Przejdź do treści
Przejdź do stopki

UE - gospodarka absurdalna

Treść

Z Andrzejem Sadowskim, ekspertem z Centrum im. Adama Smitha, rozmawia Anna Wiejak

Co może w ciągu najbliższego roku wpłynąć na wzrost cen? Co może zdrożeć i dlaczego?
- Na ceny może wpłynąć otwarcie polskiego rynku. Sama Komisja Europejska zauważyła, że wzrost cen żywności w Unii jest efektem wspólnej polityki rolnej, która polegała na wprowadzeniu różnego rodzaju limitów na produkcję. W efekcie ta polityka wobec rolnictwa doprowadziła do deficytu żywności w Europie, a co za tym idzie - wzrostu cen. Stąd Komisja postanowiła dopuścić większe kontyngenty zakupu żywności poza Unią, tej tańszej, i jeżeli zostanie to skutecznie wprowadzone w życie, to przynajmniej ten wzrost cen, który jest związany z niewystarczającą produkcją, zostanie być może zahamowany. Trzeba jednak pamiętać, że oprócz tego, iż jest niewystarczająca produkcja, istnieją też takie rozwiązania, jak np. kwoty mleczne. Skutkują one tym, że producenci nie są w stanie wykorzystać możliwości większej produkcji, stąd ceny nabiału czy serów będą siłą rzeczy wyższe. W innych obszarach, gdzie mamy do czynienia z podwyżkami, jest to efekt głównie decyzji politycznej. Tak było za wszystkich rządów. W każdorocznym budżecie są wpisane podwyżki akcyzy np. na paliwa. Tam, gdzie mamy do czynienia z wolnym rynkiem, towary i usługi są coraz tańsze. Natomiast w obszarach objętych monopolami albo decyzjami o charakterze politycznym mamy do czynienia ze zjawiskiem dokładnie odwrotnym.

Czy niektóre rozwiązania gospodarcze Unii Europejskiej nie przypominają gospodarki planowej?
- Tygodnik "The Economist" stwierdził kilka lat temu, że najbardziej absurdalna gospodarka to prowadzona przez Unię Europejską wspólna polityka rolna.

Jakie unijne regulacje mają wpływ na polską gospodarkę?
- Przede wszystkim problemem jest sama ich ilość. Inicjatywa Komisji UE, aby je zlikwidować, ponieważ blokują rozwój, straciła impet. Szkodzą te regulacje, które jako zasadę eliminują wolny rynek, zastępując go arbitralnymi decyzjami wiedzących lepiej urzędników. Szczególnym polem są regulacje dotyczące ochrony środowiska. Polskie rządy zgodziły się przyjmować praktycznie z marszu najwyższe standardy ekologiczne, a co za tym idzie - ponieść niezwykle wysokie dodatkowe koszty przez własną gospodarkę i obywateli wcześniej, niż zrobią to kraje starej Unii. Tamte państwa dostosowywały się do tego czasami nawet kilkadziesiąt lat.

Kiedy wstępowaliśmy do UE, euroentuzjaści obiecywali, że nie będzie podwyżek. Tymczasem obserwujemy proces dokładnie odwrotny. Co zatem czeka Polskę po wejściu do strefy euro?
- W ramach strefy euro są prowadzone różne polityki gospodarcze będące efektem dobrego lub złego rządzenia. Najlepszym przykładem są wydarzenia w Grecji i Irlandii, świadczące o tym, że euro nie ma przemożnego znaczenia dla tworzenia bogactwa. Na razie jest to bardziej kwestia jakości rządzenia, za które odpowiedzialne są rządy narodowe, niż polityki prowadzonej przez Komisję Europejską. Euro samo z siebie nie jest źródłem bogactwa. Bogactwo obywateli państw nie zależy zatem od przyjęcia euro. Źródłem bogactwa narodów jest ich praca. Euro, dolar czy inne waluty są tylko narzędziem umożliwiającym wymianę gospodarczą.

Polska planuje przyjęcie euro około 2012 roku. Czy rzeczywiście korzyści ze zmiany waluty zbilansują nam poniesione koszty?
- Przyjęcie wspólnej waluty będzie miało sens ekonomiczny, jeżeli polska gospodarka zbliży się w rozwoju do poziomu gospodarek państw strefy euro oraz spełni inne kryteria, jak wysokość inflacji czy deficytu budżetowego, itd. W obecnej perspektywie przyjęcie wspólnej waluty nie jest dla Polski korzystne. Już dziś trudno o sensowną wspólną politykę monetarną dla takich krajów, jak chociażby Portugalia i Niemcy, ponieważ mają one zupełnie inny poziom rozwoju gospodarczego. Niełatwo sobie wyobrazić jednakową politykę monetarną dla kraju, który musi się latami szybko rozwijać, i takiego, który zadowala się samą stabilizacją. Polska potrzebuje przede wszystkim bardzo dużego rozwoju. Trzeba mieć też na uwadze, że projekt euro był przedsięwzięciem bardziej politycznym niż gospodarczym. Było to narzędzie szybszej integracji politycznej, a nie gospodarczej. W UE nadal istnieją ograniczenia w wolnym handlu i sama wspólna waluta przecież tego nie zlikwiduje.

A co z utratą odrębnej polityki monetarnej?
- Próba prowadzenia wspólnej polityki monetarnej przez kraje o różnym poziomie gospodarczym powoduje, że ta polityka nie odpowiada nikomu - ani krajom, które jak Portugalia próbują szybciej się rozwijać, ani krajom "zasiedziałym", jak Niemcy, gdzie rozwój 2-3 proc. to już jest szczyt wyobraźni rządzących. Suwerenna polityka monetarna pozwala lepiej dobrać narzędzia do poziomu rozwoju gospodarczego własnego państwa. Jest tylko jedno niebezpieczeństwo. Rządzący nie mogą zrzucić odpowiedzialności na Europejski Bank Centralny, jak to teraz ma miejsce w wypowiedziach różnych premierów i ministrów państw strefy euro.

Czy na wprowadzeniu euro zyskają jedynie niektórzy przedsiębiorcy?
- Niekoniecznie. Wszystko będzie zależało od tego, jaki zostanie ustalony kurs wymiany. Do tej pory niektórzy politycy i wąska grupa biznesmenów próbowali narzucić, przynajmniej publicznie w różnego rodzaju debatach, niezwykle wysoki kurs wymiany złotego do euro, co by oznaczało, że praca milionów naszych obywateli zostałaby gwałtownie przeceniona, tzn. że ten kurs wymiany byłby nieekwiwalentny. To, że wzrasta wartość złotówki, nie jest efektem spekulacji, ale wytężonej pracy naszych obywateli. Natomiast gotowość ustalenia kursu pod interesy grupki biznesmenów skrzywdziłaby dziewięćdziesiąt kilka procent polskiego społeczeństwa, w tym rzeszę przedsiębiorców. Efekt takiego działania byłby podobny do tego, co miało miejsce w PRL, kiedy przymusowo wymieniano pieniądze, aby odebrać społeczeństwu efekty jego dotychczasowej pracy. Ustalając nieekwiwalentny kurs wymiany, bez wątpienia można Polaków administracyjnie zubożyć.

A co będzie z podatkiem VAT? Jakie będą konsekwencje jego unifikacji w ramach Unii?
- Od początku kraje starej Unii zauważyły, że poważnym instrumentem uzyskania przewagi konkurencyjnej krajów nowej Unii, takich jak Polska, może być bardziej konkurencyjny system podatkowy. Stąd już na początku oskarżyły te kraje o tzw. dumping podatkowy. Niestety, rządzący Polską do tej pory nie korzystają z tej podpowiedzi, podczas gdy inne kraje zmieniają swoje systemy podatkowe, upraszczają podatki, wprowadzając m.in. podatek liniowy czy upowszechniając podatek ryczałtowy, oraz w ogóle obniżają opodatkowanie. Jeżeli w UE nastąpi próba wprowadzenia jednolitych stawek podatkowych, jednolitych rozwiązań, to niestety przewaga krajów z konkurencyjnym systemem podatkowym, a taki Polska mogłaby mieć od dawna, się skończy.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Autor: wa