Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk nie przeprosił

Treść

Lech Kaczyński kilkakrotnie przepraszał za to, że w wypowiedzi Jacka Kurskiego znalazły się zarzuty, które nie powinny się pojawiać w kampanii wyborczej. Jednocześnie podkreślał, że takie sytuacje zdarzały się i Platformie Obywatelskiej. Ta jednak po raz kolejny zapowiada, że nie zamierza za nic przepraszać. Ale w kampanii wraca inna sprawa - Marek Borowski uzależnia swoje poparcie dla Donalda Tuska od wyjaśnienia sprawy "czarnej propagandy" w sprawie Cimoszewicz - Jarucka. "Człowiek z zasadami powinien reagować" - stwierdził lider Socjaldemokracji Polskiej.
"A czy to prawda, że jednym z planowanych przez was haków było ubranie Donalda Tuska w mundur żołnierza Wehrmachtu?" - od tego pytania, które padło w tygodniku "Angora", zaczęła się cała "afera Kurskiego". W odpowiedzi wówczas jeszcze członek sztabu Lecha Kaczyńskiego powiedział, że to nieprawda i jest to "obrzydliwe", a "to, że w jego domu mówiło się po niemiecku, nie oznacza, że trzeba go przebierać w mundur". Dziennikarka podpytuje dalej. Kurski wyjaśnia, że Tusk pisał o tym w swoich książkach. Tutaj pojawia się po raz pierwszy tekst o dziadku kandydata PO na prezydenta.
"Jest wiele niedomówień i tajemniczości nt. dziadka Donalda Tuska i sądzę, że w jego interesie leży wyjaśnienie tej kwestii" - mówi Kurski. W kolejnej wypowiedzi twierdzi, iż "niczego nie wie na pewno" i wówczas padają słowa: "poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu". To po tych słowach wybuchła afera. Sztab Kaczyńskiego zareagował natychmiast - Kurski został wyrzucony ze sztabu i postawiony przed sądem dyscyplinarnym Prawa i Sprawiedliwości, a kandydat jeszcze tego samego dnia przeprosił Tuska.
- Pomyliłem się, ale nie powiedziałem żadnego oszczerstwa - mówił nam przed wejściem na posiedzenie sądu partyjnego Jacek Kurski. Łudził się jeszcze, że może swoją argumentacją przekona kolegów i wymiar kary będzie łagodniejszy niż wyrzucenie z partii. Przeliczył się.
Być może rzeczywiście się pomylił. Trafiamy na egzemplarz albumu "Był sobie Gdańsk", wydawnictwa współfinansowanego przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej ze środków Republiki Federalnej Niemiec w 1996 r. Głównym autorem publikacji jest Donald Tusk. Pisze też wstęp do tego wydania.
"Dziadek po kądzieli, Franz Dawidowski, mówił o sobie z dumą "Danziger". Jednemu z synów dał na imię Juergen, drugiemu Henryk, nie Heinrich, i posłał go do polskiej szkoły w Sopocie. Dziadek był piłkarzem w klubie polskich kolejarzy Gedania, w czasie wojny naziści zesłali go na przymusowe roboty, po 45 wybrał Polskę" - pisze Tusk. Te słowa przytaczał też na specjalnie zwołanej konferencji prasowej szef jego sztabu Jacek Protasiewicz. Ale nie cytował już dalszego ciągu tego samego akapitu. A tam czytamy: "Jego brat służył w Wehrmachcie, szwagier zginął od kuli polskiego żołnierza, siostra znalazła grób w Bałtyku jako jedna z ofiar Gustloffa, statku z gdańskimi uchodźcami storpedowanego w 45 roku przez sowiecką łódź podwodną". Kurski tłumaczy, że właśnie tym się zasugerował. Sąd partyjny mu nie uwierzył.
Ale twarde stanowisko Prawa i Sprawiedliwość sztabowcy Lecha Kaczyńskiego wykorzystują do kontrataku. - Kurski złamał zasady i poniósł odpowiedzialność. Tego samego oczekujemy od Donalda Tuska - mówi Zbigniew Ziobro. Chodzi o Hannę Gronkiewicz-Waltz i Joannę Fabisiak. Obie uczestniczyły w konferencji prasowej zorganizowanej w jednym z warszawskich hospicjów. Przekazane tam, oparte na fałszywych przesłankach, informacje miały konkretne założenie: na dwa dni przed wyborami parlamentarnymi obniżyć notowania konkurencji. Odbiór społeczny miejsca zorganizowania konferencji był jednoznaczny. Nawet sam Tusk nazwał zdarzenie "niesmacznym". Dziś mówi jednak już co innego.
- To jest przykra prawda dla Lecha Kaczyńskiego, prawda o polityce społecznej w Warszawie, i nie dziwię się, że wzbudza takie zdenerwowanie - powiedział wczoraj w Białymstoku. Za Gronkiewicz-Waltz przepraszać nie zamierza. Nie widzi też nic złego w postępowaniu posłanki Fabisiak, która w Radzie Warszawy szefuje komisji polityki społecznej i nigdy nie reagowała na jakieś nieprawidłowości w dofinansowywaniu hospicjów.
Ziobro zapowiedział, że dopóki Tusk nie przeprosi i nie wyciągnie konsekwencji wobec Gronkiewicz-Waltz, PiS nie będzie rozmawiał z delegacją Platformy Obywatelskiej, w której składzie zasiądzie szefowa warszawskiej organizacji tej partii.
Ale sztab Tuska może mieć kłopoty nie tylko z tą sprawą. Gdy spodziewano się w miarę życzliwej konferencji Marka Borowskiego, na której szef Socjaldemokracji Polskiej wezwie swój elektorat do głosowania na kandydata PO, słowa wcale takie życzliwe nie były.
- Marek Borowski ma jeden głos w wyborach i nie bardzo liczyłem na ten głos - skomentował żartobliwie Kaczyński w Wasilkowie k. Białegostoku. Borowski oczekuje jednak od Tuska wyjaśnienia udziału osób związanych z PO w "ataku czarnej propagandy" na Włodzimierza Cimoszewicza. - Człowiek z zasadami musi reagować - zaznaczył. Chodzi oczywiście o sytuację ze słynnym oświadczeniem Anny Jaruckiej, które później okazało się sfałszowane. Jarucką do komisji przyprowadził poseł PO Konstanty Miodowicz, a Jarucką z nim skontaktował inny działacz Platformy - Wojciech Brochwicz.
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 2005-10-14"

Autor: ab