Tusk musi szukać następców
Treść
 Kluczowi w sprawach gospodarczych ministrowie rządu szykują się do  opuszczenia gabinetu Donalda Tuska. Na biurku premiera - jak dowiedział  się "Nasz Dziennik" - leży już dymisja złożona przez szefa grupy  doradców Tuska, ministra Michała Boniego. W resorcie finansów natomiast  huczy od informacji w sprawie dymisji ministra Jacka Rostowskiego, który  szuka sposobności, aby zrezygnować ze stanowiska. Zamiary Boniego i  Rostowskiego są nie po drodze z planami Donalda Tuska. Premier nie ma  bowiem następców, którzy w obecnym, tragicznym stanie finansów państwa,  mogliby przejąć ich obowiązki.  
Jeszcze przed kilkoma miesiącami minister Michał Boni prasowe  doniesienia o swojej rezygnacji nazywał "fałszywymi insynuacjami",  kwitując je stwierdzeniem, że do dymisji nie ma zamiaru się podawać. Jak  jednak ustalił "Nasz Dziennik", dymisja Boniego do Donalda Tuska już  trafiła. Premierowi udało się jednak ubłagać szefa grupy swoich  doradców, by na stanowisku jeszcze pozostał, przynajmniej do czasu  znalezienia następcy. Teraz jednak, gdy gabinet Tuska zakończył  międzyresortowe uzgodnienia w sprawie ograniczenia składek do otwartych  funduszy emerytalnych, w których Boni odgrywał kluczową rolę, premier  będzie miał coraz mniej argumentów, by ministra przekonać do dalszego  trwania w rządzie. Zwłaszcza że na swoim w sprawie OFE postawili  wewnątrzrządowi adwersarze Boniego: minister finansów Jacek Rostowski  oraz minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak. Z obojgiem  ministrów - w różnych sprawach - Boni wojuje niemal od początku  kadencji. Niewykluczone, że do rezygnującego ze stanowiska Michała  Boniego dołączy wkrótce także minister finansów Jacek Rostowski. Możliwą  dymisją Rostowskiego "żyje" obecnie cały resort finansów. Rostowski  szuka ponoć odpowiedniej okazji do rezygnacji. Ministra finansów czekać  miałoby jednak "miękkie lądowanie" w jednej z unijnych instytucji  finansowych. Zarówno z Bonim, jak i z Rostowskim premier Donald Tusk ma  ten sam kłopot: znaleźć kogoś na ich miejsce. A to, w obliczu tragicznej  sytuacji naszych finansów publicznych, nie jest wcale takie proste.  Spekuluje się, że Rostowskiego mógłby zastąpić na stanowisku obecny  wiceminister finansów Wiesław Szczuka, który zanim przyszedł do resortu w  lipcu ubiegłego roku, doradzał zarządowi BRE Banku, a wcześniej przez  wiele lat był pracownikiem Ministerstwa Finansów. Zamierzona rejterada ministrów "od gospodarki" jest bardzo  symptomatyczna. Prawie całe trzy lata rząd Donalda Tuska - jeśli chodzi o  reformowanie finansów publicznych - przespał. W kolejnych latach  problemy budżetowe były "rozwiązywane" niemal ślepymi cięciami w  wydatkach dokonywanymi często w środku lub pod koniec roku budżetowego. Obecnie, w sytuacji dramatu finansów publicznych, społeczeństwo straszy  się wizją przekroczenia relacji 55 proc. długu do produktu krajowego  brutto, co musiałoby skutkować kolejnymi, nieprzygotowanymi cięciami w  wydatkach. To natomiast uzasadniać ma zafundowaną nam podwyżkę podatku  VAT oraz skok na oszczędności emerytalne. Członkowie rządu zaczynają  zdawać sobie sprawę, że nie da się już długo "jechać" na opowiadaniu  społeczeństwu bajki o zielonej wyspie i wkrótce czeka ich twarde  spotkanie z czarną ziemią. Sam rząd nawet w swojej propagandzie się  zapętla. Jeszcze w grudniu premier Donald Tusk ogłosił "przełom" w  rozmowach z Komisją Europejską i uzgodnienie, że koszty reformy  emerytalnej nie będą wliczane do długu i deficytu publicznego. Do opinii  publicznej został wysłany jasny sygnał: po wielu latach starań kilku  kolejnych rządów unijni urzędnicy zgodzili się, by pula środków, które  trafiają do OFE, nie pogarszała nam, niesłusznie, naszej statystyki  zadłużenia, a więc z tego powodu nie będzie już zagrożenia przekroczenia  55-procentowego poziomu długu. Rząd pławił się w mediach w tym  "sukcesie" przez cały tydzień. Po kilku dniach musiało jednak wyjść na  jaw, że wcale nie chodzi o to, co sugerował rząd. Być może rząd z  Komisją Europejską o OFE negocjował analogicznie i porozumiał się równie  zwycięsko jak prezydent Bronisław Komorowski z prezydentem Stanów  Zjednoczonych Barackiem Obamą w sprawie wiz: Komorowski Obamie o wizach,  a Obama na to Komorowskiemu o choince.  W tym roku dla zapewnienia szczęśliwości na zielonej wyspie nie  wystarczą już "zwykłe" cięcia w budżecie państwa czy zamrożenie płac w  budżetówce. Nie wystarczy też, jak się okazuje, zafundowana nam ekstra  od początku roku podwyżka podatku VAT. Pomimo podjęcia tego typu działań  z ust ministra Rostowskiego i minister Fedak słyszymy, iż ciągle  istnieje widmo przekroczenia 55-procentowego poziomu długu. Sprawę  załatwić miałoby podobno ograniczenie wysokości składki emerytalnej  przekazywanej do otwartych funduszy emerytalnych. Sięgnięcie po  pieniądze na emerytury nie wynika jednak z rzetelnych wyliczeń  wskazujących, jakoby po wprowadzeniu zaproponowanych zmian przyszli  emeryci będą mieli wyższe świadczenia, lecz z potrzeby chwili -  zasypywania dziury budżetowej.  Tym razem do bajki o zielonej wyspie - dla uzasadnienia skoku na kasę -  doszła jeszcze wymyślona naprędce historyjka, że emerytura z zapisów  księgowych w ZUS będzie wyższa niż z pieniędzy odłożonych w OFE. Gdy te przedsięwzięcia nie wystarczą na sfinansowanie rządów Donalda  Tuska, jego ekipa ma w zanadrzu kolejne pomysły. W Ministerstwie  Finansów gotowe są już projekty w sprawie dalszej podwyżki stawki VAT.  Zgodnie z przepisami unijnymi podstawowa stawka tego podatku może  wynieść maksymalnie 25 procent.  
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2011-01-04
Autor: jc