Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk - premier elekt

Treść

W najbliższy piątek nastąpi zaprzysiężenie rządu i powołanie Donalda Tuska na premiera. Następnie, na kolejnym posiedzeniu Sejmu, Tusk wygłosi exposé, a posłowie zagłosują w sprawie wyrażenia wotum zaufania wobec koalicyjnego gabinetu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wczoraj prezydent Lech Kaczyński powierzył liderowi PO misję tworzenia nowego rządu.
W ciągu tygodnia powinien być już znany skład rządu pod kierownictwem Donalda Tuska. Przedtem zapowiadane jest jeszcze spotkanie liderów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, aby uzgodnić ostatnie sprawy przed przedstawieniem składu rządu prezydentowi.

- Ze względu na natłok uroczystości państwowych moje spotkanie z szefem PSL odbędzie się w poniedziałek albo we wtorek. W środę mamy posiedzenie Sejmu i wtedy, dzień lub dwa dni później, bylibyśmy gotowi z Waldemarem Pawlakiem do przedstawienia prezydentowi gabinetu - powiedział Donald Tusk. Jednak już dzisiaj obie partie zdecydują o wejściu w koalicję rządową. Od wczoraj, po tym, jak z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego odebrał akt desygnacji na stanowisko premiera, lider Platformy może już oficjalnie zająć się kompletowaniem gabinetu.
Tusk nie chciał jednak jeszcze mówić o priorytetach rządu, odsyłając do programów Platformy i PSL. - Kończymy pracę nad deklaracją koalicyjną - powiedział Tusk. Zapowiedział jednak, że jego najbliższymi współpracownikami w kancelarii premiera będą posłowie PO: Sławomir Nowak i Paweł Graś, oraz Tomasz Arabski - wiceprezes Radia Gdańsk.
Sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński poinformował, że prezydent Lech Kaczyński podczas swojego spotkania z Donaldem Tuskiem wyraził zastrzeżenia wobec dwóch pojawiających się kandydatur na ministrów w przyszłym rządzie. Chodzi o Radosława Sikorskiego szykowanego na ministra spraw zagranicznych i Zbigniewa Ćwiąkalskiego, który ma zostać ministrem sprawiedliwości. Według Kamińskiego, prezydent uważa, iż ministrem sprawiedliwości nie powinna być osoba, która jako adwokat broni Henryka Stokłosy i która "pisze opinie" dla Ryszarda Krauzego. Tajnymi materiałami w sprawie Sikorskiego, które mają go dyskredytować jako kandydata na ministra spraw zagranicznych, prezydent ma się podzielić z Tuskiem, gdy przyszły premier uzyska uprawnienie do zapoznania się z niejawnymi informacjami. - Żadna z tych opinii nie zmieniła mojej oceny przydatności dla Polski ludzi, których będę nominował - mówił Tusk. Kamiński podtrzymał deklarację, że jeśli będą oni kandydatami na ministrów, to prezydent powoła ich w skład rządu.

Szantaż polityczny?
Cały czas nie milkną echa czwartkowego wezwania Kancelarii Sejmu, by Nelly Rokita i Lena Dąbkowska-Cichocka zrezygnowały ze społecznego doradzania prezydentowi RP, gdyż w przeciwnym wypadku mogą stracić mandat poselski. - Groźby pod naszym adresem, byśmy natychmiast przestały społecznie doradzać prezydentowi, to zastraszanie. Jest niegodne, by w tych murach taka polityka była prowadzona. Bardzo mi się nie podoba i smuci zachowanie ludzi, którzy już nie są w opozycji i rządzą - zastraszanie nie jest dobrą metodą - powiedziała Nelly Rokita.
Obie doradczynie prezydenta ze swoich społecznie pełnionych funkcji zrezygnowały. Zapowiedziały jednak, że chcą wyjaśnień od marszałka Sejmu, jaka jest podstawa prawna, aby żądać od nich rezygnacji z tych funkcji. Mandatu poselskiego nie można łączyć z zatrudnieniem w administracji rządowej czy samorządowej. Dlatego też obie doradczynie wraz z wyborem ich do Sejmu stały się społecznymi doradcami prezydenta. Rokita była doradcą prezydenta ds. kobiet, natomiast Dąbkowska-Cichocka doradzała w sprawie kultury, dziedzictwa narodowego i nauki. Obie wystąpiły do marszałka z pytaniem o podstawę prawną twierdzenia, że mogą utracić mandaty.
O ile w przypadku wyjaśnienia prezydent obie swoje byłe doradczynie mógłby ponownie przyjąć na społecznie pełnione funkcje, o tyle inaczej wygląda sprawa innego posła Prawa i Sprawiedliwości Jana Ołdakowskiego, który również dostał ultimatum od marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Ołdakowski tłumaczył wczoraj, że otrzymał informację, iż jeśli "do północy" nie zrezygnuje z kierowaniem Muzeum Powstania Warszawskiego, to marszałek Sejmu wygasi jego mandat poselski. Marszałek miał zasugerować posłowi wzięcie urlopu na czas posłowania. - Wydaje mi się, że zwyczaj, w którym marszałek Sejmu grozi odebraniem mandatu posłom opozycji, to nie jest dobry zwyczaj - powiedział Ołdakowski. Dodał, że w tej sytuacji wybiera pozostanie dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego, a sprawę swojego mandatu pozostawia w rękach marszałka Sejmu.
Jak zaznaczył, w ubiegłej kadencji łączył te funkcje. A to, że może to robić, potwierdzały trzy ekspertyzy prawne. Powiedział, że marszałek Sejmu nie przedstawił mu żadnych swoich ekspertyz, a wyrażał jedynie własne przekonanie w tej sprawie. - Koleżanka partyjna marszałka Komorowskiego pani Hanna Gronkiewicz-Waltz chce chyba swojego człowieka na stanowisku dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego - spekuluje na temat przyczyn owego szantażu poseł PiS Karol Karski. Karski stwierdził, że w kwestii możliwości łączenia różnych funkcji posłowie stosują się do opublikowanych instrukcji dla posłów, a te pozwalają łączyć mandat posła z pracą w instytucji kultury.
Artur Kowalski
"Nasz Dziennik" 2007-11-10

Autor: wa