawać książki w języku tybetańskim: podręczniki, słowniki itp. Wcześniej były jedynie święte księgi przepisywane albo odbijane tabliczkami ksylograficznymi i ten stan utrzymał się do połowy XX wieku. Od momentu wkroczenia Chińczyków systematycznie spada liczba analfabetów. W przeszłości język pisany znali bowiem ci, którzy mieli czytać święte teksty - reszta pozostawała niepiśmienna. Zresztą nie istniała taka potrzeba, nie było bowiem książek, a jedyne księgi były świętymi księgami w bibliotekach klasztornych, niedostępne dla przeciętnych ludzi. To Chińczycy wprowadzili normalny system szkolnictwa, w tym uniwersytety, a na nich specjalne wydziały dla mniejszości etnicznych. Rzecz jasna służą one również do celów propagandowych, do wyrabiania pewnych poglądów, niemniej także do normalnej edukacji, która kiedyś nie istniała w ogóle. Przed wkroczeniem Chińczyków w połowie XX wieku nauka była zarezerwowana dla bardzo wąskiego grona mnichów, i to edukacja o charakterze filozoficzno-religijnym, w żaden sposób utylitarnym.
Jakkolwiek zatem nie oceniać by chińskiej polityki, należy przyznać, że Chiny wniosły duży wkład w unowocześnienie Tybetu. Było to państwo niebywałego zacofania, wyjątkowo okrutnych kar mutylacyjnych: oślepienie, ucinanie rąk, nóg. W Tybecie ze względu na buddyzm nie wymierzano kary śmierci, ale właśnie w sposób niebywały okaleczano skazańców. Nie funkcjonowały tam żadne zdobycze cywilizacji i świata zachodniego w sensie technicznym. Nie było kolei, nowoczesnej poczty czy telegrafu. Nie istniała nowoczesna armia. To państwo było w stanie gospodarczym odpowiadającym warunkom średniowiecza. Również istniejący tam system społeczny należał do systemów średniowiecznych i łączył się m.in. z pańszczyzną na rzecz klasztorów. Brakowało też opieki medycznej.
W Tybecie można prowadzić normalną działalność artystyczno-kulturalną, ale w Chinach wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się polityka, co dotyczy także Hanów (rdzennej ludności chińskiej), nie tylko Tybetańczyków. Jest również autonomia o charakterze kulturalnym. W Chinach rozwija się tybetologia. Tworzy się tybetańska elita o charakterze nowoczesnym, a nie archaicznym. Jej część jest zajęta protestami na ulicach Lhasy, ale część wcale nie. Protestujących nie jest wielu w stosunku do całkowitej liczby.
Chińczycy mimo wszystko starają się dbać o wizualne parytety, żeby Tybetańczycy otrzymywali nie mniej aniżeli Chińczycy, chociaż napływ Hanów do Tybetu wiąże się z przejmowaniem przez nich bardziej intratnych stanowisk. Zresztą Tybetańczycy nie mają jeszcze dostatecznie wykształconej elity, stanowiąc mimo wszystko naród w znaczącej części górali i koczowniczych pasterzy. Siłą rzeczy napływ nowoczesności do Tybetu jest w sposób naturalny sprzężony z napływem Hanów. W efekcie - im więcej nowoczesności, tym większa rywalizacja między obiema grupami etnicznymi. Tę ostatnią z pewnością w ten czy inny sposób będą usiłowały wykorzystać Stany Zjednoczone, podobnie zresztą jak siły odśrodkowe w zamieszkałej przez ludy tureckie Ujgurii, która poszła za przykładem Tybetu, stając się kolejnym punktem zapalnym.
Prof. dr hab. Wiesław Olszewski
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2008-04-15

Autor: wa