Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tu już nic nie urośnie

Treść

Wielu rolników stoi przed widmem bankructwa. To skutek tego, że deszcze i powódź zniszczyły im zasiewy czy uprawy warzyw i owoców. Ogromne straty są też w hodowli. Jeśli nawet rolnicy uratowali przed powodzią krowy czy świnie, nie będą mieli czym ich wykarmić.
Przykładem katastrofy, jaką powódź spowodowała w rolnictwie, jest gmina Wilków na Lubelszczyźnie, która prawie cała została zalana przez Wisłę. Wilków to gmina typowo rolnicza, centrum polskiego zagłębia chmielarskiego. Stąd pochodzi aż 1/3 krajowej produkcji szyszek chmielowych, a uprawy takie ma, czy raczej miało, około 700 rolników. Już wiadomo, że w tym roku nic się nie uratuje, i to stawia rolników w bardzo ciężkiej sytuacji. Ostatnie dwa sezony i tak były kiepskie, bo sprzedaż chmielu praktycznie została wstrzymana - browary nie odbierały surowca. Doszło nawet do serii protestów plantatorów i wydawało się, że trudne negocjacje rolników i browarników zakończą się sukcesem i skup wreszcie ruszy. Teraz jednak rolnicy z Wilkowa i sąsiednich gmin nie będą mieli co sprzedać. Zniszczone zostały także zapasy szyszek z ubiegłego roku, które niektórzy producenci trzymali w magazynach. Problem jest o tyle poważny, że gospodarze nie mają pieniędzy na przetrwanie do przyszłego roku. W dodatku przywracanie plantacji do dobrego stanu może potrwać kilka lat, a nie tylko rok. Z tego powodu nie można wykluczyć i takiej sytuacji, że wielu rolników zrezygnuje z upraw chmielu i w najlepszym razie przerzuci się na zboża. W skrajnych przypadkach może nawet dojść do likwidacji gospodarstwa.
Ale Wilków to tylko przykład jeden z wielu. Woda zalała setki tysięcy hektarów zbóż, rzepaku, buraków cukrowych, ziemniaków, warzyw czy upraw sadowniczych. Większość z nich jest już bezpowrotnie stracona. Ministerstwo rolnictwa szacuje, że w krytycznej sytuacji jest prawie 50 tys. gospodarstw, ale to tylko te, gdzie straty były największe, gdzie zniszczone zostało praktycznie wszystko, co rosło na polach. Jeśli dodamy do tego uszkodzone budynki gospodarskie i domy, utopione zwierzęta, to nie powinno nikogo dziwić, iż tegoroczna powódź wielu rolnikom zabrała praktycznie cały dorobek ich życia. I zanim odbudują wszystkie budynki, zanim uda im się przywrócić produkcję rolną w pełnym zakresie, minie kilka lat. Skutki kataklizmu możemy odczuć i my, konsumenci.
Już teraz bowiem, jak prognozuje Krajowa Federacja Producentów Zbóż, zbiory pszenicy i innych gatunków ziarna będą bardzo niskie, a w dodatku wiele tysięcy ton zbóż będzie kiepskiej jakości i będzie się nadawać tylko na pasze. To dlatego że powódź zalała wiele gospodarstw na południu kraju i zachodzie, które są dużymi producentami pszenicy. Woda zagraża też leżącym w depresji Żuławom Wiślanym, które są naszym największym spichlerzem. Jest więc pewne, że kwietniowe prognozy mówiące o zbiorach krajowych zbóż na poziomie około 23 mln ton są nieaktualne. A skoro tak, to najprawdopodobniej już na początku 2011 roku mogą nam się skończyć zapasy krajowego ziarna (teraz mamy rezerwę w wysokości około 3 mln ton) i będziemy zmuszeni importować pszenicę. Co prawda w Europie i na świecie jej zbiory są wysokie, więc nie będzie kłopotów z zakupami, ale jest ryzyko, iż ziarno podrożeje, nawet o 150 zł na tonie - efektem tego byłaby droższa mąka, pieczywo i inne produkty zbożowe.
Prawdopodobny jest także spory spadek produkcji mleka. Co prawda Podlasie czy woj. warmińsko-mazurskie, skąd rolnicy dostarczają mleczarniom najwięcej surowca, nie ucierpiały na skutek powodzi, ale już Lubelszczyzna, Mazowsze czy południowe województwa muszą się z tym liczyć. - Woda zalała pastwiska, pola ze zbożem czy roślinami pastewnymi, które rolnicy przerabiają na pasze dla krów. Woda niedługo zejdzie, trawa odrośnie, ale już nie zboża. - Na pewno zimą będzie rolnikom brakować siana i innych pasz, bo nie uda się choćby przeprowadzić normalnych sianokosów - nie kryje obaw Andrzej Popielarski, doradca rolny. - W skrajnych przypadkach będzie dochodzić nawet do tego, iż rolnicy będą część stad krów likwidować i od razu spadnie produkcja mleka. Na rynek może też trafić większa ilość tuczników - dodaje. Dlatego, jak tylko ustanie powódź, zapewne w całym kraju ruszy akcja zbiórki nie tylko pieniędzy dla powodzian, ale także paszy dla zwierząt gospodarskich. Problem w tym, że powódź jest tak duża, iż rolników potrzebujących wsparcia będzie znacznie więcej niż w 1997 roku. A tych, którzy będą mogli im pomóc - znacznie mniej.
Musimy się liczyć z tym, że w porównaniu z 2009 rokiem droższa będzie większość produktów rolnych (nie tylko zbożowych), a co za tym idzie i żywności. Już teraz drożeją krajowe owoce (głównie truskawki, bo woda zalała część upraw m.in. na Mazowszu i Lubelszczyźnie, skąd pochodzi połowa tych owoców) i warzywa - zalane zostały plantacje ogórków, pomidorów, sałaty, marchwi, kapusty. W rejonie Puław czy Sandomierza woda zniszczyła setki hektarów sadów, z których w tym roku rolnicy nie zbiorą owoców. I w wielu przypadkach odnowienie produkcji zajmie więcej niż rok.
Trudno jest w tej chwili oszacować nawet w przybliżeniu straty, jakie powódź spowodowała w naszym rolnictwie. A to przecież niestety jeszcze nie koniec kataklizmu. Tysiące rolników zostało praktycznie z niczym. Część skorzysta z kredytów preferencyjnych, ale wielu bez szerszej pomocy państwa nie wznowi produkcji. Samorządy z zalanych terenów już mają ogromne problemy, a wkrótce one się jeszcze spotęgują. Z powodu powodzi rolnicy na pewno będą masowo składać wnioski o zwolnienie z płacenia podatku rolnego, bo nie będą mieli z czego regulować należności, i gminne kasy jeszcze bardziej będą świecić pustkami. Skąd więc wziąć pieniądze na odbudowę dróg, kanalizacji, wodociągów, szkół? Bez pomocy budżetu państwa nikt sobie nie poradzi, bo znaczna część samorządów nie ma możliwości zaciągania nowych kredytów inwestycyjnych, gdy nawet spłata starych jest teraz zagrożona.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-05-26

Autor: jc