Przejdź do treści
Przejdź do stopki

UEFA o Euro 2012

Treść

Michel Platini pierwszy raz publicznie wyraził zaniepokojenie stanem przygotowań Polski i Ukrainy do Euro 2012. Szef Europejskiej Unii Piłkarskiej obiecał jednak, iż UEFA dołoży wszelkich starań, by obu organizatorów w ich działaniach wesprzeć. Na początku tygodnia zaszokowali Włosi, którzy wciąż nie mogą przeboleć porażki w walce o Euro 2012. Szef tamtejszej ligi piłkarskiej Antonio Matarrese przesłał do UEFA list, w którym poinformował, iż jego kraj (z jeszcze jednym państwem, niesprecyzowanym) może przejąć od Polski i Ukrainy organizację mistrzostw. Jako argument podawał m.in. opóźnienia w budowie stadionów i całej niezbędnej infrastruktury. I choć wydawało się, że przejdzie to bez echa, wczoraj podczas obrad Komitetu Wykonawczego UEFA w Zagrzebiu głos zabrał Platini. Francuz pierwszy raz przyznał, iż stan przygotowań do turnieju go niepokoi. - Mam wrażenie, że najbliższe sześć miesięcy będzie decydujące, by uniknąć krytycznych opóźnień w projektach infrastruktury sportowej i publicznej i zachować wiarygodność całego projektu - powiedział. Szef UEFA zadeklarował jednak, iż organizatorzy nie będą pozostawieni sami ze swoimi problemami. - UEFA zrobi wszystko, by obie federacje wesprzeć i pomóc, tak aby zagwarantować sukces Euro 2012 - dodał. Wniosek płynący z Zagrzebia jest jednak jeden: jeśli nie weźmiemy się ostro do pracy i nie przyjmiemy do wiadomości, że nie mamy już czasu na żadne opóźnienia - może się zdarzyć każdy scenariusz. Michał Listkiewicz, prezes PZPN, uspokaja co prawda, że nikt i nic mistrzostw nam nie zabierze, ale wczorajszy sygnał musi dać do myślenia. Pierwotnie UEFA miała zacząć przyglądać się wysiłkom Polski i Ukrainy po zakończeniu Euro 2008, ale uznała, iż to zbyt odległy termin. Dlatego na ręce patrzeć nam będzie już teraz, by uniknąć kolejnych opóźnień. - Musimy mieć pewność, że przygotowania idą we właściwym kierunku - przyznali unijni oficjele. Polska i Ukraina otrzymały organizację mistrzostw w kwietniu ubiegłego roku. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-01-31

Autor: wa