Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tylko w ubojniach?

Treść

Lekarze weterynarii postulują likwidację uboju gospodarskiego. Jeśli tak by się stało, to rolnicy nie mogliby zabijać świń czy cieląt we własnym gospodarstwie, tylko musieliby to zrobić w ubojni. I to także wtedy, gdyby mięso miało zostać spożytkowane tylko na własne potrzeby. Ale to rozwiązanie ma małe szanse powodzenia - z powodów ekonomicznych.
Obecne przepisy stanowią, że rolnik może prowadzić ubój gospodarski, ale tylko wtedy, gdy mięso nie idzie na sprzedaż, ale na własną konsumpcję. Trzeba tylko obowiązkowo przeprowadzić badania weterynaryjne mięsa, aby wykluczyć choroby, które zagrażałyby osobom spożywającym taką wieprzowinę. Od dłuższego czasu pojawiają się jednak postulaty lekarzy weterynarii, aby całkowicie zakazać uboju gospodarskiego. Gdyby rolnik chciał mieć mięso tylko dla swojej rodziny, to i tak musiałby odstawić zwierzę do profesjonalnej ubojni posiadającej wszelkie certyfikaty sanitarne i weterynaryjne. Weterynarze alarmują bowiem, że ubój gospodarski jest fikcją, gdyż także osoby, które sprzedają mięso i jego przetwory na rynku (np. na targowiskach), same zabijają świnie, a powinny to robić właśnie w ubojniach. I niewykluczone, że takie przepisy mogą niedługo wejść w życie, ale najpierw inspekcja weterynaryjna i rząd muszą przełamać sprzeciw wielu posłów, do których trafiają argumenty rolników. - Mam z jedną świnią jechać 20-30 kilometrów do ubojni? - dziwi się Stanisław Sośko, emerytowany rolnik, który hoduje tylko 2-3 tuczniki, aby mieć mięso przede wszystkim na Święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc. I wskazuje na jeszcze jeden problem. Teraz przyjeżdża do niego tylko weterynarz, któremu trzeba zapłacić za badanie mięsa, ale to nie są duże koszty. Jednak już za ubój tucznika trzeba zapłacić co najmniej 40-50 złotych i nie można wykluczyć, że ceny wzrosną, gdy ubojnie zwietrzą interes, bo w Polsce ubój gospodarski jest naprawdę duży. W dodatku takie osoby jak Stanisław Sośko musiałyby jeszcze wynajmować jakiś pojazd, aby dowieźć jedną sztukę trzody chlewnej do ubojni. A to także wydatek co najmniej 50 złotych. W efekcie emeryt musiałby dołożyć do przyjemności jedzenia mięsa z własnej hodowli co najmniej 100 złotych. - A mam mniej niż 700 zł emerytury - podkreśla nasz rozmówca. Zresztą dla wielu rolników wydanie takich pieniędzy będzie zbyt dużym obciążeniem. - Boję się, że prędzej wielu rolników zacznie potajemnie zabijać świnie bez żadnych badań, niż zapłaci za ubój - twierdzi jeden z mazowieckich lekarzy weterynarii.
W opinii Inspekcji Weterynaryjnej, problem kosztów uboju można by częściowo rozwiązać, gdyby w całym kraju powstała sieć gminnych ubojni. Byłyby to nieduże zakłady, pracujące tylko w pewnych określonych okresach, np. przed największymi świętami, gdy rolnicy masowo zabijają świnie na własne potrzeby. Wtedy byłyby niższe i koszty uboju, i transportu. Niestety i to rozwiązanie ma jeden bardzo poważny feler, który stawia wszystko pod dużym znakiem zapytania: nie wiadomo, kto miałby za to zapłacić. Żadna duża ubojnia nie uruchomi małego zakładu, bo jest to nieopłacalne ekonomicznie. Do takich gminnych ubojni nie będzie też dokładać państwo, bo nie ma z czego. Pozostają samorządy, ale i one nie są skore do wydatków, mając już teraz ogromne problemy z zapewnieniem funduszy choćby na szkoły i drogi. A przecież taką ubojnię trzeba najpierw wybudować i wyposażyć oraz dokładać do utrzymania budynków i urządzeń w martwym sezonie, gdy uboju nie będzie. Dlatego zapewne z tych czysto ekonomicznych powodów cały projekt spali na panewce.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-03-09

Autor: jc