"Tygodnik Powszechny" przygarnia ateistów
Treść
Nader zdumiewa niezwykła wielkoduszność mieniącego się katolickim "Tygodnika Powszechnego" wobec zajadłych przeciwników Kościoła typu filozofa Jana Woleńskiego, wobec zażartych ateistów typu Stanisława Lema etc. W czasie najbardziej nawet zajadłych ataków wrogów Kościoła w "Tygodniku Powszechnym" pojawiały się teksty skrajnie minimalizujące zagrożenia dla religii i Kościoła, a nawet zrzucające na obrońców Kościoła winę za to, że się jeszcze w ogóle bronią. Jakże charakterystycznym przykładem takiego zamazywania ostrości istniejących konfliktów i zagrożeń był sławetny tekst jednego z bardziej znanych członków zespołu "Tygodnika Powszechnego" - ks. Jana Kracika, "Wrogowie Kościoła", publikowany w "Tygodniku "powszechnym" z 30 lipca 1995 r. W artykule tym można było m.in. przeczytać przedziwne stwierdzenie: "Zdecydowana większość chrześcijan to zarazem - raz bardziej, raz mniej - przyjaciele i wrogowie Kościoła". Bardziej mącącego sprawy twierdzenia nie można było w ogóle wymyślić. Fakty mówią coś wręcz przeciwnego. Zdecydowana większość chrześcijan, wszyscy prawdziwi chrześcijanie, nie udawacze, nie pozoranci, są zarazem przyjaciółmi Kościoła. Wrogowie Kościoła zaś, których nie brakuje, wywodzą się na ogół nie spośród chrześcijan, lecz różnych grup ateistycznych i masońskich. Spośród byłych towarzyszy partyjnych (obecnych "czerwonych" i "różowych"), którzy choć wyrzekli się dawnych form komunizmu, to jakoś nie wyrzekli się walki z Kościołem i religią.
Wobec tych byłych towarzyszy "Tygodnik Powszechny" okazuje jednak niezwykłą wprost wyrozumiałość, chciałby ich wprost przytulić, przygarnąć do serca (jakże odmienne podejście w zestawieniu z niebywałą wrogością, jaką okazuje wobec "Naszego Dziennika" i Radia Maryja). Przypomnijmy tu jakże znamienną reakcję obecnego redaktora "Tygodnika Powszechnego" ks. Adama Bonieckiego na tekst ks. Wiesława Niewęgłowskiego, duszpasterza inteligencji, z lutego 1992 roku. Ksiądz Niewęgłowski z goryczą krytykował przejawy wrogości do Kościoła ze strony różnych osób, rzekomo nawróconych z inteligencji, które w latach 80. nader chętnie kryły się pod opiekuńcze skrzydła Kościoła. Ksiądz Boniecki natychmiast znalazł usprawiedliwienie dla obłudnych koniunkturalistów, sugerując: "Może to my nie dorośliśmy do miary oczekiwań rozbudzonych w czasie próby (...). Właśnie zawiedziona miłość często przemienia się w agresję" (ks. A. Boniecki: "List do księdza Wiesława Niewęgłowskiego", "Tygodnik Powszechny", 8 marca 1992 r.). Dość szczególny był to przejaw usprawiedliwiania ludzi takich jak A. Szczypiorski, którzy niejednokrotnie w swym życiu popisali się arcykoniunkturalnymi zwrotami. W latach 1982-1983 tacy właśnie ludzie najbardziej skwapliwie udawali cudowne wprost "nawrócenia", aby potem po 1989 r., czując się silnymi, dokładać jak najmocniej swoim byłym opiekunom i protektorom. Tak jak Michnik, który jeszcze w 1988 r. dedykował swą książkę "Kochanemu ks. Henrykowi Jankowskiemu, memu przyjacielowi i mentorowi, z pogańską pokorą", aby w połowie lat 90. odwdzięczyć się ks. Jankowskiemu zainicjowaniem wielomiesięcznej kampanii potępień przeciw niemu.
Innym przykładem skrajnego zamazywania pojęć i wyjątkowej "tolerancji" "Tygodnika Powszechnego" wobec wrogów Kościoła był drukowany w "TP" z 14 marca 1993 r. tekst Jerzego Wertensteina-Żuławskiego o piosenkarce Sinhead O'Connor. Jak wiadomo, piosenkarka O'Connor, która publicznie podarła przed kamerą fotografię Ojca Świętego, spotkała się z powszechnym bojkotem w skądinąd "ultraliberalnych" Stanach Zjednoczonych. Nikt nie wystąpił w jej obronie. Organizatorzy koncertu publicznie przeprosili widownię za nieodpowiedzialność piosenkarki. Izolowana po swym grubiańskim występie "artystka" w końcu sama wybąkała słowa przeprosin pod adresem Ojca Świętego. Tymczasem u nas w "katolickim" "Tygodniku Powszechnym" znalazł się obrońca O'Connor, wspomniany Jerzy Wertenstein-Żuławski. Napisał, że piosenkarka ta jest i tak moralnie lepsza od rozwydrzonej Madonny. Pytanie - czy ma jakikolwiek sens ten typ obrony, czy ma jakikolwiek sens takie stopniowanie zła? Tego typu wystąpienia były, jak jeszcze szerzej o tym napiszę, niejednokrotnie elementem praktyki pisarskiej "Tygodnika Powszechnego", skądinąd tak zajadłego w zwalczaniu katolickich mediów: Radia Maryja i "Naszego Dziennika". Ileż to razy w "Tygodniku Powszechnym" atakowano z grubej rury ludzi broniących wiary i Kościoła, zarzucając im rzekome należenie do "Kościoła zamkniętego", triumfalizm etc. Nic dziwnego, że takie zachowanie "Tygodnika Powszechnego" wywołało jednoznaczne napomnienie ze strony Ojca Świętego Jana Pawła II w liście do Jerzego Turowicza z 5 kwietnia 1995 roku. Ojciec Święty napisał wtedy m.in.: "Rok 1989 przyniósł w Polsce głębokie zmiany związane z upadkiem systemu komunistycznego. Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, aby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym był Kościół w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje, jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w 'Tygodniku Powszechnym'. W tym trudnym momencie Kościół w 'Tygodniku' nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd oczekiwać: 'nie czuł się dość miłowany' - jak kiedyś powiedziałem (...)".
Warto tu dodać szokujące informacje o wcześniej przemilczanych zastrzeżeniach Karola Wojtyły jako kardynała i metropolity krakowskiego do linii "Tygodnika Powszechnego". Publicznie ujawnił całą prawdę dopiero w 2005 r. publicysta Piotr Bączek na łamach katolickiego czasopisma "Christianitas" (nr 23-24) w obszernym tekście "W trosce o linię 'Tygodnika Powszechnego'". Bączek obalił w nim tezę o rzekomo idyllicznych stosunkach między ks. kard. Karolem Wojtyłą a "Tygodnikiem Powszechnym". Wskazywał, że ks. kard. Wojtyła, podobnie jak Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński, zarzucał "Tygodnikowi Powszechnemu" różne zachwiania w równowadze pisma. Bardzo cennym materiałem w tym kontekście był zamieszczony obok tekstu Bączka przemilczany dotąd dokument - obszerny list metropolity krakowskiego ks. kard. Karola Wojtyły z 7 marca 1969 roku. W liście tym czytamy m.in.: "Boli nas (...) gdy Kościół w Polsce czuje się raczej nieobecnym na szpaltach 'Tygodnika', nie interesującym i przemilczanym. Boli nas, gdy czołowy organ katolicki traktuje Kościół w Polsce i sprawy, którymi on żyje, marginesowo. Tę swoistą 'ucieczkę' od tego, co stanowi rzeczywistość Kościoła w Polsce, dostrzegł kilkakrotnie - i wyraził właściwym sobie językiem Stefan Kisielewski (...). Musimy postawić sobie pytanie: czy istnieje właściwa proporcja pomiędzy inicjacją soborową, która jest koniecznym warunkiem odnowy, a krytyką Kościoła, którą mu wymierzacie za to, że nie jest dość 'soborowy' (...) jest różnica pomiędzy tym postępem w Kościele, którego wyrazem i sprawdzianem stało się Vaticanum II, a tzw. postępowością (progresizmem). Ta druga wyraża się dążnością do zmian poniekąd dla ich samych, a wszystko ocenia wyłącznie pod kątem nowości (...). Niestety, muszę stwierdzić ze strony Waszego środowiska pełną rezerwę w stosunku do niezbędnego tutaj dialogu, do szukania konsultacji w sprawach tak zasadniczych, jak sprawy tu poruszone".
Na tle cytowanych wyżej faktów można się tylko zdumiewać niebywałą wyrozumiałością i wielkodusznością "katolickiego" "Tygodnika Powszechnego" wobec wszelkiego typu ateistów, wolnomyślicieli, nawet zajadłych wrogów religii i Kościoła. Skądinąd ogromnie przychylny dla "Tygodnika Powszechnego" Michał Jagiełło stwierdził w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" z 11 maja 2002 r., mówiąc o "Tygodniku Powszechnym": "Często, na przykład, powtarza się, że ludzie 'Tygodnika' w zadziwiający sposób potrafili wyzwolić w sobie ogromne pokłady tolerancji wobec niewierzących, błądzących, nawet tych, którzy instalowali stalinizm w Polsce, a potem przejrzeli na oczy, natomiast zachowali przesadny krytycyzm wobec narodowego nurtu w Polskim katolicyzmie". Dodajmy przy tym, że ten "przesadny krytycyzm" ludzie "Tygodnika Powszechnego" odnosili również do największego symbolu polskiego patriotyzmu - Prymasa Tysiąclecia Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Cóż, Turowicz i jego koledzy wyraźnie nie mogli strawić wypowiadanych przez Prymasa Tysiąclecia tak ostrych słów przeciw antypolskim szydercom, "manii obrzydzania polskich dziejów", fałszywym uogólnieniom o "polskim antysemityzmie" czy tak ostrego potępienia przez Prymasa Polski ataku Stanisława Stommy na polskie powstania. Sympatyzując bezkrytycznie z czołowymi działaczami opozycyjnej lewicy laickiej, redaktorzy "Tygodnika Powszechnego" wyraźnie nie mogli strawić tak ostrych słów Prymasa Stefana Wyszyńskiego na temat KOR wypowiedzianych w 1981 roku: "W Polsce trzeba bronić spraw własnej ojczyzny, a nie obcych zamówień".
Redaktorom "Tygodnika Powszechnego" wyraźnie nie odpowiadało nader ostre stanowisko Prymasa Tysiąclecia wobec skrajnego krytykanctwa w stosunku do tego, co się dzieje w Kościele polskim, połączonego z zachłyśnięciem się wszelkimi "nowinkami" z Kościołów w Europie Zachodniej, zachłyśnięcia, które po tylekroć krytykował w swych "Dziennikach" Kisiel. Szczególnie jaskrawym przykładem takiego krytykanctwa był sławetny tekst J. Turowicza "Kryzys w Kościele", publikowany w "Tygodniku Powszechnym" w 1959 roku. Tekst ten niesamowicie oburzył Prymasa Polski, który publicznie, z ambony, skarcił Turowicza, mówiąc, że "nie ma kryzysu w Kościele, jest tylko kryzys dziennikarza, który takie artykuły publikuje w prasie katolickiej" (por. rozmowa E. Koniecznej z J. Turowiczem, "Zawsze najlepiej słychać krzykaczy", "Życie Warszawy" z 16 lipca 1996 r.). Nawet całe dziesięciolecia później Turowicz bronił swojego tekstu, twierdząc, że był kryzys w Kościele i cały problem polegał tylko na tym, że "ksiądz prymas, który był człowiekiem konserwatywnym, uważał, że nie ma kryzysu i krytycznie odniósł się do mojego artykułu" (tamże). Jeszcze w latach 90. przy różnych okazjach ludzie z "Tygodnika Powszechnego" wypowiadali się z przekąsem o Prymasie Tysiąclecia oraz o jego niektórych poglądach i działaniach. Na przykład Józefa Hennelowa ostro krytykowała w "Tygodniku Powszechnym" z 28 czerwca 1998 roku "apoteozujący sąd Ryszarda Reiffa o geniuszu Prymasa podpisującego straszliwy w gruncie rzeczy tekst porozumienia z roku 1950 (...)". W rzeczywistości zaś porozumienie to ułatwiło przetrwanie Kościołowi katolickiemu w Polsce z nieporównanie mniejszymi stratami niż na przykład na Węgrzech, gdzie nie najlepsza taktyka Prymasa Węgier Józefa Mindszenty'ego została wykorzystana przez władze do zmasowanych okrutnych represji wobec hierarchii i wiernych. Sam naczelny "Tygodnika Powszechnego" Jerzy Turowicz otwarcie krytykował nieżyjącego Prymasa Tysiąclecia (m.in. w programie II TVP 14 maja 1994 roku) "za promowanie 'katolicyzmu ludowego' oraz niedostatecznie gruntowną realizację uchwał II Soboru Watykańskiego i modernizację Kościoła w Polsce" (por. J.S. i W.W.S., "Temat tygodnia", "Myśl Polska" z 5 czerwca 1994 r.). Omawiający wystąpienie Turowicza redaktorzy "Myśli Polskiej" komentowali: "Obok potępienia ataku na zmarłego Prymasa, który był rzeczywistym przywódcą narodu polskiego w szczególnie trudnym okresie, nasuwają się pytania, jakie były intencje wystąpienia J. Turowicza. Czy jest to dalszy krok oddzielenia Kościoła od narodu, jak czynił to wytrwale 'Tygodnik Powszechny' pod redakcją J. Turowicza?" (tamże).
Podważanie przesłania Jana Pawła II
Obłudę "Tygodnika Powszechnego" szczególnie dobrze ilustrowała postawa jego redakcji wobec przesłania Ojca Świętego. Z jednej strony, manifestacyjnie deklarowano swoje uwielbienie dla postaci Jana Pawła II. Z drugiej strony, w sposób bardzo, ale to bardzo zawoalowany, starano się podważać to z jego przesłania, co nie przypadało do gustu redakcji krakowskiego tygodnika. Zwłaszcza to wszystko, co uderzało w próby zamazywania wyrazistości nauki Kościoła czy obnażało nietolerancję wpływowych mediów wobec ludzi wierzących, wzywało do "obrony praw sumienia" (tak jak w słynnej homilii Ojca Świętego w Skoczowie). Znana publicystka katolicka Ewa Polak-Pałkiewicz zwróciła uwagę już w 1995 roku na występujące w "Tygodniku Powszechnym" manipulacje tego typu. Pisała m.in.: "Bardziej uważna lektura pozwala odnaleźć na jego [tj. "Tygodnika Powszechnego" - J.R.N.] łamach zawoalowaną krytykę nauczania moralnego Ojca Świętego, dziwnie współgrającą z atakami 'Gazety Wyborczej' czy 'Wprost'. Tuż po majowej wizycie Jan Pawła II w Polsce 'Tygodnik' opublikował dyskusję redakcyjną pt. 'Polskie pytania', w której m.in. ks. biskup Tadeusz Pieronek, Jerzy Turowicz i Jarosław Gowin zastanawiają się nad treścią skoczowskiej homilii Ojca Świętego. Można tu znaleźć takie oto myśli Jarosława Gowina: 'Papież ma jednostronny obraz polskiej rzeczywistości', 'stawianie znaku równości [pomiędzy totalitaryzmem a permisywizmem - Ewa Polak-Pałkiewicz] jest błędem i może prowadzić do fałszywej strategii duszpasterskiej'. Niestety nic nie może powstrzymać czytelnika od skojarzenia, jakie przywodzi poziom tych refleksji z wypowiedzią Józefa Oleksego, który na gorąco skomentował skoczowską homilię: 'Nie zgadzam się z Papieżem'. Jarosław Gowin, redaktor naczelny 'Znaku', wypowiadający się na łamach 'Tygodnika' formułuje swoje sądy niejako w imieniu środowiska pisma. Nonszalancja, z jaką zostało zakwestionowanie nauczanie Ojca Świętego, skierowane do Polaków, musi zdumiewać" (E. Polak-Pałkiewicz, "Miejsce Kościoła w 'TP'", "Arcana" nr 6 z 1995 r.). Trudno nie podpisać się pod tak ważną i uargumentowaną konkluzją Ewy Polak-Pałkiewicz.
Wyrozumiałość dla osłabiania wiary
W redakcji "Tygodnika Powszechnego" niejednokrotnie wyrażano skrajną wręcz wyrozumiałość dla różnych przejawów podważania najistotniejszych nawet zasad wiary katolickiej. Bardzo typowe pod tym względem było zachowanie się redakcji "Tygodnika Powszechnego" po jednoznacznym potępieniu koncepcji jezuity ojca Anthony'ego de Mello przez Kongregację Nauki Wiary na czele z kardynałem Josephem Ratzingerem. W głośnej "Notyfikacji odnośnie do pism ojca Anthony de Mello SJ", opublikowanej w imieniu Kongregacji Nauki Wiary 24 czerwca 1998 roku, stwierdzono m.in.: "(...) już w niektórych fragmentach tych pierwszych publikacji [o. de Mello - J.R.N.], a w sposób nasilony w późniejszych pismach tego Autora, zauważa się coraz bardziej niebezpieczne odchodzenie od podstawowych treści wiary chrześcijańskiej. Objawienie dokonane w Chrystusie zastępuje on intuicją Boga bez żadnej formy i możliwości wyobrażenia, dochodząc do określenia Boga jako ogólnej pustki (...)".
W "Notyfikacji" Kongregacji Nauki Wiary zwracano uwagę na szkodliwą wymowę innych sugestii o. de Mello, prowadzących do konkluzji typu jego sądów na temat ksiąg świętych; "nie wyłączając Biblii": "Księgi te przeszkadzają, aby ludzie szli za własnym zdrowym rozsądkiem i czynią ich ograniczonymi i agresywnymi. Religie, włącznie z chrześcijańską, są jedną z podstawowych przeszkód w odkryciu prawdy. (...) Myśleć, że Bóg własnej religii jest jedynym, to znaczy poddać się fanatyzmowi. 'Bóg' według autora, powinien być widziany jako rzeczywistość kosmiczna, nieokreślona i wszechobecna. Ignoruje się charakter osobowy Boga, a praktycznie się Go zaprzecza (...) Kongregacja Nauki Wiary, mając na celu troskę o dobro wiernych, uznała za konieczne stwierdzić niniejszą 'Notyfikacją', że wyżej przestawione teorie nie są do pogodzenia z wiarą katolicką i mogą prowadzić do poważnych szkód. W czasie audiencji, udzielonej kardynałowi Prefektowi, Jego Świątobliwość Jan Paweł II zatwierdził niniejszą 'Notyfikację', uchwaloną na zebraniu plenarnym Kongregacji Nauki Wiary i nakazał jej opublikowanie" (cyt. za "Tygodnik Powszechny" z 6 września 1998 r.). W tym samym numerze "Tygodnika Powszechnego" w którym opublikowano powyższą "Notyfikację" Kongregacji Nauki Wiary, ukazał się artykuł Artura Sporniaka "Kłopoty z jezuickim guru", wyraźnie ironizujący na temat niektórych polskich krytyków poglądów jezuity de Mello. Sporniak nie ukrywał w końcowych konkluzjach swego tekstu, wyraźnie pozbawionego krytycyzmu wobec de Mello, również opinii, że potępienie jego poglądów utrudni próby religijnego zbliżenia Europy i Azji. Pisał: "Na razie więc próby religijnego zbliżenia Europy i Azji wydają się być nieudane (...) Kościół i teologowie wciąż nie potrafią przetłumaczyć prawd zawartych w dogmatach na język filozofii i religii Azji, nie zniekształcając przy tym depozytu wiary. Dopóki się to nie uda, Kongregacji Nauki Wiary nie pozostanie nic innego, jak orzekać w coraz to nowych przypadkach "niezgodność z wiarą katolicką" i ostrzegać wiernych przed "poważnymi szkodami" ("Tygodnik Powszechny" z 6 września 1998 roku).
Jak już akcentowałem, zarówno kardynał Joseph Ratzinger w imieniu Kongregacji Nauki Wiary, jak i zatwierdzający "Notyfikację" Ojciec Święty Jan Paweł II, jednoznacznie uznali za "niebezpieczne" zawarte w pismach de Mello "odchodzenie od podstawowych treści wiary chrześcijańskiej". Nie przeszkodziło to redaktorom "Tygodnika Powszechnego" w takim doborze uczestników publikowanej w tygodniku Turowicza debaty o poglądach de Mello, aby wyraźnie przeważali w niej obrońcy poglądów tego jezuity (Por. "Debata Tygodnika": sprawa ojca de Mello, "Tygodnik Powszechny" z 13 września 1998 r.). Jeden z tych obrońców - o. Stanisław Obirek, późniejszy odstępca z zakonu, stwierdził m.in.: "Tekst kardynała Ratzingera stanowi wykładnię oficjalną, ale nie nieomylną (...) nie bałbym się kardynałowi Ratzingerowi powiedzieć, że w swoim rozwoju duchowym owocnie czerpię z de Mello". Jeszcze radykalniejszy okazał się inny uczestnik debaty w "Tygodniku Powszechnym" - Bartłomiej Dobroczyński (znany skądinąd jako skrajny entuzjasta J. Owsiaka). Wystąpił on z otwartym atakiem na "Notyfikację" Kongregacji Nauki Wiary, stwierdzając: "Odbieram to jako brak szacunku dla mojej wrażliwości religijnej". Uznał atak kard. Ratzingera na o. de Mello za "groźne oskarżenie", akcentując jednocześnie: "Obawiam się, że dokument watykański wzmocni postawy reprezentowane np. przez rozgłośnię z Torunia". Inny dyskutant - o. Maciej Bielawski, stwierdził, podważając w ten sposób znaczenie "Notyfikacji" Kongregacji Nauki Wiary, podpartej autorytetem samego Ojca Świętego: "Moim zdaniem watykańska wypowiedź ani nie zamyka dyskusji, ani jej nie otwiera". Tylko jedyny z czterech uczestników debaty o. Jan Kłoczowski wystąpił ze stanowczą obroną stanowiska Kongregacji Nauki Wiary.
Znamienne jest, że także później redakcja "Tygodnika Powszechnego" opublikowała listy broniące de Mello (por. listy Stanisławy Grabskiej i Jana Tarnowskiego, "Tygodnik Powszechny" z 27 września 1998 r.). Najdalej posunęła się w swych osądach działaczka warszawskiego KiK Stanisława Grabska, pisząc m.in. o de Mello: "(...) trudno jest widzieć w jego książkach sprzeczności z treścią chrześcijańskiej doktryny czy z dogmatami (...). Kardynał Ratzinger z racji swej funkcji stróża doktryny musi się interesować głównie wiarą, 'w którą wierzymy'. Ufam, że prędzej czy później zmieni on sąd o de Mello". Grabska zacierała w ten sposób fakt, że sąd kard. Ratzingera nie był tylko jego sądem, lecz osądem Kongregacji Nauki Wiary, popartym autorytetem samego Jana Pawła II. Czyżby redakcja "Tygodnika Powszechnego" wątpiła w dogmat o nieomylności Papieża w sprawach wiary?
Liczne przykłady zajmowania przez "Tygodnik Powszechny" stanowiska kolidującego z dogmatami wiary zostały przytoczone w publikowanym pośmiertnie ważnym tekście wybitnego katolickiego publicysty Józefa Mariana Święcickiego, szczycącego się niegdyś między innymi przyjaźnią i zaufaniem kardynała Adama Sapiehy (J.M. Święcicki: O "Tygodniku" memento, "Nasza Polska" z 6 października 1999 r.). Jak pisał Święcicki: "Co gorsza, w jego numerach ["Tygodnika Powszechnego"] pojawiają się wciąż artykuły wyraźnie kolidujące z katolicką ortodoksją. Jeden z nich, autorstwa ks. Wacława Hryniewicza, zdawał się solidaryzować ze stanowiskiem synodu anglikańskiego, który zakwestionował wieczność kar piekielnych jako rzekomo obarczających Boga zarzutem sadyzmu. Spotkało się to z rewelacyjną, ale mocną repliką ks. Marka Starowieyskiego - ze względu na to, że taki pogląd narusza dogmat. Zaraz potem ukazał się jednak w 'TP' artykuł ks. Piotrowskiego, traktujący wypowiedź Chrystusa o wieczności kar piekielnych jako 'metaforę' i powołujący się w tej kwestii na autorytet Orygenesa, którego tezy zostały wszak potępione przez Kościół. Aż wierzyć się nie chce, że istnieją u nas księża o takim 'teologicznym' wykształceniu (...) Bardzo też przykro wypadła w 'Tygodniku Powszechnym' (ostatni numer z 1996 r.) próba obrony Jacka Kuronia, zajmującego w sprawie aborcji analogiczne do Kwaśniewskiego stanowisko (...). A czyż nie jest niepokojące, że w czasie, kiedy coraz bardziej upowszechnia się model katolicyzmu dowolnie selektywnego, przyjmującego jedne, a odrzucającego inne prawdy wiary, ks. Hryniewicz, pisząc w 'TP' (1997 r., nr 8) o 'Wierze wzywanych do nawrócenia', wystąpił w obronie księdza ze Sri Lanki ekskomunikowanego za uporczywe trwanie w herezji".
Profesor Krystyna Czuba wystąpiła kiedyś przeciwko próbom zostawiania otwartych furtek dla eutanazji na łamach "Tygodnika Powszechnego". Pisała: "Cywilizacja śmierci wkrada się do wszelkich mediów. 'Tygodnik Powszechny' (21 marca 1993 r.) zamieścił artykuł Tadeusza Jagodzińskiego 'Śmierć na życzenie?'. W artykule czytamy: 'Postawy religijnej uznającej, że człowiekowi nie wolno niszczyć życia darowanego przez Boga, nie da się pogodzić z tymi nurtami filozofii wolności i autonomii jednostki, które zakładają prawo człowieka do nieskrępowanej swobody decydowania o własnym losie. Jedyną płaszczyzną porozumienia może być tolerancja oraz wzajemny szacunek przy równoczesnym dyplomatycznym założeniu, że obie strony są zgodne co do tego, że się nie zgadzają. Błędem byłoby jednak wyciągnięcie z tego wniosku o bezsensie dialogu na temat eutanazji'. W 'Tygodniku Powszechnym' ukazują się często publikacje przedstawiające tzw. pogranicze etyczne. Te granice etyczne zostały zatarte. Skutki tej filozofii dla człowieka i narodu są przerażające".
Skrajnym przykładem wyjątkowej pobłażliwości "Tygodnika Powszechnego" dla najbardziej nawet agresywnych odstępców od wiary katolickiej były dwa teksty poświęcone postaci suspendowanego księdza Eugene Drewermanna w przedświątecznym tekście "Tygodnika Powszechnego" z 20 grudnia 1992 roku. Suspendowany ksiądz Eugene Drewermann znany jest z książek niezwykle napastliwych wobec Kościoła katolickiego, z niezwykłą gorliwością dążących do zniszczenia struktur Kościoła instytucjonalnego. Jego publikacje pełne są fanatycznych wręcz uprzedzeń i uproszczeń, zawierające wiele stwierdzeń całkowicie rozmijających się z prawdą. Tym bardziej zdumiewające było więc poświęcenie takiej to postaci aż dwóch bardzo obszernych materiałów: artykułu księdza Dariusza Oko "Sprawa Drewermanna", czyli Luter dwudziestego wieku" i "Drewermann ma głos. Z (suspendowanym) księdzem dr Eugene Drewermannem rozmawia Wojciech Pięciak". Zdumiewał aż tak przesadny ton tekstu ks. Oko, już w tytule niezwykle wyolbrzymiającego pozycję Drewermanna jako rzekomego "Lutra XX wieku". Trudno byłoby też pogodzić się z końcową konkluzją tekstu ks. Oko: "Spotkanie z Drewermannem może obudzić Kościół i teologię z dogmatycznej drzemki (...)". Co jak co, ale pełne zacietrzewienia i agresywności teksty Drewermanna trudno traktować jako bodziec do rzeczywiście poważnej dyskusji.
Zrozumiałe, że Drewermann jest chętnie nagłaśniany w czasopismach niezbyt przychylnie nastawionych do Kościoła, od postkomunistycznego "Wprost" do postkomunistycznej "Polityki". Trudno zrozumieć, po co jest jego tak przesadne nagłaśnianie w mieniącym się katolickim tygodniku. Stąd nie zaskoczył mnie ton ostrego wystąpienia krytycznego wobec tego nagłośnienia, wyrażony przez redaktora naczelnego "Ateneum Kapłańskiego" ks. Jerzego Bagrownicza w artykule pt. "Czy należy pisać o Drewermannie?", publikowany w "Tygodniku Powszechnym" z 17 stycznia 1993 roku. Ksiądz Bagrowicz pisał m.in.: "Tytuł artykułu ks. Oko (...) jasno określa stanowisko zarówno autora, jak i redakcji: widzi się w Drewermannie zjawisko dla naszego czasu znaczące. 'Trudno udawać, że go nie ma' - napisano w redakcyjnym wprowadzeniu. Na takie 'uhonorowanie' suspendowanego księdza i tak szeroką prezentację jego poglądów ostro zareagował red. Marek Skwarnicki w bożonarodzeniowym numerze 'Tygodnika' (...). Podzielam wątpliwości red. Skwarnickiego co do sensowności zamieszczenia wywiadu z Drewermannem, przeprowadzonego przez red. Pięciaka (...). To Drewermann panuje nad rozmową, prowadzi ją w zamierzonym przez siebie kierunku, widząc okazję upowszechnienia swego posłannictwa także przez poważny polski tygodnik (...). Sposób, w jaki red. Pięciak usiłuje zaczepiać Drewermanna, przypomina raczej nieśmiałe pytania w rodzaju: 'I co jeszcze masz do objawienia, nasz drogi mistrzu?'. Zadziwiał taki właśnie styl prowadzenia wywiadu w tygodniku 'katolickim' z człowiekiem, będącym zdecydowanym wrogiem Kościoła instytucjonalnego, traktującym Biblię jako "zespół symboli i mitów zbliżonych do innych kultur'". Onieśmielenie i ugrzecznienie redaktora "Tygodnika Powszechnego" zamiast próby przyparcia przeciwnika Kościoła do muru, wskazania na uproszczenia i sprzeczności jego wywodów.
Kompromitująca wpadka "Tygodnika Powszechnego"
Równocześnie z wybielaniem na łamach "Tygodnika Powszechnego" różnych wrogów Kościoła typu Drewermanna redakcja krakowskiego tygodnika katolickiego rozprawiała się z przedstawicielami inaczej niż ona myślących przedstawicieli różnych nurtów katolickich, na czele ze środowiskami radiomaryjnymi. Co więcej, chętnie sięgała przeciw nim "do pomocy" piór osób z dawnej opozycji laickiej czy nawet skrajnych agnostyków typu Jana Woleńskiego. Nader szokujące np. było opublikowanie w "Tygodniku Powszechnym" z 7 stycznia 1996 r. artykułu jednego z czołowych przedstawicieli "michnikowszyzny" i filaru Fundacji Batorego - Aleksandra Smolara. Co najważniejsze, w swym artykule Smolar straszył czytelników wymyślonymi przez siebie samego "bojówkami" o. Tadeusza Rydzyka czy ks. Henryka Jankowskiego. I domagał się użycia przeciw nim siły - w styczniu 1996 r. w czasie szczytowego okresu rządów postkomunistycznych Smolar pisał dosłownie: "Czy władze będą miały odwagę wysłać oddziały policji przeciwko bojówkom o. Tadeusza Rydzyka czy ks. Henryka Jankowskiego?" [podkr. - J.R.N.]. I takie oto zachęcania władz postkomunistycznych, by użyły siły przymusu wobec zwolenników o. T. Rydzyka czy ks. H. Jankowskiego, opublikowane zostały na łamach "katolickiego" tygodnika z Krakowa!
We wrześniu 2002 r. "Tygodnik Powszechny" wzbił się dosłownie na szczyty niechęci do takich mediów katolickich jak Radio Maryja i "Nasz Dziennik", robiąc dosłownie wszystko, aby je oczernić, izolować i osłabić. Nastąpiło to w dość szczególnym momencie - w kilka dni po tym, jak wrogowie Kościoła z postkomunistycznego "Wprost" i lewicowo-liberalnego "Newsweeka" zaczęli nieprzebierającą w środkach hałaśliwą nagonkę na Radio Maryja i "Nasz Dziennik". Szkalujący charakter tej kampanii i jej wyraźny cel, godzący w Kościół, wywołały rozliczne protesty. Antykościelną kampanię potępili liczni hierarchowie kościelni - księża arcybiskupi i biskupi. A co zrobił w tym czasie "Tygodnik Powszechny"? Z zajadłym uporem godnym lepszej sprawy podejmuje działania, aby impet kampanii godzącej w Radio Maryja i "Nasz Dziennik" nie wygasł, starając się maksymalnie przyczernić i zafałszować obraz Radia Maryja i "Naszego Dziennika". Nienawiść zaślepia. I tylko tym można tłumaczyć kompromitującą wpadkę "Tygodnika Powszechnego" z 22 września 2002 roku. Aby tym mocniej uderzyć w katolickie media: Radio Maryja i "Nasz Dziennik", mieniący się katolickim pismem "Tygodnik Powszechny" sięgnął po "pomoc" prof. Jana Woleńskiego, znanego z tendencyjnych tekstów antykościelnych, stałego współpracownika, i to dosłownie od pierwszego numeru czasopisma "Bez Dogmatu", kwartalnika o skrajnie antykościelnym i antyreligijnym charakterze.
Takiego autora, pełnego uprzedzeń wobec Kościoła katolickiego, jego wyraźnego przeciwnika, postanowił wykorzystać "katolicki" "Tygodnik Powszechny" w ataku na Radio Maryja i "Nasz Dziennik". 22 września 2002 r. "Tygodnik Powszechny" zamieścił jako główną pozycję numeru ciągnący się od pierwszej kolumny ogromny wywiad z Woleńskim (przeprowadzili go Krzysztof Burnetko i Michał Nawrocki). Wywiad pt. "Głupota nie zna standardów" pełen jest obelg pod adresem "Naszego Dziennika" i Radia Maryja, rzucanych najwyraźniej za aprobatą redaktorów "Tygodnika Powszechnego". W jednym z pytań zadanych Woleńskiemu dziennikarze zaatakowali rzekome "tezy szowinistyczne", zamieszczane przez "Nasz Dziennik" czy w Radiu Maryja "głupstwa w najbardziej potocznym sensie" docierające "z aprobatą, a nawet czynną pomocą wielu hierarchów kościelnych" do paru milionów Polaków. Stwierdzenia te, uwłaczające nie tylko Radiu Maryja czy "Naszemu Dziennikowi", ale również wielu hierarchom kościelnym, publikowane były w "Tygodniku Powszechnym" bez choćby cienia krytycznego komentarza czy polemiki ze strony jego redaktorów. Najwyraźniej cieszyli się, że wreszcie znaleźli "odpowiedniego" sojusznika w ataku na nielubiane przez nich katolickie media. Woleński ciągle powtarzał pod adresem Radia Maryja i "Naszego Dziennika" epitety w stylu "głupota", "polityczne szaleństwo", ku zadowoleniu jego rozmówców z "Tygodnika Powszechnego".
Rzecz charakterystyczna dla obłudy i całkowitego braku odwagi cywilnej kierownictwa redakcji "Tygodnika Powszechnego" z jego naczelnym ks. Adamem Bonieckim na czele. Nawet po zdemaskowaniu i wyszydzeniu na łamach "Naszego Dziennika" i "Niedzieli" całego blamażu z tekstem J. Woleńskiego, redaktorzy "Tygodnika Powszechnego" nie zdobyli się na wyjaśnienie całej historii. Ani nie wytłumaczyli się z powodu sięgnięcia po współpracownika fanatycznego antyreligijnego czasopisma przeciw katolickim mediom, ani też nie przeprosili czytelników za swe tak niegodziwe działania w tej sprawie. Kompromitująca wpadka "Tygodnika Powszechnego" z tekstem J. Woleńskiego wywołała protesty ze strony niektórych, co bystrzejszych czytelników "Tygodnika Powszechnego". Mam w swoich zbiorach m.in. list Jerzego Dulata z kanadyjskiego Toronto z 3 października 2002 r. do redakcji "Tygodnika Powszechnego" w związku z artykułem prof. J. Woleńskiego. J. Dulat konkludował: "Pan profesor jest agnostykiem. Nie interesuje się problemem istnienia Boga i ma prawo sprzeciwiać się każdemu, kto chciałby ten jego sielski stan umysłowy naruszyć. Nie rozumiem tylko redaktorów pisma, które mieni się katolickim, a solidaryzuje się z agnostykiem.
W atakach na Radio Maryja wielokrotnie brali udział rozliczni członkowie redakcji "Tygodnika Powszechnego" na czele z naczelnym redaktorem tego tygodnika ks. Adamem Bonieckim. Wyróżnili się przy tym, łagodnie mówiąc, bardzo oszczędnym dawkowaniem prawdy. Szczególnie mocno zaznaczyło się to w telewizyjnych napaściach na Radio Maryja ze strony związanego z "Tygodnikiem Powszechnym" red. Marka Zająca. Sam ks. biskup Adam Lepa zarzucił Zającowi, że występując w telewizyjnej "Debacie" K. Durczoka, "dwukrotnie posłużył się oszczerstwem w stosunku do założyciela Radia Maryja, aby wykazać niegodziwość jego działań. Nie było żadnej reakcji ze strony prowadzącego program. Czyżby hołdowano zasadzie 'cel uświęca środki'"? (por. "Nasz Dziennik" z 11-12 lutego 2006 r.).
Nie zabrakło udziału redakcji "Tygodnika Powszechnego" w najnowszej nagonce medialnej na o. T. Rydzyka i Radio Maryja w lipcu 2007 roku. Do nagonki znowu włączył się naczelny ks. A. Boniecki, i to artykułem publikowanym na pierwszej kolumnie tygodnika: "Jedna wielka rodzina" ("TP" z 22 lipca 2007 r.).
Zajadłe fobie "Tygodnika Powszechnego" wobec inaczej od nich myślących środowisk katolickich wyładowywały się również m.in. na częstochowskich paulinach. W "Niedzieli" z 24 listopada 2002 r. paulin - o. Janusz Zbudniewek z oburzeniem pisał w "Liście otwartym do ks. prof. Jana Kracika" opublikowanym 20 października 2002 r. w "Tygodniku Powszechnym" artykule ks. Jana Kracika, próbującym podważyć i ośmieszyć historię kultu Cudownego Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Ojciec Zbudniewek nazwał tekst ks. Kracika artykułem godnym plugawego "Nie" i pisał w cytowanym "Liście": "Śmiem (...) twierdzić, że podjąłeś się niewdzięcznej misji, jaką od wielu lat uprawiają niektórzy publicyści 'Tygodnika' z naczelnym włącznie". Niestety, mogę w 100 procentach potwierdzić słuszność tych jakże gorzkich stwierdzeń o. Zbudniewka. W czasie moich prac redakcyjnych zaobserwowałem utrzymującą się od lat konsekwentną zajadłą niechęć "Tygodnika Powszechnego" do częstochowskich paulinów, strażników największego narodowego sanktuarium religijnego - Jasnej Góry. Oto kilka wymownych przykładów z ostatnich lat. 15 lutego 1998 r. "Tygodnik Powszechny" piórem Adama Szostkiewicza zaatakował jasnogórskich paulinów za to, że apelowali, by Częstochowa pozostała miastem wojewódzkim. Szostkiewicz otwarcie "denuncjował" za to paulinów, stwierdzając: "Naciski w tej kwestii godzą w ducha konkordatu" (A. Szostkiewicz, "Częstochowa i konkordat", "Tygodnik Powszechny" z 15 lutego 1998 r.). 17 września 1999 r. ks. Adam Boniecki zaatakował na łamach "TP" o. Zbudniewka - paulina w tekście "Posłannictwo". 13 maja 2001 tenże ks. Boniecki, już jako redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego", zaatakował przeora paulinów (dziś już generała zakonu) o. Izydora Matuszewskiego za nadanie Orderu Jasnogórskiego prezesowi KPA Edwardowi Moskalowi, zarzucając paulinom, że poszli jakoby "drogą antyewangeliczną". Atak ks. Bonieckiego wywołał stanowczą polemikę o. Tadeusza Dionizego Łukaszczyka: "Antyewangeliczna droga paulinów?" ("Tygodnik Powszechny" z 3 czerwca 2001 r.).
Na łamach "Tygodnika Powszechnego" niejednokrotnie przypuszczano bezwzględne ataki na znanych duchownych różniących się opiniami z krakowską katolewicową redakcją. Redakcja "TP", tak wyrozumiała dla ateistów, agnostyków, b. ubeków i stalinistów, nie miała jakoś żadnych zahamowań w atakach na "inaczej myślących" duchownych. W polemikach wobec nich nie było widać ani krzty osławionej tygodnikowej "tolerancji". Jak na przykład określić nader agresywne ataki publikowane w "Tygodniku Powszechnym" przeciwko ks. Waldemarowi Chrostowskiemu, jednemu z najwybitniejszych współczesnych uczonych katolickich, inicjatorowi powstania Rady Chrześcijan i Żydów i jej b. współprzewodniczącemu. Na łamach "Tygodnika Powszechnego" z 1 lutego 1998 r. wydrukowano na przykład słowa wręcz go szkalujące i pełne zapiekłej nienawiści: "Poglądy ks. Chrostowskiego są anachronizmem, co nie znaczy, że można je lekceważyć, nie jest on bowiem w swych uprzedzeniach i antysemickich fobiach odosobniony". Zmarły kilka lat temu redaktor "Tygodnika Powszechnego" Tadeusz Żychiewicz w rozmowie z Adamem Michnikiem ("Gazeta Wyborcza" z 16 kwietnia 1992 r.) posunął się do nazwania artykułu duszpasterza środowisk twórczych - ks. Wiesława Niewęgłowskiego "tekstem tak żenująco głupim, że rozpacz człowieka bierze". Oto styl dyskusji z inaczej myślącymi duchownymi, preferowany przez ludzi z "Tygodnika Powszechnego"! Przykłady podobnych metod dyskusji, deformacji i przeinaczeń można by długo mnożyć, by przypomnieć choćby stanowczy protest ks. Stanisława Małkowskiego przeciw umieszczonemu w "Tygodniku Powszechnym" ordynarnemu kłamstwu na jego temat.
"Nowa Myśl Polska" z 24 listopada 2002 r. w opartym na informacji KAI tekście: "Abp Józef Michalik skrytykował 'Tygodnik Powszechny' stwierdzała m.in.: "Arcybiskup skrytykował 'Gazetę Wyborczą' (...) oraz promowane przez nią 'Kulturę' paryską i 'Tygodnik Powszechny'. Te środowiska - zdaniem wiceprzewodniczącego Konferencji Episkopatu - pokazują martwy i pasywny katolicyzm, który nie zabiera głosu w sprawach społecznych. Bardzo niepokojące jest 'swoiste zatroskanie' o tożsamość Kościoła, błędna interpretacja historii Polski, niewłaściwa wizja ekumenizmu, a także posądzenia o rzekomy antysemityzm Polaków oraz 'absurdalne' - jak stwierdził Arcybiskup - obwinianie katolików za prześladowanie ich przez Kościół prawosławny".
Podgryzanie Kościoła od wewnątrz
Kilkanaście lat po 1989 r. przyniosło aż nadto przykładów jakże niechlubnej roli "Tygodnika Powszechnego" w podgryzaniu i osłabianiu Kościoła katolickiego od wewnątrz. Redakcja "TP" wyraźnie spełniała rolę katolewicowej przybudówki "Wyborczej", korzystając za to z hojnego nagłaśniania w michnikowej gazecie.
Lewaccy libertyni mogli być szczerze zadowoleni z roli granej przez katolewicowy tygodnik. Zamiast bronić Kościoła przed ateistyczną agresją, zamiast łączyć się innymi środowiskami katolickimi w solidarnej walce w obronie chrześcijańskich wartości, "Tygodnik Powszechny" we wprost niegodziwy sposób walczył z najbardziej oddanymi obrońcami katolicyzmu.
Podobne do katolewicowego tygodnika z Krakowa tendencje zaznaczyły się wśród niektórych przedstawicieli zakonów, zwłaszcza jezuitów i dominikanów. Znalazły się wśród nich osoby, które odegrały rolę prawdziwych koni trojańskich wewnątrz swych zakonów - vide na szczęście już były jezuita Stanisław Obirek i były na szczęście dominikanin Tomasz Bartoś. Czy trzeba przypominać, jak jeszcze będąc w zakonie, zajadle walczyli z obrońcami Kościoła, jakich podstępnych argumentów używali, jak zwalczali Radio Maryja. Myślę, że warto się zastanowić, dlaczego Kościół został tak mocno zdradzony. Dodajmy do tego jakże niegodziwą rolę odegraną w dzieleniu i rozbijaniu Kościoła od wewnątrz po 1989 r. przez ks. Michała Czajkowskiego, niegdyś przez 24 lata agenta UB i SB. Myślę, że warto się zastanowić, ileż wielkich niepowetowanych szkód przynieśli Kościołowi ci trzej ludzie, przez lata szumnie przedstawiający się jako rzecznicy "Kościoła otwartego". Ciekawe, że jakoś nikt nie zdradził Kościoła spośród ludzi oskarżanych o to, że należą do "Kościoła zamkniętego".
"Nasz Dziennik" 2007-09-08
Autor: wa
Tagi: tygodnik powszechny